Выбрать главу

    Lecz gdy zbliżyli się do szerokiego bagnistego ujścia wielkiej rzeki nadpływającej z południa, brzeg wygiął się ku północy.

    Wówczas też ujrzeli w ujściu owej rzeki niewielki okręt, który wypłynął za nimi na morze i zawrócił szybko, kryjąc się pośród gęstych lasów porastających niska równinę otaczającą ujście.

    Od chwili owego spotkania płynęli zwykle za dnia pełnym morzem, trzymając się zawsze z dala od lądu, lecz nie tracąc ziemi z oczu. Jeśli minęli jakieś osady, nie wiedzieli o tym, nie natrafiając na nie, gdy wieczorami dobijali do brzegu. Dwukrotnie znaleźli ślady ognisk nad brzegiem, lecz to było wszystko. Ów okręt, który pojawił się teraz na tak krótko, był dla nich pierwszym widomym znakiem, że ziemie nadbrzeżne tego morza są zamieszkane.

    - Cóż uczynimy, boski książę? - rzekł Terteus, gdy stali na rufie, wpatrując się w miejsce, gdzie zniknął niski, prostokątny żagiel z szarego, nie barwionego płótna. - Czy zawrócimy, aby go doścignąć i zbadać, co za lud zamieszkuje tę krainę? Czy też popłyniemy dalej?

    - Sprawą naszą jest, jak wiesz, Terteusie, opuszczenie tych północnych krain i powrót do świata. Uzyskaliśmy tu wszystko, co pragnęliśmy uzyskać. Ludzie, których tu napotkamy, mogą być przyjaźni, a mogą być wrogo usposobieni. Sprawą naszą jest unikać walki, bowiem niczego nie pragniemy zdobyć, a wszystko możemy utracić. Żywot każdego z was droższy mi jest niźli zwycięski bój z nieznanymi barbarzyńcami, od których niczego mi nie trzeba. A więc jeśli okręt ów nie próbował nas doścignąć, po cóż mamy zawracać z drogi, by przekonać się, kim są ci, którzy na nim płyną? Pozostawmy ich własnym sprawom.

    - Więc pragniesz, boski książę, abyśmy dobijali jedynie do bezludnych wybrzeży, omijając wszelkie miasta i osady, na jakie natrafimy?

    - Słusznie rzekłeś, Terteusie. Jest nas tu dość silnych, uzbrojonych i walecznych ludzi, aby odeprzeć pierwsze natarcie, gdyby napadnięto nas na lądzie. Jeśli tak się stanie, wsiądziemy na okręt, broniąc się, i czym prędzej odpłyniemy. A nie sądzę, aby nas ścigano na morzu, bo czyż może przemierzać te wody okręt szybszy niż Angelos, skoro nie ma takiego na naszym morzu, gdzie ludzie od wieków budują okręty i kształcą się w tej sztuce, podpatrując sposoby różnych innych ludów, których jest tak wiele i tak gęsto nasz świat zamieszkują, podczas gdy tu nie napotkaliśmy człowieka do dziś? Jeśli więc okręt nasz jest niedościgniony dla wroga, a my nie zechcemy napotkać nikogo w otwartym boju, bowiem celem naszym jest powrót, nie zdobycz, jakże zmuszą nas do zbytecznego przelewu krwi naszych towarzyszy?

    - Obyśmy umieli przepłynąć te barbarzyńskie wody w pokoju, jak tego pragniesz, boski książę! - Terteus uśmiechnął się. - Bowiem do tej pory, choć okręt nasz był równie szybki jak dziś, a załoga jego równie mężna, nie udało nam się ujść wrogom bez walki i bez utraty paru dzielnych towarzyszy.

    - Płynęliśmy wówczas rzekami, gdzie wiele przymiotów naszego okrętu stało się bezużytecznymi, a niektóre przemieniły się w niedostatki, bowiem źle jest być wielkim w miejscach ciasnych. Lecz od chwili, gdy wypłynęliśmy na morze, nie musimy lękać się nikogo, jeśli będziemy czujnie strzegli siebie i okrętu nocą po dobiciu do brzegu... - Na wargach jego pojawił się lekki uśmiech. - Nie myślę tu o sobie i synu moim, gdyż nam, jak wiesz, śmierć grozi także i na okręcie...

    - Nie poważyłby się... - rzekł Terteus niepewnie.

    - Czemu nie? - Widwojos spoważniał. - Często oglądam się za siebie stając na dziobie lub na tyle okrętu i szukam oczyma Perilawosa, choć wiem, że siedzi na ławie i ćwiczy ramiona w sztuce wioślarskiej bądź też, gdy płyniemy jak teraz, pod żaglem ze sprzyjającym wiatrem, zabawia się rozmową lub pieśnią z towarzyszami. Gdybyś mnie zapytał, czemu tak czynię, odpowiedziałbym d:

    "Nie wiem!", albo pojmuję, że w biały dzień, siedzącego pośród przyjaciół, nic złego spotkać nie może. A jednak... - Zawiesił głos i wzruszył ramionami. - Jest on jedynie moim dziecięciem - dokończył bezradnie - i dziedzicem największego królestwa morskiego, jakie znają dzieje. Chciałbym, aby nim władał i zyskał sobie sławę, która sięgnie po najdalsze wieki. Czy pragnąłbyś czegoś innego, gdybyś był mną i miał syna? Terteus skinął głową.

    - Pojmuję cię, boski książę. Lecz wybacz, że powtórzę tu to, co mówię, gdy rzecz jaka nie leży w mojej mocy.

    Wszystko jest w rękach bogów!

    - Być może... - Widwojos znowu się uśmiechnął. - Lecz sam mi kiedyś rzekłeś, że najbardziej kochają oni najmężniejszych i najbardziej roztropnych.

    Terteus pragnął odpowiedzieć, lecz gdy otworzył usta, zamknął je ponownie. Uniósł ramię wskazując dalekie, zielone brzegi, wzdłuż których Angelos posuwał się pod żaglem ku północnemu zachodowi.

    Książę szybko uniósł głowę. Dostrzegł je od razu, kilkanaście niskich okrętów o wysoko uniesionych dziobach! Musiały wynurzyć się niepostrzeżenie z ujścia owej wielkiej rzeki. Płynęły jeden za drugim długim szeregiem i wyraźnie dopędzały posuwający się jedynie pod żaglem okręt kreteński.

    Terteus przebiegł pomiędzy siedzącymi i leżącymi na dnie okrętu żeglarzami, stanął pod masztem i krzyknął wielkim głosem:

    - Do wioseł, towarzysze! Okręt za nami! Powstali spiesznie, porzucając kości i fujarki, na których niektórzy przygrywali sobie w takt pieśni. Inni budzili się z miłego popołudniowego snu i spoglądali półprzytomnymi oczyma, lecz i oni zrywali się ze skór rzuconych na deski i biegli na swe miejsca.

    Fala była niewysoka, krótka i nieco spiętrzona. Długi kadłub Angelosa ślizgał się po niej w lekkich, miarowych rozkołysach, lecz tamte okręty, znacznie mniejsze niż on, zapadały się nieco i Wznosiły na wzgórkach wodnych. Mimo to zbliżały się wyraźnie. Ich ciemnoszare żagle także były wzdęte wiatrem, a rzędy krótkich wioseł, widoczne z boku, błyskały wynurzając się z wody i natychmiast opadały w nią, jak gdyby ścigający pragnęli rzucić w krótkim pościgu na szalę wszystkie siły i dognać szybko ogromny obcy okręt.