Nie zwracając nań uwagi, Terteus pochylił się i gwałtownie potrząsnął ramieniem księcia, który otworzył oczy i siadł szybko, sięgając po miecz, gdyż sądził, że w pobliżu musi znajdować się nieprzyjaciel, jeśli zbudzono go tak nagle.
- Książę! Boski książę!
- Cóż się stało? - Zerwał się, pochyliwszy głowę, aby nie uderzyć nią w dach namiotu.
- Nie wiem... -rzekł Terteus cicho. -A lękam się rzec o tym, co ujrzałem, gdyż być może bogowie odjęli mi rozum! Pójdź sam, boski książę!
Perilawos, słysząc to, także poderwał się i razem wyszli na pokład.
Miał słuszność Terteus, inni także dostrzegli już to, co on ujrzał pierwszy.
Wstali wszyscy z ław i patrzyli w milczeniu, przecierając oczy i zaciskając zęby, aby na dźwięk ich głosu złudzenie nie rozwiało się.
Albowiem na krańcu równiny, tuż u jej zbiegu z rozległym widnokręgiem, dostrzegli szeroką, niebieską równinę, na której promienie słońca igrały migotliwym blaskiem.
A choć byli już niemal pewni, czekali, podczas gdy Angeles pod wzdętym żaglem zmierzał w owym kierunku.
Wielka biała mewa zakołysała się nad okrętem i odpłynęła ważąc się na ostrych skrzydłach.
Patrzyli nadal. Ujście rzeki rozbiegło się jak otwarty kielich kwiatu i pierwsza fala podeszła pod dziób okrętu. Angelos zakołysał się i dziób jego przeciął następną falę, a później trzecią...
I wówczas dopiero, widząc nadbiegające, lśniące w słońcu białe grzywy, poczęli krzyczeć, bijąc się nawzajem po ramionach, płacząc i wyciągając ręce ku owej rozległej płaszczyźnie.
- Morze! - wołali jeden przez drugiego. - Morze! Morze! Morze!
A później zamarli jedni z wyciągniętymi ramionami, inni z dłońmi zwiniętymi w pięść i przyłożonymi do czoła. I niejednemu wydało się... choć może był to jedynie odległy biały obłok... że przez łzy mącące wzrok dostrzega białe oblicze Posejdona, jedynego Pana owej niezmierzonej równiny.
ROZDZIAŁ DRUGI
Na pół ukryty w mokrym piasku
Wiatr dął z południa, wypłynęli więc daleko w morze, kierując dziób ku północy, nim na znak Terteusa nie zwinięto żagla i z wolna, na wiosłach, okręt nie skierował się ku widocznemu na zachodzie niskiemu półwyspowi.
Gdy zbliżyli się, dostrzegli, że półwysep ów jest łańcuchem piaszczystych wysepek, wybiegających od strony ukrytego w mgiełce słonecznej lądu i kończących się pośrodku morza największą wyspą, rozległą i nieco wyżej wzniesioną niż inne.
Lecz nim przybyli do pokrytego sypkim, złotawym piaskiem brzegu tej wyspy, bogom podobny Widwojos otworzyć kazał ostatni pithos z winem, który przechował przez zimę i czas wiosennej wędrówki, wierząc w duchu, że być może nadejdzie kiedyś chwila, gdy go otworzą, by uczcić boga wód niezmierzonych.
Rozdano załodze płytkie gliniane puchary. Później książę zmieszał wino z wodą w dwu wielkich kraterach, a uczynił to sam, gdyż przeznaczone było ono na ofiarę.
Podchodzili kolejno, wstając z ław. A później powracali z pełnymi pucharami, ostrożnie, by nie uronić nawet kropli na deski dna okrętu, gdyż byłoby to złą wróżbą.
Wreszcie książę uniósł puchar i podszedł do nawietrznej, aby wiatr nie zwiał ofiary na powrót i nie prysną^ winem na pokład.
- Panie! - zawołał donośnie i zamilkł, jak gdyby oczekując odpowiedzi. - Panie! - powtórzył. - Oto przeprowadziłeś nas przez niezmierzony i dziki świat barbarzyński, abyśmy mogli na smukłym okręcie znów dosiąść twych białogrzywych koni! Przyjmij dzięki nasze i niechaj łaska twoja doprowadzi nas szczęśliwie do brzegów, które opuściliśmy!
To mówiąc wyciągnął ramię i ulał z pucharu wina, które ciemną strugą opadło w dół i zmieszało się z łagodnie pomarszczoną wodą zatoki. Inni uczynili podobnie i przez chwilę okręt kołysał się lekko, gdyż nie było nikogo, czyja dłoń dotykałaby wiosła lub sterów.
Wypili, rzucili puchary w morze i pozdrowili boga. Później zasiedli na ławach, a zręczny Eriklewes doprowadził okręt do łagodnego brzegu.
Gdy wyciągnęli Angelosa na piasek i podparli, część załogi pozostała na miejscu dla przygotowania posiłku i ściągnięcia gałęzi na ogień, gdyż środek wysepki porośnięty był niskimi sosnami. Inni w pełnym uzbrojeniu ruszyli na obchód tego niewielkiego piaszczystego lądu.
Białowłosy ruszył za innymi wraz z młodzieńcem, którego zwano Deukionem. Choć tak długo płynęli już razem, mało go znał, gdyż Deukion nie był rozmowny. Wiedziano jedynie, że nim wsiadł na okręt, był tym, który dmie w miech u wytapiacza metali.
W Amnizos i Knossos wiele było takich warsztatów, niektóre z nich zajmowały się wykuwaniem oręża oraz naczyń z brązu i miedzi, inne jedynie uzyskiwaniem samego metalu, którego niewiele było na wyspie, a kupowano go na Cyprze, zwłaszcza miedź, którą sprowadzano stamtąd okrętami, w surowych, kruchych bryłach, aby przetapiać na miejscu.
Także i dziś Deukion nie był rozmowny, choć zarówno on jak Białowłosy radowali się, że Angeles przebył całą szerokość owego olbrzymiego lądu, przez który przedarł się z takim trudem, tracąc ośmiu żeglarzy, a nieraz znajdując się blisko całkowitej zagłady.
Oddzieliwszy się od kilku innych par wojowników, którzy wyruszyli wraz z nimi, poszli wzdłuż brzegu. Zaginający się lekko ku lądowi łańcuch wysepek tworzył jak gdyby zatokę, obejmującą szerokim ramieniem spory obszar morza, gdzie fala była płytka jak na jeziorze. Z przeciwnej strony wybrzeże wyspy wystawione było ku pełnemu morzu. Fala uderzała tam ostrzej, wybiegając daleko na miękki, ciepły piasek i cofając się z cichym szumem. Tu właśnie doszli obaj, idąc krawędzią piasków i przyglądając się niskim, niemal karłowatym drzewom, rosnącym pośród wysokiej ostrej trawy nadmorskiej i kolczastych krzewów.