- Wychodźcie! -zawołał Terteus. -Otoczyło nas obce plemię! - I wypadł z chaty.
Ruszyli za nim, porywając z sobą łuki, kołczany, ciężkie włócznie bojowe i tarcze.
Z wszystkich chat wypadali już uzbrojeni ludzie i biegli ku otaczającemu domy ostrokołowi.
Białowłosy wsunął się pomiędzy ściany domostw i wspiął na biegnące przy ogrodzeniu podwyższenie z ociosanych kłód, mające służyć obrońcom, aby mogli swobodnie spoza ostrokołu razić wroga, znajdującego się niżej na jeziorze.
Wyjrzał. Wstawał już świt, choć nad lasami zalegał jeszcze półmrok. Ciemne skłębione chmury sunęły nisko nad jeziorem, po którego białej powierzchni biegły ku osadzie maleńkie ciemne postacie. A z lasu wysypywały się wciąż nowe.
- Jeśli nie wiedzą, że tu jesteśmy, sądzą zapewne, że owej wsi na palach bronią niewielkie siły... - rzekł Perilawos wpatrując się w nadchodzących. Oparł włócznię o pale ostrokołu i ściągnąwszy łuk z ramienia, wyjął z kołczanu strzałę i położył ją na cięciwie. Białowłosy uczynił to samo. Po lewej i prawej ręce wzdłuż całego ogrodzenia widział gęsto stojących obrońców.
Czekali. Terteus, który wszedł na wieżę i patrzył z niej próbując zliczyć siły nacierających, zbiegł w dół i dopadł króla osady, stojącego pośrodku uliczki prowadzącej ku bramie.
- Zapytaj go - rzekł szybko do starego Nasiosa, który nie opuszczał króla, aby nieść pomoc, jeśli Kreteńczycy nie będą mogli się z nim porozumieć - co możemy uczynić, jeśli dobiegłszy tu po lodzie wpadną na pomost, na którym stoi jego wieś? Bowiem jeśli toporami zaczną podcinać pale, gdy inni nacierać będą z wszystkich stron, pomost runie i zginiemy w roztrzaskanych domach nie' zdążywszy nawet stanąć do boju i utworzyć szyku, gdy rzucą się na nas i będą nas razić z bliska.
Król rozłożył ramiona bezradnym ruchem i rzekł:
- Jedyna nasza obrona w tym, by nie dopuścić ich blisko!
Terteus zmarszczył brwi. Przez chwilę stał ważąc włócznię w dłoni, wreszcie podbiegł do bogom podobnego Widwojosa, który zawołał wielkim głosem:
- Dzielni Kreteńczycy! Chwyćcie tarcze wasze i włócznie, bowiem musimy wrogowi stawić czoła w boju na jeziorze, inaczej przepadliśmy, a wraz z nami okręt nasz i nadzieja dnia powrotu!
Rzucili się ku niemu, opuszczając swe miejsca przy ostrokole i pobiegli ku bramie, którą rozwarli na oścież.
Napastnicy byli już pośrodku jeziora, biegnąc z wrzaskiem i wymachując wzniesionym nad głowami orężem.
Lecz nagle poczęli zwalniać i oglądać się za siebie, jak gdyby czekając rozkazu, gdyż oto ujrzeli przed sobą ludzi wybiegających z bramy na pomost, który łączył osadę z lądem. Ludzie ci mieli lśniące hełmy i wielkie podwójne tarcze, jakich nigdy nie widziano wśród puszcz północy, a gdy tylko minęli pomost, zeszli na pokryty śniegiem lód jeziora i utworzyli podwójny szereg, który ruszył równym powolnym krokiem ku nacierającym.
Napastnicy, widząc nieprzyjaciół na otwartej przestrzeni, przestali przybliżać się ku stojącej z dala osadzie i zwrócili się ku nim. Lecz najwyraźniej nie wiedzieli, co dalej uczynić, gdyż zbili się w kilka gęstych kup pośrodku jeziora, czekając zapewne na pozostałych, którzy nadal wysypywali się z głębi lasu.
Było coraz widniej. Białowłosy idący w pierwszym szeregu u boku księcia i Perilawosa, a mając po lewej młodego Orneusa, przypatrywał się z dala nieprzyjacielowi unosząc oczy ponad krawędź wielkiej tarczy.
Wojownicy owego leśnego plemienia odziani byli w skórzane kaftany i obcisłe spodnie z futra, włosem na zewnątrz, co czyniło ich podobnymi do leśnych bestii. Kudłate, pokryte długim włosem głowy mieli odsłonięte, a tylko jeden idący pośrodku, wokół którego zebrali się teraz, nosił futrzaną czapkę. Miała ona dwa otwory po bokach i wyrastały z niej rozłożyste rogi jelenie, kunsztownie przytwierdzone i kołyszące się, gdy nadchodził teraz lekkim, swobodnym krokiem, jak gdyby nie dbając o zbliżających się Kreteńczyków. Idąc wywijał trzymanym w ręce ciężkim kamiennym toporem osadzonym na grubym drzewcu.
Uniósł nagle ów topór i wydał chrapliwy, lecz donośny okrzyk, który podniósł się daleko aż ku drzewom lasu i powrócił od nich echem, nadlatując po powierzchni jeziora wśród ciszy, jaka nagle zaległa.
Na ów znak bezładne kupy barbarzyńców rozproszyły się nieco i załoga Angelosa dostrzegła, że zrywają oni, przerzucone ukosem przez plecy, długie, wąskie łuki. Lecz szyk kreteński nie zawahał się. Szli miarowo, a gdy pierwsza strzała świsnęła nad ich głowami i poszybowała w dal nad śniegiem, przyśpieszyli nieco, unosząc wyżej tarcze.
Rogaty naczelnik plemienia wydał nowy okrzyk. Barbarzyńcy unieśli oręż i z wrzaskiem runęli na nadchodzących.
Bogom podobny Widwojos także uniósł dwusieczny, pradawny topór i wezwawszy mocnym głosem Wielką Matkę, ruszył im na spotkanie.
Dwa rzędy spiżowych włóczni pochyliły się i zabłysły w świetle rosnącego dnia.
Przyspieszając kroku Białowłosy widział ciasno zbity tłum wrogów, dostrzegł już nawet ich otwarte do krzyku usta, lecz nie słyszał go.
Biegli coraz szybciej, starając się nie łamać linii szyku, i uderzyli z potężną siłą, rażąc nieprzyjaciół spoza muru zwartych tarcz. Przez mgnienie oka dwuszereg zachwiał się natrafiwszy na pierwszy opór zbitej gęstwy nieprzyjaciół, lecz wnet zwarł się znowu.
Odrzuciwszy włócznię z braku miejsca do zadania pchnięć, ci, którzy byli na czele, razili straszliwie spiżowymi mieczami nie osłonięte ciała wrogów. A włócznie drugiego szeregu wysuwały się i kąsały jak głowy wężów , | wpadając w skłębiony tłum ciał.
Białowłosy uniósł miecz, dostrzegł kątem oka wykrzywione dzikie oblicze i potężne ramiona wznoszące kamienny młot, który opadł na tarczę walczącego Orneusa, wytrącając mu ją.
Młody Kreteńczyk padł na twarz, pociągnięty ku przodowi, gdyż nie zdołał wyswobodzić ręki z uchwytu własnej tarczy.