Выбрать главу

    Następnego dnia napotkali odnogę rzeki, którą ruszyli ku zachodowi wśród głębokich jezior i bagien.

    Dzień ów wstał ciepły i słoneczny. W południe osiągnęli miejsce, z którego dostrzec można było z dala inną rzekę, płynącą ku północy.

    Tam też, ściąwszy w okolicy wiele drzew i wyciosawszy z nich kloce, przetoczyli z wolna Angelosa. Zajęło im to nowe trzy dni.

    Nadszedł wówczas czas rozstania z królewskimi synami, którzy rzekli im, że rzeka owa doprowadzi ich na północ i ku zachodowi, jak słyszeli od kupców, a dalej płynąc dotrą do morza.

    Piękna Wasan łzami pożegnała braci i długo spoglądała za nimi, gdy oddalali się idąc przez zieleniejącą już łąkę ku łodzi swej pozostawionej na brzegu owej rzeki, którą niedawno opuścili.

    A gdy załoga zepchnęła Angelosa na wodę i dziób jego skierował się ku północnemu zachodowi, odetchnęli wszyscy, bowiem po raz pierwszy od wielu miesięcy nie płynęli pod prąd, lecz z prądem, a mogło to oznaczać tylko ' jedno. Albowiem wszystkie rzeki zdążają ku morzom, a płynąc pod prąd żeglarze muszą się od mórz owych oddalać.

    Rozpięto wielki żagiel i potężna głowa Byka załopotała po raz pierwszy nad tą rzeką, chwyciwszy ciepły południowy powiew wiatru.

    Płynęli tak dni osiem, opuściwszy krainę bagien i przemierzając budzącą się do życia pod wiosennym słońcem ogromną puszczę, zarastającą oba brzegi. Rzeka zmieniła kierunek i pochyliła się ku zachodowi, a później nawet ku południowi. Wezbrany jej nurt płynął szeroko i rozlewał zatapiając nawet podmokłe lasy, tam gdzie brzegi były niskie.

    Utrudniało to nieco żeglugę, lecz raz znalazłszy się pośrodku rzeki Angelos mknął jak jaskółka. A choć wody, które pruł, były mętne i burzliwe, słońce świeciło jasno na bezchmurnym niebie.

    Ludzi ni osad ludzkich nie napotkali być może dlatego, że małe łodzie z trudem mogłyby utrzymać się na nurcie, a potów ryb także nie przyniósłby owocu. Osady, jeśli minęli je, znajdowały się zapewne w głębi, ukryte w lesie za rzeczną odnogą lub wśród puszczy, gdzie napastnik niełatwo może dotrzeć.

    Dziewiątego dnia rankiem ujrzeli inną wielką rzekę, zmierzającą na spotkanie tej, którą płynęli, a w miejscu gdzie nurty ich zlewały się z sobą, by wspólnym korytem ruszyć ku północnemu zachodowi, dostrzegli na wysokim brzegu okolone wysokim ostrokołem miasto, a niżej przystań.

    Lecz łodzie wyciągnięto daleko od brzegu zalewanego falami przyboru wód, a choć dostrzegli z dala ludzi stojących przed bramą owego grodu, minęli go płynąc ze zwiniętym żaglem i połową wioseł, które bardziej służyły im do sterowania okrętem niźli do poruszania go ku przodowi, bowiem nurt niósł ich z niebezpieczną szybkością i groził zatopieniem, gdyby nagle przed dziobem pojawiła się nieznana przeszkoda.

    Tego wieczora wpłynęli w ujście spokojnego dopływu wielkiej rzeki i zatrzymali się tam, przybiwszy do brzegu przy rozległej otoczonej dębami polanie. Nie wiedzieli, że przyjdzie im tam pozostać niemal przez dni osiem, bowiem wielka rzeka wezbrała jeszcze bardziej i żółty, spieniony nurt z rykiem począł podmywać brzegi, waląc w wodę stare drzewa i wyrywając krzewy, które splątane płynęły unosząc się na wysokich rwących falach. Próba dalszej podróży byłaby szaleństwem, gdyż okręt nie słuchając sterów roztrzaskałby się o brzeg lub zatonął rozbity przez pnie pędzących drzew.

    Na piąty dzień powódź zaczęła opadać, a gdy wreszcie wyruszyli z ujścia owego dopływu, pożegnawszy piękną polanę, rzeka nadal była mętna i niespokojna, lecz z wolna powracała do swego koryta, a jedynie pnie i gałęzie leżące na brzegach świadczyły o sile żywiołu.

    Gdy minęły jeszcze cztery dni, rzeka skręciła ku północy. Wiosenne wody opadały ciągle, a ranki stawały się coraz cieplejsze i łąki nadbrzeżne pełne były kwiatów i rozśpiewanych ptaków.

    Gdy nad głowami ujrzeli po raz pierwszy bociana, którego pożegnali w dalekiej ojczyźnie, wznieśli radosny okrzyk. Albowiem uwierzyli, że bogowie pozwolili im opuścić owe krainy chłodu, mroków i trzęsawisk, a powracają wreszcie ku światu tonącemu w blasku słońca, gdzie w błękitnym przestworzu unoszą się ojczyste ptaki.

    Wiatr nieustannie dął z południa, podnieśli więc wielki żagiel i płynęli środkiem szerokiego nurtu, weseląc się i śpiewając, pełni najlepszych nadziei.

    Aż wreszcie, gdy minęły jeszcze trzy dni, w południe czwartego dnia rzeka opuściła lasy i rozlała się szeroko po płaskiej bezdrzewnej równinie, porośniętej aż po widnokrąg wysoką: trawą.

    Piękna Wasan siedziała na dziobie, wsparta o drewnianą osłonę, i wystawiwszy lico ku słońcu zszywała kościaną igłą krótką tunikę, którą uczyniła sobie z części płótna ofiarowanego jej przez uprzejme niewiasty. Od czasu do czasu unosiła jasną głowę znad swej pracy i zerkała na Terteusa, który stał nieruchomo, wpatrując się w daleki widnokrąg. Za każdym razem, gdy poczuł na sobie jej spojrzenie, odwracał ku niej oblicze i uśmiechał się. Lecz gdy uczyniła to teraz, nie spojrzał na nią.

    Stał wychyliwszy się jak najdalej ponad dziobem prującym spokojne wody, jak gdyby pragnął przybliżyć oczy swe do zajmującego go widoku.

    - Bogowie! - rzekł półgłosem.

    - Terteusie? Co? - rzekła, bowiem uczyła się już z wolna jego mowy.

    Nie odpowiedział. Nie spojrzawszy na nią nawet, przeskoczył przez jej wyciągnięte smukłe nogi i ruszył szybko ku masztowi, pod którym rozpięty był purpurowy niegdyś, a dziś szary i spłowiały namiot księcia.

    Wszedł pochyliwszy głowę. Widwojos spał na rozciągniętej na deskach skórze niedźwiedziej, a syn jego rylcem na glinianej tabliczce spisywał to, co przydarzyło się w ciągu ostatnich dni. Czynił tak nieustannie, choć nikt nie wiedział o tym prócz Białowłosego, którego próbował nauczyć sztuki stawiania znaków, lecz nie nauczył, być może dlatego, że nigdy nie mieli dość czasu i cierpliwości, by doprowadzić rzecz do końca.