Выбрать главу

– Toalety są tam, sir – wskazał diabeł.

Wracając, rozmyślał o tej ewidentnej słabości Grzyba. Najwyraźniej blokował on jedynie psychomemy wolne, skupionym konstruktom myślni nie będąc w stanie się Przeciwstawić. Bezpośrednia presja – to za wiele dla niego. Podprogowe mantry Grzyba nie tworzą wszak „wokół" umysłu żadnej nieprzenikalnej bariery, jak to sobie najprośćciej wyobrazić na modłę komputerowych wizualizacji. Po Prostu do pewnego stopnia utrudniają osmozę.

Poprosił menadżera o schemat neuroprzyłączy Tuluzy 10- Z defaultu odpaliła aplikacja pełniąca funkcję Pomocy oraz materiału promocyjnego firmy – wewnętrzny bedeker, skonfigurowany jeszcze w Moście. Diabeł gładko wszedł w rolę.

– Oto mózg, proszę, widzi pan, neurony, aksony, dendryty, substancja biała, substancja szara, synapsy, tu przekrój przez drzewo dendrytowe, tu widać narośle nanomatyczne, można, sir, rozpoznać zrosty jedno- i dwu-kierunkowe.

– A te zielone strefy?

– To swapy neuroRAM-u, sir.

– Że co?

– Pamięć wirtualna wszczepki. Tuluza 10 rutynowo wykorzystuje nieaktywne rejony mózgu nosiciela, to dzięki temu ma tak rewelacyjne osiągi.

– Pracuje na moim mózgu??

– Tak jest, sir. Nie wiedział pan?

– Ty siedzisz w moim mózgu?

– Tak jest, sir. To przecież wszczepka.

– Wiem, że wszczepka. Ale że procesuje na moim mózgu…?

Powtórzyłby tę frazę o „moim mózgu" jeszcze nie raz, ale dotarł do szybu. Marina leżała w tej samej pozycji. Odstawił foliowe wiadro (woda deformowała mono), przyklęknął przy nieprzytomnej. Był słaby, te kilkaset metrów tam i z powrotem przyprawiło go o lekkie zawroty głowy i suchość w ustach. Ja też mam gorączkę, skonstatował, przełykając z wysiłkiem ślinę przez zrogowaciałe gardło.

Rozebrał i umył Marinę. Wyjętymi z pojemników w toaletach chusteczkami starł ciemne wybroczyny. Była to krew, ale z czymś jeszcze – maź lepka, gęsta, cuchnąca, śluzowata. Sączyła się zwłaszcza z węzłów chłonnych; które okazały się bardzo twarde i prawie przepalały skórę. Skóra kobiety też nie zachowywała się jak skóra: czerniała w kontakcie z wodą i dopiero po kilkudziesięciu sekundach wracała do zwykłej bladości.

Zimny beton i lodowata woda wyrwały Marinę z komy. Ocknęła się, gdy przetaczał ją na swój płaszcz, by obmyć teraz plecy. Otworzyła oczy, poruszyła ustami.

– Ciii. – Pocałował ją w policzek. – Wszystko będzie dobrze.

Na ten przemielony przez stulecia do fonetycznej miazgimem słowny tylko uśmiechnęła się krzywo.

– Boli cię? – zapytał.

Pokręciła głową.

Nachylił się.

– Co?

– Głowę bym dała, że ty jeden wyjdziesz cało – wychrypiała.

Ucieszył się, że przynajmniej zachowała poczucie humoru. Obawiał się psychicznych skutków śpiączki, trwałą dezintegracji osobowości.

– Nie ma sprawiedliwości na tym świecie – przyznał.

– Sukinsyn.

Potem ubrał ją w czyste rzeczy, zawinął w swój płaszcz, podłożył pod głowę torbę.

Siedem godzin do zmierzchu. Diabeł poradził mu, aby wyłączył ledpad, po co niepotrzebnie wyczerpywać baterie. Opakowała ich styropianowa ciemność. Jedynie w samym zenicie betonu majaczyła sierpowata plama szarości.

Wspiął się tam po starych, żelaznych szczeblach. Nie domknięta klapa włazu. Wyjrzał, uniósłszy ją powoli. Park jakiś chyba. Nie rozpoznawał okolicy, zwłaszcza z tej żabiej perspektywy. Nie wiadomo, czy sięga tu sieć, więc lepiej nie ryzykować. Wycofał się.

– Powinien pan domknąć właz – poradził diabeł. – Ja wtedy nie miałem jak – i tak cud, że nie spadliście oboje.

– Ona spadła?

– Takie rzeczy już jej nie zabiją, sir. Jeśli teraz umrze, to od konfliktu genetycznego.

Przypuszczał, że diabeł po prostu zrzucił ją na dół. Szukał jeszcze przez chwilę jakiejś zasuwy, zamka, klamry magnetycznej, ale niczego takiego tu nie było. Marina wołała go szeptem. Zszedł.

– Co się dzieje? – dopytywała się. – Nic, nic.

– Gdzie my…

– W piwnicach New Empire State Building. – Jakim cudem…?

– Przepraszam. W metrze. – W metrze.

– Tak. – Wskazał ruchem ręki, ale zorientował się, że przecież go nie zobaczy w ciemności. (Chociaż… może?). -Nieczynne.

Westchnąwszy ułożył się obok, wpółoparty o ścianę: mógł teraz szeptać jej prosto do ucha. Kiedy zaś ona mówiła, czuł ogień niezdrowego oddechu na skórze szyi.

– Vittorio?

– W proch się obrócił.

– Delikatnyś.

