Wyspa zdawała się zupełnie bezludna i na piasku me widać było żadnych śladów człowieka ni zwierzyny. Jedynymi żywymi istotami były niezliczone mewy, które krążyły nad głowami idących i kołysały się na przybrzeżnej fali, pokrzykując ku sobie. Na widok ludzi zrywały się bez płochliwości, gdyż były zbyt leniwe, by odejść.
Słońce przygrzewało mocno.
- Zapewne nie zostaniemy tu długo - rzekł Białowłosy rozglądając się. - Nie ma też żadnej zwierzyny, którą można by upolować, pozostaną więc jedynie placki i ryby, a przecież w pobliżu ciągnie się rozległy ląd, który opuściliśmy, pełen saren, ptactwa i zajęcy. Widać go stąd jak na dłoni w oddali. Jutro po naradzie z Terteusem książę każe podnieść żagiel i ruszymy wzdłuż wybrzeża! Przekonasz się wkrótce, że wróżba moja jest prawdziwa.
- Tak będzie... - Deukion skinął głową. Było ciepło, wyruszyli więc bez hełmów, pancerzy i nagolenic, a jedynie w opaskach na biodrach, opasani, / mieczami w pochwach i trzymając włócznie w dłoni. Nikt zresztą nie wierzył, aby na tej małej wysepce mogli natrafić na przeważającego wroga.
Ciemne, długie włosy Deukiona rozwiały się na wietrze.
- Nie zapominaj, po co przybyliśmy tutaj - dodał zgarniając dłonią czuprynę, która opadała mu na oczy. Białowłosy nie pojął jego słów.
- Po co?
- Jakże to? - Deukion roześmiał się i zaraz spoważniał. - Cóż powiedziano nam, gdy wyruszaliśmy na tę wyprawę? Przecież sam nieraz mówiłeś z boskim księciem, a Terteus przewodzący załodze jest twym przyjacielem i razem przybyliście na Kretę. Winieneś wiedzieć więcej niźli inni, a chcesz mi rzec, że nie wiesz, po co płyniemy? Czy pragniesz, bym ci uwierzył?
- Czyżbyś myślał o owej krainie bursztynu?
- A o czym by innym?
Deukion zamilkł. Ruszyli dalej w milczeniu.
- Czy wierzysz, że napotkamy ją? - zapytał znów Białowłosy bez wielkiego zaciekawienia.
Tak wiele rozmyślał w ciągu nieskończenie długich dni o nienawiści Minosa wiszącej nad księciem i jego synem, że zapomniał niemal o celu wyprawy. Wydawało mu się, że znajdują się w nieustannej ucieczce, a przyczyna, którą książę podał wypływając z Amnizos, nie była przecież ważna. Mógł podać sto innych. Ważne było jedno, unieść żywot daleko poza lądy i morza, nad którymi królował znak podwójnego topora. Od chwili gdy opuścili Troję, wiedzieli przecież, że nie ma dla nich powrotu na Kretę, dla żadnego z nich, ani dla bogom podobnego Widwojosa, ani dla któregokolwiek z wioślarzy. O tym, co nastąpi, gdy Angeles dotrze do owego morza na północnych krańcach świata, nie myślał niemal. Zresztą to Minos przecież wysłał tę wyprawę po bursztyn, nie rozważając nawet tego, czy dotrze ona do owej krainy, czy też nie, miała bowiem zniknąć z powierzchni ziemi, nim opuści granice znanego świata.
- Czy wierzę, że napotkamy ową krainę bursztynu? - Deukion zatrzymał się i spojrzał na niego. - Gdy pracowałem u kupca Angoreusa, czynił on w swych warsztatach kolczyki, pierścienie, pieczęcie i naszyjniki z różnych kamieni i metali... z żelaza nawet... - dodał z cichą dumą.
- Były tam także bursztyny, niewiele, lecz przywożono je z zachodu. Kupcy feniccy są jedynymi, którzy wiedzą, skąd przybywają. Lecz nie o tym chciałem ci rzec: bursztyn wygląda jak zwykły kamień, a dopiero gdy jest rozłupany, dojrzeć możesz ową złocistą barwę i połysk. Stąd wiele traci się szlifując kamień. A nie ma go ani w Egipcie, ani też w górach, ani na wybrzeżu lub w Grecji, gdyż wiedziano by o tym. Wszyscy mówią, że przybywa z północy, przez krainy barbarzyńców... - Zastanowił się.
- Lecz kryje się pod marną powłoką. Tym, którzy go nie znają, niełatwo go znaleźć. Nie lśni on jak złoto, srebro lub owe kamienie, które czasem błyskają w skałach.
Wygląda niemal tak...
To mówiąc pochylił się i podniósł niewielki, białożółty kamień na pół ukryty w mokrym piasku.
- Piękny nie jest... - Białowłosy uniósł drugi kamień, leżący nie opodal pierwszego i zaczął obracać go w palcach bez zaciekawienia.
- A cóż to?! - rzekł nagle Deukion. - Pokaż! - Wyjął kamień z ręki Białowłosego i obejrzał oba z bliska, trzymając je na rozpostartej dłoni. - Daj nóż!
Białowłosy sięgnął ku szyi, gdzie wisiał nóż, z którym nie rozstałby się za wszystkie bursztyny świata. Podał go Deukionowi, który położywszy miecz na płasko na piasku, oparł u jego brzeszczot jeden z kamieni i przyłożywszy do niego ostrze noża, lekko uderzył zwiniętą pięścią, a później ponowił uderzenie. Nóż zagłębił się nieco w powierzchnię kamienia. Wówczas Deukion uderzył mocniej. Kamień pękł na pół, ukazując ciemnozłote szkliste wnętrze.
- Bogowie! - zawołał cicho. - Rozbiłem go na pół, a za cały mógłbym kupić młodego niewolnika lub cztery owce, jeśli nie więcej! Cóż uczyniłem w głupocie mojej?!
- O czymże mówisz? - Białowłosy ukląkł w piasku i wziąwszy do- ręki odłupaną połowę kamienia począł się jej przypatrywać.
- To bursztyn! - rzekł Deukion i przetarł oczy dłońmi. - Czyżby bogowie rzucili czar na nas?! Jakże to możliwe, abyśmy znaleźli ów skarb, droższy niźli złoto i żelazo, leżący w piasku nadbrzeżnym?
Wyprostował się gwałtownie, chwycił miecz i wsunął do pochwy, a później rozejrzał niepewnie, jak gdyby nie wierząc własnym oczom.
Ruszyli z wolna wzdłuż wybrzeża znajdując jeszcze osiem kamieni. Później, biegnąc niemal, zawrócili ku obozowisku.
- Boski książę! Boski książę!
Deukion dobiegł zdyszany do ogniska, przy którym siedział na skórze niedźwiedziej bogom podobny Widwojos, a naprzeciw niego piękna Wasan rozmawiająca ze starym Nasiosem. Zatrzymali się obaj tuż przed księciem, a Białowłosy pierwszy wyciągnął dłoń, w której ściskał trzy znalezione przez siebie bursztyny i złożył je na skórze u jego stóp.