– Co, wierzysz mi? – warknął rozeźlony. – Trzeba ci było podłączyć mnie do jakiejś maszynki, ten twój Cień już by coś wykombinował, skąd wiesz, czy nie łgałem ci tu od początku do końca…
– Wiem; nie łgałeś. Cień wykombinował. Kiedy spałeś, zsyntetyzował i podał ci serum. Nie możesz wypowiedzieć żadnego słowa, które nie byłoby prawdą.
– Akurat!
– Zaraz uwierzysz. Aha, jak będziesz chciał pójść do łazienki, zapukaj, Vittorio cię zaprowadzi.
– Dlaczego ty…
Zatrzasnęła drzwi.
Jeszcze przez długą chwilę walczyło w nim o lepsze
z malarycznym gniewem owo charakterystyczne dla pani doktor chłodne rozbawienie. Potem Grzyb przeważył i Hunt został sam na sam ze swoją wściekłością.
To było w czwartek; a opuścili ów biurowiec dopiero w sobotę wieczorem.
W tym czasie przeglądał na oknie serwisy informacyjne, odtwarzał zachowane w pamięci wszczepki pliki OVR, przekomarzał się z diabłem, układał scenariusze klęski i upokorzenia. Próbował też ciągnąć za język Vittoria -bo Mariny już, aż do soboty wieczór, nie zobaczył.
Vittorio, jeśli w ogóle odpowiadał, to krótkimi, urywanymi zdaniami, bez ostentacyjnej niechęci, lecz z jeszcze bardziej obelżywą obojętnością.
– I co teraz ze mną zrobicie?
– Na pewno nie puścimy wolno.
– Mogiła?
– Na razie czekamy.
– Na co?
– Na okazję.
I tak dalej, szybkie pytania i jeszcze szybsze odpowiedzi, wydawało się, iż po prostu nie można go zmęczyć, zirytować, w jakikolwiek sposób wyprowadzić z równowagi.
W Vittoria dłuższej obecności spływał powoli na Nicholasa przemożny spokój, naturalna cisza na wieki spętanego żywiołu.
Lecz Hunt pamiętał swoje: obrót głowy, małe oko lasera, kanciasta lufa, martwa jego twarz, oleiste źrenice; czego nigdy nie zapomni.
Strach? Oczywiście, ten najgorszy, organiczny, irracjonalny, w odruchach i grymasach; zwłaszcza potem i przedtem.
Opanowywał je z wielkim wysiłkiem. Dobrze wiedział, że jest tchórzem – lecz dzień, w którym pozwoliłby sobie na publiczne okazanie strachu, byłby ostatnim dniem Nicholasa Hunta.
Tym bezczelniej nagabywał Cienia, także wtedy, gdy ten przynosił mu jedzenie.
Ta okazja, na którą czekali – zamierzali się na jakiś czas ukryć w jednej z zamkniętych enklaw pod Nowym Jorkiem. Nie była to enklawa konstytucyjna, całkowicie odizolowana: do sekty kulturowej nie można wstąpić „na jakiś czas", no i nie biorą tam ludzi z ulicy. Do takich enklaw zresztą też nie. Vittorio posiadał jednak kontakty wśród enklawistów i udało mu się wkupić całą trójkę na pół roku za jakąś astronomiczną sumę. Oczywiście pod fałszywymi nazwiskami – pieniądze były między innymi za gwarancję całkowitej blokady informacyjnej, którą dają swym stałym członkom wszystkie enklawy zamknięte, jako konsekwentnie odmawiające uznania zwierzchności prawa miejscowego.
Skąd pieniądze? Wszystkie konta im przecież pozamrażano, poza tym enklawiści i tak nie przyjęliby przelewu, który śledziłoby tyle oczu. Z kont Vittoria? Po przedstawieniu przed kliniką z pewnością namierzono i jego. Na takie właśnie ewentualności ludzie gromadzą starodruki. Książki to obecnie jedyny papier wartościowy i Marina targała w tych swoich dwóch torbach całą bibliotekę pierwszych wydań, na wagę droższe od złota. Przepadły wraz z minivanem w klinice. Pozostał jej tylko Milton i Newton ukryte gdzieś na mieście podczas wcześniejszych przygotowań Vassone do ucieczki, zanim jeszcze dotarła do niej informacja o śmierci syna. Vittorio musiał pójść po nie. Wrócił z książkami i z Grudniem.
