- Płyń przez fa-le... Płyń przez fa-le... - rozpoczął miarowym głosem Terteus, najpierw wolno, a później coraz szybciej.
Obce okręty płynąc bliżej brzegu zrównały się z Angelosem i zrobiły zwrot kierując się ku niemu.
Pierwszy z nich wyprzedzał go nawet nieco i nadpływał próbując przeciąć mu drogę. Terteus w myśli dostrzegł już na lśniącej od słońca wodzie miejsce, gdzie musi ich spotkać. Cóż wówczas? Gdyby nawet uderzyli weń i zatopili swą potężną ostrogą, Angelos zwolni, stanie niemal, a wioślarze będą musieli unieść wiosła lub cofnąć je, aby nie strzaskał ich przecięty okręt...
- Eriklewesie! W prawo! Ku północy!
Angelos skręcił miękkim łukiem, oddalając się nieco od nadpływających okrętów. Jeszcze chwila i znalazł się przed nimi, uciekając wprost na północ.
- Płyń przez fa-le! Płyń przez fa-le! Płyń przez fa-le! Żagiel chwycił teraz pełną powierzchnią południowy powiew, a wiosła opadały i unosiły się coraz szybciej.
Kątem oka Terteus dostrzegł małżonkę swą, piękną Wasan. Stała na dziobie, wyprostowana w swej krótkiej płóciennej szacie. Wiatr rozwiewał jej długie jasne włosy. Patrzyła na niego z oddali, nie poświęcając nawet spojrzenia nadpływającym nieprzyjacielskim okrętom.
Poczuł nagłą radość i skinął jej ręką. Odpowiedziała mu unosząc ramiona, lecz zaraz opuściła je, by odgarnąć włosy, które wiatr rzucił na jej lico, przesłaniając oczy.
Terteus szybko odwrócił głowę. Nieprzyjacielskie okręty były już blisko. Coraz bliżej. Nie musiały nabierać szybkości jak Angelos.
Wykrzykując swe: "Płyń przez fa-le!" ku wioślarzom, Terteus za każdym razem powtarzał zawołanie nieco szybciej. Patrzył teraz z natężeniem, nie mrugnąwszy nawet powieką, na dzioby ścigających okrętów. Było ich czternaście. Widział już wyraźnie wysokie włócznie w rękach wojowników. Bowiem, nie licząc wioślarzy, wypełnione były one wojownikami w skórzanych hełmach. Ostrza ich włóczni lśniły w słońcu, a więc były ze spiżu. Zapewne mieli także spiżowe miecze. A więc nie byli to barbarzyńcy, jakich napotykali dotąd, lecz lud, który umiał wytapiać metale lub kupował je od innych ludów.
Dzioby tamtych okrętów, wspinające się na fale i zapadające w zielone bruzdy wodne, zbliżały się... Nie?... Tak!... Nadal zbliżały się...
"Jeszcze chwila - pomyślał Terteus - a poczną strzelać z łuków, jeśli je mają, a zapewne je mają..."
I mimowolnie spojrzał w kierunku swej żony. Na szczęście, była na dziobie, w najdalszym miejscu.
Gardło bolało go już i czuł, że zaczyna tracić głos, gdyż wołał zbyt donośnie, lecz nie przestawał krzyczeć. Musieli wiosłować równo, inaczej... Tamtych było zapewne niemal tysiąc stłoczonych na pokładach czternastu okrętów... Gdyby choć jeden dopędził i zatrzymał Angelosa, nikt nie ocaleje. Może jedynie Wasan, gdyż żaden lud nie zabijał schwytanych dorodnych młodych niewiast, jeśli nie przeznaczał ich na krwawą ofiarę swym bogom. Lecz o jej losie nie próbował nawet myśleć.
- Płyń przez fa-le! Płyń przez fa-le!
Widział wykrzywione z wysiłku rysy wioślarzy, gdy pochylali się i prostowali posłuszni jego głosowi, który żądał od nich coraz więcej.
Znów spojrzał na dziób najbliższego okrętu. Czyżby?... Tak! Patrzył jeszcze przez chwilę. Był pewien teraz.
- Po-zo-sta-ją! Po-zos-ta-ją! - zawołał nie zmieniając rytmu okrzyku, aby wioślarze nie zgubili się i nie poczęli wiosłować nierówno.
Ku jego zdumieniu wydali wesoły okrzyk i mocniej nacisnęli na wiosła.
Patrzył teraz uważnie. Z wolna ślad Angelosa, po którym płynął środkowy okręt pogoni, wydłużył się. Boski Widwojos szedł teraz ku niemu od strony rufy, spokojny i wyprostowany jak zwykle, gdy zagrażało niebezpieczeństwo.
Terteus skinął na jednego z żeglarzy, który czuwał przy maszcie gotów do przełożenia liną żagla, gdyby wiatr zmienił się nagle.
- Zwy-cię-ża-my! Zwy-cię-ża-my!
Oczyma nakazał mu, aby przejął od niego zawołanie, dotykając dłonią gardła, z którego nie mógł już niemal wydobyć głosu.
- Płyń przez fa-le! Płyń przez fa-le!
Słuchał przez chwilę oceniając, czy szybkość zawołania jest dostateczna.
Powiał nieco mocniejszy wiatr. Ogromny czarny żagiel odpowiedział, pchnąwszy okręt niemal w jednej chwili, Ścigający poczęli zostawać w tyle. Najwyraźniej siły ich wioślarzy, choć zapewne mogli ich zmieniać, mając tylu ludzi na pokładzie, także osłabły, a niewielkie żagle były niedostateczną pomocą przy obciążonych tyloma wojownikami kadłubach. Dzioby zapadały zbyt głęboko i unosiły z większym trudem niźli dziób Angelosa. Mimo to Terteus podziwiał szybkość owych żeglarzy, którzy na tak niewielkich okrętach niemal pokonali na morzu najwspanialsze dziecię cieśli kreteńskich.
- Aż dziw bierze, boski książę, jak blisko byliśmy Krainy Mroków! - rzekł Terteus ochrypłym głosem do Widwojosa. -1 któżby przypuszczał, że tak się może stać, gdy niedawno płynęliśmy spokojnie wzdłuż owego wybrzeża!
- Nie przestali nas ścigać! - Widwojos wskazał za siebie.
Okręty nieprzyjacielskie, choć pozostały już daleko w tyle, płynęły nadal za nimi.
Być może liczą na to, że siły naszej załogi wyczerpią się prędzej niźli moc ich ramion! -Terteus zerknął na ławy. - Sądząc z tego, co zdołałem dostrzec z dala, mogą oni zmieniać wioślarzy, sadzając na ich miejsce owych wojowników, którzy mieli na nas uderzyć, gdy dopędzą Angelosa.
- Szczęśliwie wiatr rośnie!
Widwojos spojrzał w górę, gdzie południowy, silny powiew szumiał głośno wzdymając ogromną głowę Byka.