Odtwarzał skany z konferencji.
– Myślnia jako komputer – mówił dwudziestodwuletni profesor kognitywistyki z MIT-u (katedra rządowa, poniżej 10% udziałów Microsoftu), Yince Li. – Wychodzimy z algorytmów genowych na bazie COX-u. Jeśli potwierdzą. się hipotezy Ronalda Schatzu o wyjęciu myślni spod ograniczeń fizyki materii, otrzymujemy tu maszynę logiczną bijącą na łeb kompy kwantowe, o potencjalnie nieskończenie wielkiej pamięci. Na wszelki wypadek przypominam, że nie znamy poziomu ziarnistości myślni. Próby jej skwantowania podjęte przez doktor Vassone, wbrew powszechnemu przekonaniu, nie dały ostatecznych wyników: znamy tylko odbicia aksonowe. Nie istnieją żadne równania odwzorowywujące, ani dla energii, ani dla polo żenią. Okazać może się wszystko.
– Tymczasem – kontynuował Li – powinniśmy z grubsza określić warunki konieczne dla wykorzystania komputatora psychomemicznego. Operacje musiałyby być dokonywane na jakimś odizolowanym fragmencie myślni nie interferującym ani z jej promieniowaniem reliktowym, ani z przypadkowymi odbiciami neurosystemów. Znów narzuca się kosmos. I może nawet nie Księżyc, lecz placówki jeszcze odleglejsze. To bez wątpienia podniesie koszta.
– Wszelako problemem największym – westchnął kognitywista – będzie, mhm, interfejs. Potrzebna jest mechaniczna precyzja i opanowanie, pewność co do każdego jednego psychomemu – a tu co? Telepaci, wariaci, opętańcy. Takie metody nie wchodzą w grę, to jest prowizorka, żenujące chałupnictwo. Musimy mieć możliwość precyzyjnego programowania, reprogramowania i odczytywania myślni. Żaden ludzki mózg nam tego nie zagwarantuje – nie dlatego, że jest ludzki, ale dlatego, że jest mózgiem. Nazbyt złożony. Struktura holistyczna, nieredukowalna. W ten sposób po prostu nie da się uzykiwać monochromatycznych odbić.
– Więc?
– Więc trzeba się wziąć do roboty, moi państwo. Czy ktoś z obecnych przypomina sobie tak zwaną „Fontannę Młodości"? Był to projekt GenSymu, ruszyli go nieco w zambijskich labach, zanim do reszty przerżnęli w IEW. Ich cele były co prawda inne, wyszli od sztucznej hodowli analogu tkanki mózgowej płodów – lecz możemy wykorzystać wyniki ich badań. Nie orientuję się, kto aktualnie posiada prawa, pożarł ich zdaje się jakiś szwajcarski prawnuk IG Farben. Można odkupić. W szczególności przyda nam się ich patent na syntezę matryc neuronalnych. Tak jak ja to widzę, one właśnie byłyby idealnymi dyskretnymi generatorami psychomemów dla naszego psychokompa. Impuls dendrytowy, wzbudzany na elektroniczny sygnał, zmieniałby stan kwantowy komórki myślni. Makromatryce odpowiadałyby za bardziej skomplikowane komendy. Można by po ich odpowiedniej rekonfiguracji wypalać od razu całe mapy bitowe.
– A odczyt?
Tak. Tu dochodzimy do kluczowej kwestii. Potrzebne nam będą matryce estepiczne: neuromaszyny telepatyczne. Jeśli powyższe się potwierdzi, a profesor Krasnow udostępni wyniki swoich badań, ich skonstruowanie nie powinno sprawić większych trudności. Otrzymalibyśmy wówczas dwustronne modulatory myślni. Do uruchomienia komputera psychomemicznego brakowałoby nam tylko stosownego oprogramowania. A najlepszych specjalistów od software'u gwarantuję już ja.