A właśnie, klinika. Jak uciekli? Cień nie powiedział tego jasno, lecz jego powiązania z podziemiem musiały wykraczać daleko poza przelotne kontakty w roli klienta. Wiedział o tunelu i znał sposób na wysadzenie ściany nośnej budynku (strzałem?). To był ten huk, który Nicholas usłyszał biegnąc: przygotowana przez gangsterów pułapka, ostateczne zabezpieczenie w ucieczce. A potem? Jak wyniknęli się helikopterom? W odpowiedzi na to pytanie Vittorio tylko postukał się palcem w czoło. Ponieważ jego twarz, jak zwykle, nic nie wyrażała, Hunt wpierw pomyślał, że Cień z niego drwi. Ale potem, sam z diabłem w celi z widokiem na miasto, doszedł do wniosku iż Vittorio w ten sposób wskazywał na wszczepkę. Tak śmigłowce były bezzałogowe i z całą pewnością przystosowane do kontroli via OVR, a on, Cień, dzięki Vassone znał sposób na nieinwazyjne włamy.
I tylko zagadywany o swoją umowę z Mariną, o zasady kontraktu – Vittorio milczał.
Ponieważ budynek (prawdopodobnie cała dzielnica) został zlicytowany lub właśnie czekał na licytację, w każdym razie nikt nim aktywnie nie zarządzał i nikt w nim nie wynajmował aktualnie przestrzeni użytkowej – wszystkie systemy funkcjonowały na najniższym poziomie energetycznym. Dla Nicholasa oznaczało to między innymi zimne, ciemne i duszne noce – ale bardziej doskwierało mu ograniczenie serwisu informacyjnego miejscowej sieci. Lokalny provider zamknął dla tego węzła wszystkie linie płatne, pozostawiając jedynie dwie publiczne oraz kilkanaście największych gratisowych, wręcz przeładowanych obligatoryjnymi reklamami, z niezwykle ubogimi opcjami customingu i całkowicie zablokowanym wyjściem interakcyjnym. Gdyby nie ta blokada, Hunt mógłby, wycierpiawszy wpierw półgodzinną sieczkę reklamową, otworzyć darmowe połączenie z dowolnym numerem w Nowym Jorku lub – również za friko – przesłać do 2GB na konta otwarte.
Inna rzecz, że i tak nie bardzo miałby do kogo się zwrócić, nie po tym, jak we wszystkich tych serwisach ogłaszano go z nazwiska, twarzy i DNAM zbiegłym agentem obcego wywiadu, odpowiedzialnym – wespół z drugim zdrajcą, Mariną S. Vassone – za Kryzys (w ciągu tych. kilku dni dorobił się on wielkiej litery) oraz Zarazę (która była Zarazą już w newsach inicjujących). Mord medialny, bez wątpienia – ale jakże prostacki! Tu przecie zawsze była w cenie subtelność. Ogłosić ofiarę wszem i wobec malwersantem, gwałcicielem psychicznym, donosicielem FBI – każdy potrafi. Ale zabić człowieka samymi komplernentami… o, to jest prawdziwa sztuka asasynów memetycznych! to jest styl i forma! Tymczasem co: przez łeb maczugą. Niemniej efekt ten sam: zimny trup; nic już nie pomoże.
W pierwszym odruchu co prawda pomyślał Nicholas tak: Imelda, Anzelm, matka, ojciec.
