– Nie jesteśmy tacy sławni jak wy – wysapała Colleen. Biegała teraz jak szalona tam i z powrotem wzdłuż krótszej ściany sali.
– Muszę pomyśleć – mruknęła Marina i wyszła. Z poduszczenia diabła, Hunt zapytał Juliusa:
– Nie wiem, czy w ogóle jest sens uciekać do tej waszej enklawy… Jak się już zacznie – dlaczego was akurat miałoby ominąć? Obronicie się?
– Tak – odparł krótko Qurant i Nicholas poczuł na jezyku twardą pewność tego słowa.
Vassone wróciła po jakichś dwóch minutach.
– Dobra, idziemy.
Na to z miejsca Vittorio:
Zmienić ubrania. Luźne, dla deformacji sylwetek, najlepiej długie płaszcze. Twarze – coś, żeby zacięły się ich filtry- Ja to nie problem, ale ty i ten tutaj… Włosy, pigment. Rysy.
Poszedł w końcu po te płaszcze. Diabeł i Hunt bardzo się zdziwili, że zostawił tak Vassone bez opieki. Nicholas oczywiście nie miał najmniejszego zamiaru atakować Mariny, ani też już nawet nie myślał informować kogokolwiek o swym położeniu – ale przecież Vassone nie mogła tego zakładać. Dlaczego zatem odesłała Cienia? (Vittorio z własnej inicjatywy na pewno by nie odszedł, musiała wydać mu taki rozkaz). Widać myślnia padła jej na umysł. Czernu nie chciała się zaszczepić? Grzyb Tuluzy 10 dałby jej przynajmniej jakąś minimalną ochronę. Z pewnością nie uodparnia ich na wpływ myślni – Hunt widział to po sobie – ale też nie dopuszcza do takich przepięć, jak u Colleen Qurant.
Kiedy spytał, dlaczego również Qurantowie nie wstrzyknęli sobie Tuluzy, Julius odparł krótko: – Konstytucja enklawy zabrania.
Przed zmierzchem byli już gotowi. Dostarczone przez Vittoria płaszcze były za duże zarówno na Nicholasa, jak i Marinę, poły sięgały ziemi, dłonie kryły się w całości w rękawach. Maskowały sylwetki, to na pewno. Vittorio przyniósł również pełny zestaw kosmetyczny. (Przecież tego nie kupił, najpewniej po prostu zaszabrował. Hunt nie dociekał). Wydepilował skórę czaszki Nicholasa i całą jego twarz, wyjąwszy brwi. Potem przyszła kolej na spray, iniekcje modelatorów mięśniowych, błony naoczne… Kiedy się przejrzał w lustrze, nie zobaczył Nicholasa Hunta, Nicholas Hunt poszedł do piekła.
Z Vassone było mniej zachodu, tu niewiele dało się zrobić poza ufarbowaniem włosów na czarno, lekkim wygięciem linii warg i poszerzeniem nozdrzy. Była zbyt ideał nie wyrzeźbiona, wszelkie większe deformacje rzucałyby się w oczy jako sztuczne.
Marina zwróciła Huntowi jego marynarkę, wraz z zawartoscią, którą przełożył do licznych kieszeni płaszcza.
Płytki z Modlitwą przypomniały mu po raz kolejny o Anzelmie. Powiedziała, że nie on, że nie mógł… Kto w taki razie?
Qurantowie obserwowali te przygotowania w milczeniu. Inna rzecz, że siedzieli tak blisko siebie, że najpew-niej nie potrzebowali niczego mówić.
Potem zresztą milczeli wszyscy, wyglądając przez wielkie okna sali konferencyjnej i czekając zmierzchu. Quran-towie i Marina siedzieli na składanych krzesłach (Marina wyciągnęła skądś i rozwinęła ledpad i teraz, zapatrzona w jego usztywniony ekran, machała w powietrzu dłonią w białej rękawiczce), Vittorio zamarzł zaś przy drzwiach. Tylko Hunt kręcił się po sali, bez przerwy gładząc nagą skórę czaszki pociągłym ruchem lewej dłoni z odgiętymi dwoma palcami. Przestał, gdy dojrzał swe odbicie w szybie i rozpoznał w tym geście zjadliwy mem wizualny z ostatniej kampanii Fruito.
