Выбрать главу

    Schylił się, wziął go w palce i patrzył nań przez chwilę niewidzącymi oczyma. Później zmiął go w ręce i cisnął na ziemię.

    Białowłosy wraz z Harmostajosem i dwoma innymi żeglarzami pełnił tego wieczora straż przy okręcie, przywiązanym do nadbrzeżnych drzew dwoma mocnymi linami. Rzucili też na dziobie i na tyle dwie kotwice, które trzymały Angelosa w pewnej odległości od brzegu, aby nie tarł dnem o piasek. Wykonali owe kotwice tej zimy podczas długich, bezczynnych dni, gdy mroźne zawieje trzymały ich we wnętrzach chat. Uczynione byty w sposób prosty, lecz stały się niezwykle przydatne na rzekach, których nurt zawsze spychał stojący okręt ku brzegowi. Były to wielkie głazy oplecione mocno liną, tak aby nie mogły się z niej wyśliznąć. Opuszczano je na dno i przytwierdzano drugi koniec liny do grubych pierścieni wbitych w pokład. Rzucone w wodę z dwu stron trzymały okręt niemal w miejscu.

    Białowłosy stał teraz i przypatrywał się Harmostajosowi, który znalazłszy na brzegu piękny, okrągły, płaski głaz, wniósł go wraz z nim na okręt i siedział oplatając go misternie, choć niemal po omacku, liną. Albowiem Harmostajos lubił wszystko, co było związane z przemyślnym użyciem sznura.

    - Hej! Odezwijcie się!

    Usłyszawszy ciche wołanie z brzegu, Białowłosy podszedł do burty.

    Noc była ciemna, więc choć na piasku nadbrzeżnym płonęło niewielkie ognisko, rzucając migotliwe blaski na wodę, nie mógł poznać wołającego. Jednak wydawało mu się, że był to Terteus.

    - Czy to ty, Terteusie?

    - Czyż nie słyszysz?! Chcę mówić z tobą! Chłopiec stanął na burcie i skoczył odbiwszy się ze wszystkich sił. Padł na nogi tuż przy brzegu, rozpryskując  wodę.

    Dostrzegł rosłą postać młodego żeglarza przybliżającą się w mroku. Terteus dotknął jego ramienia i położył dłoń  na własnych ustach dając znak, aby zachował milczenie. Ruszył wzdłuż brzegu oddalając się szybko od zabudowań. Białowłosy poszedł za nim.

    Wieś spała już. Spali także ich towarzysze. Wszyscy zmęczeni byli wielce pięcioma dniami spędzonymi na wodzie, przy wiosłach, gdyż kręte, niebezpieczne nurty i grząskie mielizny wymagały nieustannej uwagi. Niewiele zaznali snu w owym czasie, siedząc skuleni na ławach, otoczeni mrokiem, chłodem i przejmującą, studzącą krew w żyłach mgłą, rozciągającą się nad morzem trzęsawisk.

    Teraz, gdy zjedli dobrą wieczerzę i ogrzali się przy wielkim ognisku, usnęli ciężkim snem stłoczeni w dwu przestronnych chatach, które ofiarowali im mieszkańcy wioski na nocleg. Białowłosy także był zmęczony, lecz że na niego padła pierwsza straż, walczył z napływającą raz po raz falą senności ogarniającej umysł.

    Idąc teraz za Terteusem ziewnął. Nie widział go od chwili, gdy postawili stopę na lądzie, kiedy wraz z księciem, Perilawosem, Me-senem i starym Nasiosem oddalił się, by spożyć posiłek w chacie królewskiej. Później Terteus nie przybył, by sprawdzić, czy ustalono kolejność straży, jak to zwykle czynił. Ustalili ją bez niego, rzucając los. Czegóż chciał teraz?

    Oddalili się dość znacznie od zabudowań, gdy Terteus zatrzymał się nagle i zwrócił ku Białowłosemu.

    - Nie pojmują oni naszej mowy... - rzekł. - Lecz pragnę mieć pewność, że także nikt z załogi nie usłyszy tego, co chcę ci rzec.

    - Nikt z załogi? - zapytał Białowłosy ze zdumieniem. - Cóż się stało? - I odruchowo sięgnął dłonią do pasa, by sprawdzić, czy nie pozostawił miecza na pokładzie okrętu.

    - Przywołałem cię - rzekł Terteus - bowiem nastał czas, gdy ciebie jednego mogę się poradzić... - Znów zamilkł.

    Białowłosy otworzył usta i zamknął je znowu.

    - Wszyscy oni są Kreteńczykami... - rzekł Terteus po chwili, zastanawiając się i ważąc słowa. -Kreteńczykami, którzy wyruszyli na wyprawę wraz ze swym księciem, a mnie słuchają, gdyż on im tak nakazał. Nie chcę rzec, że nie są dzielnymi wojownikami i dobrymi towarzyszami. Okazali już nieraz, że serca ich są mężne... Gdybyśmy musieli obnażyć miecze o świcie przed obliczem wroga, choćby wielce przeważającego, nie lękałbym się stanąć wraz z nimi, gdyż nie zadrżeliby wiedząc, że wielu z nich odejdzie do Krainy Mroku, i gardząc śmiercią walczyliby do końca... - Znowu urwał.

    - To prawda... -rzekł Białowłosy, nadal nie pojmując.

    - Lecz oto teraz, gdy przyszła na mnie chwila najcięższa, z tobą jednym mogę mówić, gdyż lękam się, że nikt z nich nie stanąłby przy mnie, narażając swój żywot na pewną niemal zgubę. Bowiem wieś ta jest wielka i o świcie stanie naprzeciw nas kilkuset mężów. A jeśli użylibyśmy podstępu, któż wyprowadzi nas z tych bezmiernych bagien, wskazując drogę ku odległemu morzu?

    - Nie pojmuję cię, Terteusie... - Białowłosy potrząsnął głową w ciemności. - Wiesz, że związani jesteśmy wielką przysięgą, a nawet gdybyśmy nie złożyli jej, także nie zdradziłbym cię, cokolwiek by miało nastąpić. Lecz mów, cóż się stało od czasu, gdy zeszliśmy na ląd?

    Na tle dalekiego ogniska ujrzał, że Terteus odwrócił głowę. Później spojrzał ponownie na stojącego przed nim chłopca.

    - Gdy powiem ci, co nastąpiło, wydrwisz mnie lub posądzisz, że trudy podróży pomieszały mi zmysły - rzekł ze smutkiem. - Albowiem pojmuję, że nikt, komu bogowie nie odebrali rozumu, nie uwierzy mi. A być może to właśnie mnie bogowie odebrali rozum, bym jutro o świcie zginął tu marnie, choć tyle uniknąłem już niebezpieczeństw, odkąd po raz pierwszy uniosłem oszczep! Lecz wysłuchaj mnie do końca i nie drwij, póki nie wyjawię ci  wszystkiego.

    - Cokolwiek powiesz, Terteusie, nie będę drwił z ciebie - rzekł Białowłosy spokojnie.

    - Słuchaj więc. Gdy wszedłem do izby w chacie owego króla, była tam dziewczyna. Siedziała naprzeciw mnie na ławie i nie rzekła słowa. A spojrzała na mnie raz tylko. Lecz gdy wstawałem z ławy po uczcie, wydało mi się, że odkąd żyję, ujrzeć pragnąłem właśnie jej lico i pragnąłbym patrzeć na nie, póki bogowie nie zamkną mi oczu. Czy możesz uwierzyć w podobne zdarzenie?