Drugi odruch był tym zrodzonym z rozsądku. Imelda? A co ona może? Zresztą i tak na pewno znajduje się na liście FBI i jurydykatorów. Anzelm? Cholera, najpewniej to właśnie on przesłał mi tę Modlitwę, ochrona go zgarnęła i stąd ta nagonka i McFly do nadzoru egzekucji. Matka? Też pod obserwacją. Jedyne, co mógłbym jej przekazać, to gorące Jestem niewinny" – ale przecież ona i bez tego w moją winę nie wierzy i nie uwierzy Ojciec? Skąd, u licha, przyszedł mi do głowy ojciec? Nie żyje od lat.
Co się tyczy Kryzysu i Zarazy, wiedział o nich nawet więcej, niż chciał, w serwisach poświęcano im osobne działy. Kryzys odbijał się już na gospodarkach wszystkich państw i sojuszy. Mocarstwa monadalne in spe zyskały sobie u komentatorów przydomek „krokodyli krachu" -a nawet one (Hongkongijska, Transwaal, Izrael, Librę Inc.) w ogólnym rozrachunku traciły, tylko że wyraźnie mniej od reszty. Co jeszcze je odróżniało: ich strategie były zaskakująco ofensywne. Infoekonomiczni analitycy nie rozumieli tego i bredzili coś niejasno o „nowych grach obronnych". Hunt, który znał sekret myślni, wiedział lepiej: oto jest Jałta post-IEW. Na jego oczach.
Dzięki błyskawicznym lotniczym połączeniom Zaraza objęła całą Ziemię w ciągu czterdziestu ośmiu godzin. Były obrazki ze wszystkich kontynentów, nawet z Antarktydy. Naukowcy o najdziwniejszych nazwiskach i nieprawdopodobnych akcentach wypowiadali się o wirusie, z pomieszaniem autorytatywności i niepewności, jakby żywcem wziętym z zeszłowiecznych wystąpień wirusologów na temat HIV. Udało im się wyselekcjonować bardzo rozbudowany człon RNAdycyjny Grudnia. Ale co tu właściwie podlega edycji – tego nie wiedzieli. No jasne, szydził Hunt, skąd mieliby wiedzieć, przecież nic jeszcze nie przeciekło o estepie.
Kazał Lucyferowi wykorzystać bogate dane załączone do plików pokonferencyjnych do przeprowadzenia prostej ekstrapolacji trendu. Diabeł zaczął rozwodzić się bezsensownie nad jakimś kaestepem, rozwijać przed oczyma Hunta całe mapy DNA… Musiał mu powtarzać rozkaz zamilknięcia.
Znalazł w przeterminowanych newsach jedną wiadomość która go naprawdę zmroziła. Chciał sprawdzić, jak szeroko poszło śledzwo w jego sprawie, i po kolei przeliterował nazwiska wszystkich osób, które mogły zostać ewentualnie w nią zamieszane. Tym sposobem trafił na dwuminutową relację z katastrofy samolotowej. Obraz zdjęto ze śmigłowca, miejsce upadku maszyny znajdowało się bowiem w enklawie, która nie wpuszczała do środka zaprzysiężonych dziennikarzy i zabraniała upubliczniania zapisów wewnętrznych skanów. W wieczorne niebo bił pochyły słup smoliście czarnego dymu. Krater, rozgwiezdny strup metalu, żużlu i gruzu, obejmował właściwie tylko jedną posesję. Podano liczbę zabitych – siedmioro – i liczbę rannych – dwoje. Posiadłość wynajmował pan Marius Hedge.
Nicholas przewinął tę relację kilkakrotnie. Jako prawdopodobną przyczynę katastrofy podawano dysfunkcję komputerów pokładowych. Samolot, stareńki DC-10, trafił prosto w dom. Nic nie zostało z ogrodu i drzew fajerwercznych Skrytojebcy. Huntowi zdawało się, że wciąż czuje zapach jego kadzidła. Noce w nie ogrzewanym pokoju na dwudziestym piętrze nieczynnego biurowca były bardzo zimne, dreszcz szarpał ciałem. Wyłączył ledekran, zakutał się w oderwaną od podłogi białą pianę.