W OVR kłócił się z diabłem:
– W ostateczności mogą nawet wejść siłą. Teoretycznie enklawy wciąż podlegają jurysdykcji sądów Stanów Zjednoczonych. Tak naprawdę powinienem uciekać w przeciwnym kierunku: na wschód, za Atlantyk.
– Na razie nie masz co nawet próbować. Najpierw musisz sobie wyrobić nowego cashchipa i podciąć DNAM. Vassone dobrze to wszystko dla siebie zaplanowała, nie pojechała do tej kliniki na ślepo. Na dłuższą metę to jedyna szansa.
– Wystarczy, że ktoś z enklawistów zadzwoni do FBI.
– Nigdzie nie uciekniesz z tym cashchipem, Nick – powtarzał diabeł.
To prawda: cashchipy, prócz funkcji bezdebetowych kart płatniczych, pełniły rolę powszechnych identyfikatorów w rozumieniu Clintonowskiej ustawy z roku 1996, pierwotnie wymierzonej przeciwko nielegalnym irnigrantom, która wszakże położyła pierwsze fundamenty prawne dla ogólnonarodowego systemu kart ID. System powstał w latach zerowych. Potem, gdy po przejściu na bezgotówkowy obrót pieniądza implantacje cashchipów stały się masowym obyczajem, zunifikowano nośnik. System inkorporował więc między innymi standardy Alien Identification Program, Machinę Readable Document National Program, Licence Identification System, National Registration Identity Card i UnoCard, stając się podstawą wszelkich infooperatorów, ostatnimi laty nawet korporacje medyczne zaczęły przesiadać się ze swymi medalarmami na cashchipy. Standaryzacji nikt nie zaplanował; jak zwykle – kierunek wskazały wektory rynku.
Odruchowo potarł wierzch prawej dłoni, nacisnął kciukiem. Był tam – między kośćmi – mała, twarda kapsułka. Może ją wyrwać. Ale po co? To nie wystarczy. Żeby uciec, potrzebuje nowej.
„Ucieczka" – już tak myślał, tak mówił.
– Ucieczka z Nowego Jorku!
– Wszystko już było – przytaknął diabeł, postmodernista ultymatywny (biblioteki świata w cache'u).
Jednakowoż nawet po dokonaniu na nim mordu medialnego Nicholas miał więcej powodów do oddania się w ręce jurydykatora niż do ucieczki. Cóż najgorszego mogli mu zrobić? Skazać go nie skażą, nie bez dowodów, a tych nie mają, bo w rzeczy samej nikogo nie zdradził, nawet do procesu chyba by nie doszło, jurydykator załatwiłby rzecz polubownie przez jezuitów. Co prawda byłby Hunt bezrobotnym, bezwartościowym, na zawsze skażonym wyrzutkiem – ale w o ile lepszej sytuacji znajdował się jako uciekinier?
Lecz ktoś-gdzieś-kiedyś wydał rozkaz natychmiastowej jego eliminacji (post factum zapewne już się nie dociecze, kto) – i teraz to była ucieczka przed śmiercią. Co chara-kterystyczne: Hunt nawet nie bardzo się zastanawiał, kto i dlaczego zarządził tę egzekucję. Nie miało to znaczenia.
Powody większości decyzji tak czy owak pozostawały w ramach instytucjonalnego neurosystemu nieznane lub przynajmniej niejasne; i gdzie w nim rodził się impuls -to też nie podlegało interpolacji. Hunt nie raz był świadkiem, jak poczynają się brzemienne w skutki decyzje na sposób opisany przez hacjendowego fenomurzyna – i nawet będąc świadkiem, nie był w stanie stwierdzić, kto tak naprawdę wyrzekł pierwsze słowo, a kto dał ostateczne błgosławieństwo.
