- Zapewne jest to ich wódz lub kapłan... - rzekł Terteus do księcia. - Choć można by sądzić, że nie mają oni kapłanów, a naczelnicy wiosek sami rozmawiają z bogami i składają ofiary, co wydaje mi się słuszne, gdyż ojciec mój także składa je w imieniu całego ludu.
- I moi przodkowie przynieśli na Kretę godność królewską połączoną ze składaniem ofiar... – Widwojos patrzył na brzeg, na którym Me-sen mówił wskazując ręką okręt.
- A przybyli z Grecji, jak głosi stare podanie, lecz nie byli tam długo, gdyż szli z północy wiodąc stada. Nim wsiedli na okręty, byli ludem dosiadającym koni i nie mającym siedzib. Cześć dla Byka zastali na wyspie, a gdy zdobyli ją, uznali go za swego boga, połączywszy starą wiarę z nową. Albowiem jak wiele innych ludów czcili w swej wędrówce, a i przedtem zapewne, Wielką Matkę. I dlatego, choć jesteśmy potomkami Byka, jedna z kobiet mojego rodu zawsze była Ariadną, Uosobieniem Matki, która zstąpiła na ziemię! - Roześmiał się pogodnie. - Któż wie zresztą, czy nie byli oni krewnymi owych ludów? Albowiem narody daleko potrafią wędrować, jeśli gna je pragnienie zdobyczy, głód lub trwoga. Być może przybyliśmy i my z owych północnych krain, a twoi lub moi przodkowie także zamieszkiwali czas pewien pośród owych bagien?
Urwał, gdyż Me-sen wraz z towarzyszami wszedł do łodzi i odbił od brzegu. Ująwszy wiosła, zanurzyli je szybko i ruszyli ku okrętowi. Po chwili byli już przy burcie. Stary Nasios zbliżył się do księcia, lecz wszyscy Kreteńczycy znali już na tyle mowę ludów północy, że pojęli słowa Me-sena, nim starzec zdołał je im wyłożyć.
- Chętnie przyjmą was oni! - zawołał Me-sen. - Jest bowiem zwyczajem tej krainy przyjazne goszczenie obcych, których niewielu się tu pojawia. Lecz gdy dowiedzieli się, że jest was niemal stu, zafrasowali się, albowiem o tej porze cierpią na brak jadła, a prócz ryb, których tu zawsze jest pod dostatkiem, niewiele więcej mają i dla siebie! Resztę pozostałego z zimy ziarna poświęcić muszą na siew, a świni lub owcy nie mogą zabić choćby jednej, gdyż wszystkie niemal zabili już w czas mrozów, a pozostałe muszą zatrzymać przy życiu, inaczej nie mieliby z czego rozmnożyć znów wiosną ich rodzaju. Lecz rzekłem im, że mamy na okręcie dość ziarna, miodu i suszonego mięsa, a pragniemy jedynie wypocząć przy ognisku pod dachem i rozprostować członki, nim wyruszycie w dalszą wędrówkę.
- Dodaj także, dobry Me-senie, że obdarujemy króla owej wsi odpływając! - zawołał bogom podobny Widwojos.
Gdyby ktokolwiek rzekł w owej chwili Terteusowi, że w zagubionej wśród trzęsawisk barbarzyńskiej wiosce stanie się coś, co przemieni cały jego żywot, być może, uwierzywszy wyroczni, pomyślałby, że zdradziecko rzucony oszczep lub wypuszczona z ukrycia strzała mogą go okaleczyć tak, iż nigdy już nie będzie zdolny do podźwignięcia miecza. Nawet najdzielniejszych i najbardziej przezornych spotykały bowiem podobne nieszczęścia. Lecz szczęście? Jakiegoż szczęścia mógł spodziewać się tutaj on lub ktokolwiek z załogi Angelosa?
Jednak, że nikt niczego mu nie wróżył, niczego też nie przewidywał teraz, gdy wszedłszy za księciem do dużej izby w domu króla owej wioski, rozejrzał się mrużąc oczy, bowiem nie miała ona okien, a oświetlał ją jedynie migotliwy blask padający na ściany z obłożonego gładkimi kamieniami paleniska, na którym płonął wesoły ogień.
Zasiedli do stołu na dwu stojących naprzeciw siebie prostych ławach. Prócz księcia, Perilawosa, starego Nasiosa, Terteusa i Me-sena, który był synem wodza, zajął tam miejsce jedynie król wioski wraz ze swymi czterema synami, a także, co zdziwiło gości, wysoka i smukła dziewczyna, zasiadająca po prawej ręce króla na tejże co on ławie. Nie ruszyła się ona też, gdy inne dziewczęta wniosły miski z polewką rybną i szeroki pękaty dzban miodu.
Bogom podobny Widwojos, przyjąwszy miejsce za stołem, pytał króla wioski o sprawy, które go ciekawiły, a ów odpowiadał rozważnie i bez zmieszania, okazując rozum i jasny sąd zadziwiający u człowieka, który cały swój żywot spędził pośród bagien, nie znając szerokiego świata ni obyczajów dworskich. Lecz zarówno król jak i jego synowie jedli wstrzemięźliwie i bez łapczywości, a postawa ich i zachowanie pełne były godności i zgoła nie barbarzyńskie.
Dziewczyna u krańca stołu siedziała z opuszczonymi oczyma i nie uniosła ich ani na mgnienie ku obcym, którzy rzucali na nią ukradkiem ciekawe spojrzenia, wiedzieli bowiem, że nie jest w zwyczaju ludów tu zamieszkujących spożywanie posiłków w przytomności niewiast, a szczególnie gdy przyjmowali u siebie obcych przybyszów. Lecz zapewne obyczaje owej wsi były nieco inne niźli tych, które poznali dotąd.
Choć blask ognia zaledwie ukazywał jej oblicze, siedzący naprzeciw dziewczyny Terteus dostrzegł, że jest piękna. A choć była rosła i dorodna jak dojrzała niewiasta, twarz jej była niemal twarzą dziecka. Chciał zagadnąć ją uprzejmie, lecz że bogom podobny Widwojos mówił właśnie do króla, a ów słuchał, nie byłoby rzeczą przystojną mówić równocześnie z nim. Niewiele zresztą znał słów w jej mowie, a nie wiedział, czy nie poczytano by mu tego za grubiaństwo lub nie wzięto za zaczepkę, gdyby odezwał się do niej pierwszy, choćby zachęciła go nawet spojrzeniem.
Tak więc siedział, pił parząc sobie usta rybną polewką i rzucał ukradkowe spojrzenia ku dziewczynie, a im dłużej na nią spoglądał, tym bardziej wydawała mu się piękna. Pomyślał także, że jest smutna, lecz nie mogąc spojrzeć w jej oczy nie umiał rzec, czy nie było to złudzeniem. Być może lico jej przybrało tak poważny i skupiony wyraz, gdyż wobec obcych mężczyzn nie godziło się jej uśmiechać i strzelać oczyma dokoła.
Bogom podobny Widwojos także spojrzał na nią kilkakroć i chciał zapytać króla uprzejmie, kim jest owa piękna dziewczyna, gdyż był przeświadczony że musi być ona jego córką, bowiem istniało pewne podobieństwo między nią a czterema królewskimi synami. Zresztą gdyby nią nie była, nie zajmowałaby zapewne tak poczesnego miejsca, lecz zajęta byłaby wraz z innymi dziewczętami, usługującymi gościom.