Dzikus z tylnych rzędów:
– A skąd możemy wiedzieć, czy już ktoś-gdzieś nie skonstruował i nie zapuścił takiego psychomemicznego komputera? W istocie wydaje mi się to bardzo prawdopodobne, trudno przypuszczać, że jesteśmy pierwszymi, którzy się zorientowali w sytuacji i postanowili wykorzystać w ten sposób myślnię.
– Owszem, to prawdopodobne, panie…?
– Jarne, NASA. Więc tak się zastanawiam, dlaczego nie, dajmy na to, przed milionem lat? Coś mi się widzi, że w tym rozpaczliwym polowaniu na neuromonady większe mamy szansę natrafić na wciąż wykonujące się algorytmy obcych komputerów psychomemicznych. I, po prawdzie. Jak rozróżnić? To przecież w ogóle może być maszyna.
– Co?
– No, myślnia.
14. Tłum na ulicach
To jest pan Julius Qurant, a to jego żona, pani Colleen Qurant. Uratują ci życie, Nicholas, więc nie utrudniaj.
Przez te trzy dni Hunt wykoncypował sobie, dlaczego właściwie Vassone zdecydowała się zapłacić także za niego i zabrać go ze sobą do enklawy. To proste: ponieważ była to decyzja najmniej radykalna. Zawsze przecież Marina będzie mogła rozkazać Cieniowi go zabić i Cień go zabije. Do wskrzeszeń natomiast trzeba zupełnie innych specjalistów. Sam by tak postąpił na jej miejscu – decyzje nieodwracalne, oto, czego naprawdę zawsze się obawiał
Przez te trzy dni zrozumiał Nicholas także to: nie ma już dla niego powrotu, i to nie tylko do Prawdziwego Życia (zapomnij!), ale nawet do tej sekretnej egzystencji w sferze cienia, jaką dotąd prowadził, w NSA i potem w Zespole. Tak więc dwóch śmierci dane mu było doświadczyć. Pierwszej, mniejszej, gdy wygnano go z ogrodów władzy, drugiej, ostatecznej, bo publicznej, gdy dokonano na nim mordu medialnego.
W istocie zrozumiał to w tej samej chwili, w której zobaczył się na ledekranie podpisanego poszukiwanym zbrodniarzem. Ale żeby zaakceptować ów stan także podrozumowo, żeby uwierzyć, potrzebował dnia, nocy i dnia. Wówczas poczuł dziwną ulgę. Wszystko przepadło, nie ma więc się już czym denerwować. Rechotał do Lucyfera: – Co się będę przejmował… Szlag trafił Nicholasa Hunta. Odtąd mów mi Nick. – No problemo, Nick.
Kiedy jednak stawał w jasny dzień przed odledowanym oknem, z wielkim miastem u stóp, co prawda nie na aż takich wysokościach, co w skyhouse'ie senatora czy w swoim mieszkaniu na Manhattanie, ale przecież zawsze była to perspektywa Ubermenscha; więc kiedy tak stał i patrzył, budziło się w nim irytujące drżenie, jakiś dygot wewnętrznych organów duszy, zupełnie jakby ktoś wsadzi mu tam do środka rękę i teraz rwał, kręcił, szarpał, potrząsał, niepowstrzymywalny w swym szale wściekłoś rozżalenia i żądzy zemsty. Nieświadomie zaciskał Hunt pięści, pochylał głowę, gryzł wąsa. Wżerało się w Nicholasa wspomnienie tamtej chwili sprzed paru dni, z niedzielnego popołudnia, kiedy to z pełną świadomością wszystkich konsekwencji – bo przecież spodziewał się był najgorszego – Hunt postanowił rzucić się w przepaść. No więc rzucił się, proszę! Zdobył się na odwagę i ma!
Odwracał się od okna, cały spocony, i wypuszczał powietrze, rozluźniał mięśnie, śmiał się do diabła. – W następnym życiu będę jeszcze głupszy…!