W ślad za Vittoriem opuścili salę konferencyjnąi zaczęli schodzić dwadzieścia pięter w dół nie oświetloną, cienistą klatką schodową (windy oczywiście nie działał) Qurantowie i Marina parę razy się potknęli, zanim nie zwiększyli odstępów między sobą do kilkunastu stopni. Hunt też to czuł: bodźce wprowadzające ciało w błąd, fałszywe ruchy. Musiał się skupiać na kolejnych krokach. Tysiące, dziesiątki tysięcy osób tędy schodziły i wchodziły Te same algorytmy, tak samo wykonywane… Myślnia napierała. Baryshnikov by temu zaradził, ale Nicholas miał na razie dosyć edytorów ruchu.
Na pierwszym mijanym półpiętrze znowu poczuł, jak coś wgryza mu się w mięsień łydki. Przyspieszył, prawie doganiając Colleen, byle czym prędzej opuścić tę strefę.
Na parterze ustalili taktykę. To znaczy Vittorio ustalił.
– Ja idę pierwszy. Nie zbliżać się bez mojego znaku. Odstępy minimum pięciometrowe, przy mniejszych zaczynają się w programach rozpoznających defaulty „grupy". Zwłaszcza ty i on – odnosiło się to do Mariny i Nicholasa – nie powinniście zostać zapisani razem. Posterunkami i automatami zajmuję się ja i tylko ja. Lepiej rozmawiać niż iść w milczeniu, ale żadnych imion, nazw własnych. Pierwsza para: ty i ty. Druga para: ty i ty. Pod żadnym pozorem nie biec. Pytania?
Pytań nie było, chociaż Nicholas w istocie miał parę, ale odebrało mu mowę na widok tego, co działo się z twarzą Cienia. Zanim Vittorio skończył mówić, jego fizjonomia, kolor jego skóry – uległy całkowitej zmianie. Był t raz pucułowatym fenomurzynem o krótkiej fryzurze afro.
– To ty? – spytał Hunt Lucyfera. – W moim królestwie wszystkie shelle respektują TP – obruszył się diabeł. Najwidoczniej Cień naprawdę się zmieniał. – Jak on robi? – Nano na poziomie komórkowym, cóż innego? Dosyć brutalne. Naturalnie takie odtworzenie tkanek… -Dobra, dobra.
– Wychodzimy.
Wyszedł Vittorio, wyszedł Hunt z Colleen, wyszła Marina z Juliusem.
Oboje Qurantowie dźwigali sportowe torby. Collen cisnęła swoją Nicholasowi.
– Masz, będzie wyglądało naturalniej.
– Że co?
Torba była dość ciężka. Zarzucił ją sobie na ramię.
Maszerowali w cieniu równoległej estakady, jezdnia i chodniki były puste, jak daleko sięgał wzrok; dzielnice duchów przeludnionego NY zazwyczaj wywierały upiorne wrażenie. Pomimo silnych systemów bezpieczeństwa, w okresach gorszej pogody te budynki zaludniali bezdomni i dopiero ogólnomiejskie akcje korporacji jurydycznych doprowadzały je z powrotem do porządku. Właściciele tych niedochodowych nieruchomości rzadko jednak pozwalali sobie na podobne wydatki. Prędzej czy później natkniemy się tu na jakąś bandę dzikusów, obliczał Hunt, rozglądając się z lękiem po cieniach ulicznego kanionu, i dopiero przekonamy się, co Grudzień potrafi.
Wtem zaklął i odsunął się od Colleen.
Zerknęła nań podejrzliwie.
– Jesteś satanistą?
– Hę? A, nie, taki mam MUL
– Osobliwy.
– Tak jakoś trafiłem i… przyzwyczaiłem się. Zauważył, że po tym całym chemicznym modelunku mięśni twarzy sepleni nieco. Odchrząknął, poruszył szczęka, uszczypnął się w policzek.