Ratując go Białowłosy ciął mieczem z całych sił, uderzając wroga wznoszącego młot do powtórnego uderzenia. Cofnął rękę, naparł tarczą i pchnął znowu, czując jak ostrze zagłębia się w miękkim ciele. Oczy barbarzyńcy otwarły się szeroko, a z piersi wydobyło się ochrypłe rzężenie. Napierany z tyłu, padł ciężko pod nogi walczących, okrywając swym ciałem ciało Orneusa, buchające krwią ze straszliwej rany zadanej toporem, który niemal odrąbał mu ramię, przeciąwszy pancerz.
Białowłosy dostrzegł to, a nawet zdumiał się, gdyż nie wiedział, kto zdążył zadać Orneusowi ów cios. Lecz wszystko to działo się w mgnieniu oka, tak szybko, że sam . później nie mógł pojąć, jak owe pędzące, przemieniające się obrazy pozostały w jego pamięci. Bowiem, zaledwie spojrzał na leżącego Orneusa, przed oczyma jego wyrosła nowa postać z uniesionym toporem i błyskawicznie osłonił się tarczą, na którą spadło potężne uderzenie, niemal zwalając go z nóg. Machnął na oślep mieczem, lecz ostrze przecięło pustkę.
Oto niespodzianie barbarzyńcy rozpierzchli się. Zadał jeszcze jeden cios i nagle wrogowie zniknęli, nie było ich już w zasięgu dłoni. Ujrzał przed sobą przestrzeń jeziora i pochylone grzbiety uciekających postaci, gnających ku ścianie lasu.
Wraz z innymi wydał zwycięski okrzyk i rzucił się w pogoń przeskakując przez nieruchomych umarłych i wijące się ciała, rannych.
Z uniesionymi mieczami gnali leśnych ludzi przed sobą, mordując każdego, którego dopadli, i biegnąc dalej bez zatrzymania i bez wytchnienia.
Dopiero teraz spostrzegł, że mieszkańcy osady także wzięli udział w boju. Lecz jak znaleźli się na jeziorze, nie wiedział.
Zapewne wypadli z osady i uderzyli z boku, aby wspomóc swych gości toczących ciężki bój z przeważającym liczebnie wrogiem. Być może nawet ich natarcie przeważyło i wpędziło lęk w serca leśnego ludu, pewnego, że natrafi na niewielki opór małej wsi nie oczekującej napaści i pozbawionej ochrony otaczających ją wód jeziora.
Powracali dysząc ciężko i rozglądając się. Białowłosy dostrzegł Perilawosa i jego boskiego ojca, a obok Terteusa, który pochylił się i otarł miecz o połę skórzanego kaftana zabitego barbarzyńcy. Szli ze zwieszonymi głowami, choć weseli, trzymając nadal w dłoniach obnażony oręż.
Obejrzał się. Z lasu dochodziły przytłumione okrzyki. To młodzieńcy z osady ścigali pozostałych przy życiu napastników.
Perilawos widząc go uniósł rękę.
- Pierzchnęli jak płochliwe ptactwo na widok orła! - zawołał wesoło, lecz nagle spoważniał. Dostrzegł leżące na ziemi ciało człowieka w kreteńskim hełmie.
Boski Widwojos zatrzymał się i ukląkł przy leżącym odwracając jego lico ku światłu. Człowiek ów nie żył. Straszliwy cios kamiennego młota rozbił mu głowę, tak że nie umieli nawet rzec, jakie nosił imię, nie mogąc go rozpoznać. Dowiedzieć się mieli tego później, licząc żywych.
Dalej Białowłosy dostrzegł drugiego zabitego Kreteńczyka i nagle przypomniał sobie Orneusa, którego znał dobrze i polubił, bowiem wiele rozmawiali z sobą tej zimy. Przyspieszył rozglądając się po śniegu usianym ciałami barbarzyńców. Tam, gdzie leżało najwięcej trupów, było miejsce pierwszego starcia.
Poznał z dala leżącego i przyspieszył. Ukląkł przy nieruchomym ciele.
Orneus leżał jak padł, lecz wokół jego głowy urosła wielka kałuża krwi, jaskrawo barwiąc zadeptany śnieg. U nóg jego spoczywał z rozkrzyżowanymi ramionami trup leśnego człowieka, którego zabił Białowłosy. Cios topora niemal odrąbał ramię młodego żeglarza. Umarł już zapewne, gdyż zbyt wiele krwi z niego wypłynęło. Oczy były zamknięte, a wykrzywiona grymasem bólu twarz, nieruchoma.
Dwaj nadchodzący ludzie zatrzymali się nie opodal. Białowłosy uniósł głowę. Byli to Terteus i Harmostajos. W milczeniu spoglądali na ciało.
- To Orneus... - rzekł Białowłosy widząc, że zbyteczne były to słowa, gdyż poznali leżącego. - Walczył przy mnie. Osłoniłem go, gdy padł. Ktoś zadał mu cios, leżącemu... Nie widziałem tego...
Chciał dodać coś jeszcze, lecz nagle powieki leżącego drgnęły.
- Żyje! - rzekł Terteus i ukląkł obok Białowłosego. Harmostajos pokręcił głową ze smutkiem.
- Nie ujrzy już zachodu słońca... - rzekł cicho. Odsunął się o kilka kroków i wzrok jego spoczął na ciele jednego z barbarzyńców, niemal niewidocznym, gdyż przywaliły je zwłoki dwu innych. Lecz głowę nadal nakrywała skórzana czapka, choć jeden z rozłożystych rogów złamał się w chwili upadku.
- To wódz owego ludu! - zawołał Harmostajos i pochylił się, by zerwać czapkę z głowy zabitego człowieka, gdyż był ciekaw, jak owe rogi trzymały się na głowie nawet wśród walki.
Lecz Terteus i Białowłosy nie usłyszeli jego wołania. Bowiem Orneus otworzył oczy i uśmiechnął się.
- Odchodzę... - szepnął.
Jego błądzący wzrok zatrzymał się na licu Białowłosego i nagle w oczach umierającego pojawiła się trwoga.
- Nie czyń mi zła, gdy odejdę...
- Czyżbym ja lub kto inny miał czynić ci zło? - Chłopiec potrząsnął głową. - Usypiemy ci piękny grób i złożymy ofiary, abyś nie błądził i nie żywił do nas żalu. Bowiem padłeś walcząc dzielnie. A gdy wejdziesz do Krainy Mroku, umarli bohaterowie przyjmą cię między siebie.
- W Atenach... - wyszeptał Orneus z wysiłkiem - przybył sługa kupca egipskiego Re-Se-Neta... pana mojego... gdyż byłem jego niewolnikiem... i oficer Minosa z rozkazem, aby cię zawieziono na powrót do Knossos...
Przymknął oczy. Słuchali go nie wierząc własnym uszom. Orneus jęknął cicho, lecz zebrał ostatek sił i ciągnął:
- Tak chciał Minos, którego uprosił kapłan przybyły z Egiptu... a ja... mnie kazał kupiec Re-Se-Net udać się na wyprawę... abym przekazał mu... jaką drogą bursztyn przybywa... w Atenach, gdyby Tezeusz nie wydał cię Minosowi, miałem cię wprowadzić w zasadzkę... tak chciał mój pan, kupiec Re-Se-Net... obiecał wolność mnie i całej rodzinie... Lecz Tezeusz dał im innego jasnowłosego chłopca... nie ciebie... A ciebie zapewne... dostarczył na okręt w pithosie... aby nikt nie wiedział... Nie mścij się na duchu moim... Miałem cię wprowadzić w sidła. Nie mścij się.