Kiedy Marina ich sobie przedstawiała, stali – enklawiści i Hunt – pod przeciwnymi ścianami pustej sali konferencyjnej, lecz Colleen Qurant od razu podniosła wzrok na Nicholasa i mruknęła:
– To dla niego żaden argnment, zdaje się, że już położył na sobie krzyżyk. Próbował się skądś rzucać? – spytała Vittoria.
Cień pokręcił głową.
W Huncie zaczęło się rodzić współczucie. Zmierzył gniewnym wzrokiem Vassone i enklawistów. Który to? Który?
– Darujcie sobie – warknął – żaden ze mnie samobójca, za dużo z tym zachodu bez kevorkianek.
Marina zerknęła na Vittoria.
– Działa jeszcze?
Cień wykonał wahadłowy ruch otwartą dłonią: może.
– W rzeczy samej – Nicholas zwrócił się w OVR do diabła – działa jeszcze to serum?
– Jeśli ty nie jesteś pewien, to co ja ci tu mogę powiedzieć? – obruszył się książę ciemności. – Skłam.
– Nie możemy po prostu wsiąść do samochodu i pojechać – mówił tymczasem Julius Qurant – bo wszystkie wozy cywilne są automatycznie blokowane na skrzyżowaniach, komp zaparkowałby nas po paru metrach. A jeśli nie, to tym gorzej, z miejsca mielibyśmy na karku policyjne UCAV-y. Maszerować sobie zwartą grupą przez miasto też nie bardzo można. Zarządzenie kwarantanny bardzo to wszystko utrudnia. Widzę teraz dwie możliwości: albo odczekamy, aż jabłuszko pęknie, co potrwa jeszcze jakieś trzy-cztery dni, albo pójdziemy nocą, rozdzieleni.
O trzech-czterech dniach mówili medialni eksperci. Głównyrn problemem było zaopatrzenie. Transport przejęło wojsko, ale że zamknięto wszystkie supermarkety, restaurację, McDonald'sy – trzeba było dostarczać żywność pod próg. Ludzie winni bowiem pozostawać w domach, w miarę mozliwości w oddzielnych pomieszczeniach, i jak najdalej od siebie. Oczywiście to też nie było idealne rozwiązanie – co ze slumsami, co ze starą, ciasną zabudów co z gęsto zaludnionymi dzielnicami etnicznymi? – ale chodziło o nie dopuszczenie do sformowania się ulicznych. tłumów. Hunt widział relacje z Brooklynu, te masakry krwawe. Tam niewielu zdecydowało się na wszczepkę. Miliony nie zagrzybionych, głowa przy głowie… Początkowo sądził, że z czasem ludzie się przyzwyczają, że to się jakoś uspokoi – teraz widział, że kwarantanna stanowi dla megapolii pokroju Nowego Jorku ostatnią brzytwę ratunku.
– Chodźmy teraz – rzekł. – Kiedy to wszystko wybuchnie, będziemy mieli jeszcze mniej szans. Wyobraźcie sobie, co tu się będzie działo.
Colleen i Marina równocześnie i w ten sam sposób wzruszyły ramionami. Julius skrzywił się i klasnął trzykrotnie. Colleen obejrzała się na męża. Ten spoliczkowai ją mocno z obu stron. Hunta zapiekła twarz, potarł ją odruchowo.
– Jeśli pójdziemy teraz – podjął Vittorio – musimy sią liczyć z tym, że zostaniemy rozpoznani. Noc, nie noc, nie da się przejść przez miasto tak, żeby nie wpaść w obiektyw paru tysiącom kamer. Poza tym tak czy owak w jedną dobę nie zdążymy. Metro zamknięte, taksówki tylko automatic i dla pojedynczych pasażerów, autobusy nie kursują, policja lub gwardia liże rączki co przecznicę.
– Oni przeszli.
– Szli w odwrotną stronę.