Widwojos nie uśmiechał się już.
- Cóż radzisz mi uczynić?
- Strzec się samotnych przechadzek, nawet jeśli ludzie są w pobliżu, a także nie zezwolić synowi twemu, aby oddalał się od nas samotnie bez przyczyny.
- Terteusie, słowa twe nie cieszą mnie! - rzekł nagle Perilawos.
Ze zdumieniem zwrócili się ku niemu. W mroku nie dostrzegali jego lica, lecz głos młodego księcia miał stanowcze brzmienie, jak gdyby wierzył, że to, co chce rzec, jest słuszne i winien im ową myśl przekazać.
- Nie sposób pośród trudów wyprawy i przy ciągłej zmianie przystani trzymać się nieustannie miejsca, gdzie zgromadzona jest cała załoga. Prócz tego, jak sam dziś widziałeś, wymierzył on w ojca mego, gdy wszyscy znajdowaliśmy się przy ognisku, nie czekając, aż się oddali. Tak więc, choć najmłodszy z was i niedoświadczony, inną dałbym radę, jak ustrzec nas przed owym zbrodniarzem - Zamilkł na chwilę, jak gdyby zawstydzony.
- Mów, synu... - rzekł Widwojos. - Każda rada, którą można rozważyć, ma tu znaczenie. A jakąż nam szkodę przyniesie zastanowienie się nad owym niebezpieczeństwem, tym straszliwszym, że nie można mu stawić czoła? Nieprzyjaciel skryty jest bowiem pod maską przyjaźni i nie wiemy, który z wiernych i dzielnych wojowników Angelosa na dnie serca kryje ów jad jak wąż w głębi swej paszczy.
- Otóż wierzę - rzekł Perilawos - że czekając, aż uderzy, oddajemy się w jego ręce i zezwalamy, aby wybrał czas i miejsce najbardziej dogodne dla siebie. A może on czekać tak długo, jak zechce, do chwili, gdy uzna, że ma nas przed sobą nie przygotowanych do odparcia uderzenia...
- A jakąż widzisz na to radę, Perilawosie? - zapytał Terteus nieco zniecierpliwionym głosem. - Nie wiemy, kim jest ów człowiek i jak chce wykonać swój zbrodniczy zamysł. Musimy więc czekać, aż zapragnie zabić ciebie lub twego boskiego ojca i wówczas przeszkodzić mu!
- Masz słuszność. Lecz czemu mielibyśmy drżeć o żywot nasz nieustannie, mając przeświadczenie, że możemy zginąć wśród snu lub gdy przechadzamy się nad brzegiem morza? Trudno żyć wiedząc, że lada chwila włócznie wyrzucona z zarośli może wbić się nam w plecy. Myślę więc, że to my winniśmy stworzyć mu sposobność, aby uderzył i wpadł w naszą zasadzkę! Nie wie on przecież o tym co rzekł wam konający Orneus, i sądzi, że nikt nie może przypuszczać nawet, aby na okręcie krył się morderca Tak więc, miast trzymać się miejsc, gdzie pełno jest ludzi być może ojciec mój lub ja lepiej uczynimy oddalając się swobodnie i jawnie, tak aby wszyscy to widzieli, m polowanie lub zbieranie bursztynu. Nie wzbudzi to w nim podejrzeń, że gotujemy zasadzkę, więc jeśli człowiek ów rzeczywiście dybie na nasz żywot, pójdzie za nami! A wówczas pozostali, którzy będą niepostrzeżenie posuwali sit za nim, pojmą go widząc, że gotuje się do napaści! Tak więc, miast utrudnić mu napaść, ułatwimy ją, abyśmy go poznali!
Zamilkł. Milczeli wszyscy przez chwilę. Wreszcie Terteus rzekł:
- Będzie kiedyś z ciebie mądry król, Perilawosie^ Albowiem wstyd mi przyznać, że w głupocie mojej nie pomyślałem o tym! Teraz, kiedy to rzekłeś, rzecz te wydaje mi się jedyna. Tak czynią mądrzy wodzowie, nie dając nieprzyjacielowi możności wybrania czasu i miejsca walki, lecz każąc mu wierzyć, że sam wybrał jedne i drugie, choć to oni przemyślnie doprowadzili go do tego Tak, boski książę, uczynimy to! Lecz trzeba jeszcze jednego lub dwu ludzi, abyśmy mogli z dala czuwać nać wami nie budząc jego podejrzeń. Kogóż by można wtajemniczyć, skoro nie wiemy, kim jest ów morderca?
- Któż pełnił straż przy okręcie? -zapytał Białowłosy - Albowiem pewne jest, że żaden z owych dwu strażników nie mógł być tym, który wysłał ku tobie strzałę, boski książę, gdyż nie świsnęłaby nad twą głową szybując ku burcie Angelosa, lecz biegłaby w przeciwnym kierunku.
- I to prawda! – Terteus roześmiał się cicho. – Wypędź mnie , bogom podobny Widwojosie, lub każ mi zasiąść na ławie i ująć wiosło. Jak widać do tego jedynie nadaję się ostatnio! O tym także nie pomyślałem.
- Ani ja! – rzekł książę. – A przecież, gdy powiedział to, i mnie rzecz ta wydała się jasna. Któż pełnił straż?
- Harmostajos i Anomedes. Tak więc ich dwu możemy oczyścić z podejrzenia, które nadal wisi nad pozostałymi. Raduje mnie wielce, że Harmostajos był tam, gdyż uratował on raz całą wyprawę i pomógł uwolnić moją Wasan od śmierci. Zapewne bogowie kochają go. Przemyślny to młodzieniec i sprawny w boju, choć o Anomedesie także nie chciałbym rzec nic złego. Lecz jest to człowiek prosty i posłuszny, który nie myśli wiele. Nie jest to jego wina, gdyż umysł dają nam bogowie i sami go nie wybieramy. Lękam się jednak, że mógłby nie pojąć, czego chcemy od niego, lub wygadać innym. A wówczas byłoby to gorzej, niż gdybyśmy nie mieli żadnego zamysłu obrony. Morderca ostrzeżony zawczasu stałby się po stokroć groźniejszy.
- A więc Harmostajos! – rzekł boski Widwojos. – Nie zapomnę póki życia chwili, gdy ściągnął z konia owego barbarzyńskiego króla. Gotowaliśmy się wówczas wszyscy na nieuchronną śmierć. Któż z nim będzie mówił?
- Najlepiej będzie, jeśli powie mu o tym Białowłosy, gdyż przyjaźnią się z sobą. A gdy to uczyni i zaprzysięże go, aby nie zdradził nikomu słowa z tego, co usłyszał, wówczas dopuścimy go do narady i ułożymy, co nam wypada czynić. Lecz teraz, boski książę, powróćmy już do ogniska. Lecz pojedynczo, aby człowiek ów nie pojął, że naradzaliśmy się nad jego czynem. Leży on tam udając zapewne, że śpi. Lecz nie usnął, to pewne!