– Poszedł do Bozi. Kim ty właściwie byłaś dla niego?

– Bo co?

– Bo nakarmiłaś mnie wersją o ulicznym najemniku, a ja coś nie wierzę w aż takie oddanie Bushido.

– Ryzyko wliczone miał w koszta.

– Mhm. Odstawił tam auto da fe, byle osłonić twoją ucieczkę. Na którą w dodatku mógł mieć tylko słabą nadzieję.

– Vittorio…

– Tak. Żachnęła się.

– I co, przeżyję? – Teraz była zgryźliwa.

– Tego nawet diabeł nie wie.

– Co?

– To znaczy: programy medyczne z mojej wszczepki. Na razie przeżyłaś wielokrotny śmiertelny postrzał. Nie zostały ci nawet blizny. Zaraził cię sobą.

– To dlatego. Myślałam…

– Nie, to przez jego bionano. Wszczepka mi mówi, że dał ci pełną kopię, nie jakieś sprofilowane katalizatory, jak mnie wtedy. Rozpoznajesz już OVR?

– Co? Nie.

– Po tym poznasz, że się skrystalizowała. Wojskowa wersja. Swoją drogą to podpada pod ustawę o proliferacji broni N. Kim ty byłaś dla niego?

Przez chwilę tylko gorący oddech.

– Myślisz, że skąd dowiedziałam się o śmierci Jasona? – Był jego ojcem.

– Tak. Krótki kontrakt. Potem zupełnie się urwało. Ale został w rejestrach. I kiedy… Pojawia się nagle jako eks-Cień. Miałam wyłączony telefon. Przyszedł osobiście pod ostatni adres. Jas zabity. Rozleciałam się lekko, przyznaję. Wszystko wyciągnął, on to potrafi. Uciekać, cóż innego. A tu wpadasz ty i bredzisz o Chiguezie i Grudniu.

Farsa. – Bronisz Chiguezy? Szpiegowałaś dla niej.

– Niech ci będzie.

– Szpiegowałaś, szpiegowałaś. Gorzej: sabotowałaś. Wpuściłaś nas w ten kanał z Kontaktem i orbitalnymi telepatami, byle tylko wyskalować dla niej Modlitwę. Łgałaś mi w żywe oczy. Zdajesz sobie sprawę, że najprawdopodobniej to właśnie przez ciebie dajemy teraz ciała w Wojnach? Generał Kleist ukrzyżowałaby cię żywcem.

– Zamknij się, Hunt.

Ale Nicholas był już tym mocno zirytowany.

– Zakochałaś się w tej Chiguezie, czy co? Szarpnęła się pod płaszczem.

– Nie denerwuj mnie – warknęła. – Zamordowała mi dziecko.

– Ona?

– A kto? Langolian się wystraszył, że się rozsypię.

– Ta, mówiłaś.

– Nie wierzysz mi?

– Dostrzegam pewną, mhm, ambiwalencję uczuć.

– Uwierz przynajmniej w instynkt samozachowawczy: sama stanowię pierwszoplanowy cel.

Roześmiał się cicho, nawet bez wysiłku, z jakąś gorzką szczerością.

– Tak to sobie wyobrażasz? I co, Langolian wydaje rozkazy policji, FBI, McFly'owi? US Air Force? – prychnął. – Następna amatorka spiskowych teorii.

Co chcesz, ty sam uważasz mnie za szpiega. Ale to jeszcze nie powód, by strzelać bez pardonu po zatłoczonych ulicach. Powiedziałbym, że wręcz przeciwnie.

– Ktoś rozkaz wydał. Masz wątpliwości? Widziałeś w newsach obok mojej własną fotkę. Najwyraźniej Maria była władna. Znowu się zaśmiał.

– Władna…!

– Skoroś taki mądry, sam mi powiedz, kto. Zamrugał w mrok, przygładził niewidzialnymi palcami nieistniejący wąs.

– Pytasz, kto – mruknął poważniejąc. – Pytasz, w czyjej to władzy. Krąży już nowy mit: że władza jest nasza

– Nasza? To znaczy czyja?

– „Ich" – bo już nie należę do tej kasty, muszę pamiętać, żeby mówić w trzeciej osobie, zostałem wygnany utraciłem tę władzę, a raczej jej iluzję, obustronny pozór w który, przyznaję, bardzo długo wierzyłem. „Ich" – mówię o najemnych operatorach, klasie specjalistów niezbędnych zarówno obieralnym reprezentantom, jak i finansowym samodzierżcom. Owi nieśmiertelni eksperci swobodnie przepływają z jednej hierarchii do drugiej, do nich odwoływać się muszą wszyscy: prezydenci państw i prezydenci korporacji. Oni sami bowiem nie mogą i nie potrafią zajmować się szczegółami, nie znają się na nich. A w dzisiejszych czasach wszystko zależy właśnie od owych szczegółów, subtelnych detali długofalowych procesów, niepojmowalnych dla przeciętnego wyborcy czy udziałowca. I nawet jak jeden czy drugi ekspert zostanie utrącony i zmielą go na pył młyny władzy, to zaraz zastąpi go inny, bez różnicy dla ogółu, na dłuższą metę są oni bowiem doskonale wymienialni; ale ich jako klasy, ich jako elementu machiny – nie sposób wyrugować.

– Więc mówisz, że to ty, wy… że to oni posiadają władzę?

– Tak by rzekli co dociekliwsi obserwatorzy, a i większość samych specjalistów.

– Ale nie ty, prawda? Zatem co? – demiurdzy jeszcze głębiej ukryci?