Выбрать главу

    - To prawda... - Terteus zbliżył się do unoszącego i opuszczającego ramię nawołującego miarowo żeglarza. - Zwolnij nieco!

    Tamten skinął głową. Głos jego stał się rozlewniejszy, a pomiędzy nawoływaniami powstała nieuchwytna przerwa, podczas której wioślarz może oprzeć się na wiośle, a zmęczone ramię przez mgnienie oka wypoczywa.

    Książę i Terteus spoglądali na ścigających. Nie, nie zbliżali się już. Przeciwnie, niektóre z okrętów poczęły zostawać w tyle i szyk ich załamał się. Płynęły teraz osobno, rozrzucone, jeden za drugim, prócz trzech pierwszych, które posuwały się nadal obok siebie. Lecz odległość ich ciągle rosła.

    Książę i Terteus ruszyli wzdłuż ław, przemawiając do wioślarzy. Pot lał się strugami z szyi i ramion siedzących, lecz wiosłowali miarowo, witając przechodzących uśmiechami.

    Gdy Widwojos doszedł do ławy, na której siedział Perilawos, spojrzał z niepokojem, lecz i tu spotkał go uśmiech.

    Chłopiec miał twarz wykrzywioną z wysiłku, lecz wiosło pewnie tkwiło w jego dłoniach, a gdy pochylał się, Widwojos mógł widzieć ciężkie sploty mięśni ramion napinające się i zwalniające, gdy szerokie pióro wiosła powracało nad wodą, by zanurzyć się ponownie.

    ,, Oblicze ma jeszcze dziecka... - pomyślał książę -lecz ciało jego jest już ciałem dojrzałego męża!"

    Angelos płynął wprost na północ, a że niedawno minęła pora południowa, mieli wroga za sobą w pełnym słońcu. Był on już tak daleko, że Terteus z trudem dostrzegł dwa rzędy wioseł unoszące się po bokach najbliższego okrętu, płynącego nieustannie śladem Kreteńczyków. Inne pozostały już nieco z tyłu, a poweselał ujrzawszy, że kilka najwyraźniej zaprzestało pościgu i płynie jedynie na żaglu, oddalając się z każdą chwilą od Angelosa, tak że ostatni z nich był już tylko punkcikiem na widnokręgu.

    Kilkunastu żeglarzy, którzy oczekiwali bezczynnie pod masztem, zasiadło teraz do wioseł na miejscu owych, którzy byli najbardziej wyczerpani, a na rozkaz Terteusa wliczono do nich Białowłosego i Perilawosa, jako najmłodszych, choć nie chcieli odejść od wioseł.

    Mimo to obaj, gdy powstali, zatoczyli się i padli na deski oddychając ciężko. Inni, którzy zeszli z ław wraz z nimi, uczynili podobnie.

    A piękna Wasan, chodziła pomiędzy nimi, lejąc do glinianego naczynia wodę z dzbana i przytykając im do ust. Pili oblewając się, gdyż drżące dłonie z trudem utrzymywały miskę. Lecz uśmiechali się ku niej.

    Terteus także zasiadł do wiosła, widząc, że nieprzyjaciel jest zbyt daleko, aby mógł być groźny i uczynić coś zaskakującego.

    Płynęli nadal wprost na północ, mając po lewej na zachodzie ląd, którego brzeg biegł ku północy wraz z nimi. Z oddali dostrzegli jak gdyby wielką białą kredową skałę oświetloną słońcem. Później i ona pozostała za nimi, a na zachodzie otworzyło się morze.

    Ale że maleńkie żagle na widnokręgu wciąż były widoczne, nadal płynęli na północ.

    Słońce z wolna poczęło schodzić z tronu wspartego na promienistym szczycie niebios. A gdy tarcza jego dotknęła wreszcie krawędzi widnokręgu przed zstąpieniem do podmorskich pałaców Posejdona o Białym Obliczu, gdzie zwykle spędza ono noc, odłożyli wiosła i płynęli dalej pod żaglem, bacząc pilnie, czy na południu znów nie ukażą się niskie prostokątne żagle.

    Nie zawrócili, gdy zapadła ciemność usiana gwiazdami. Po krótkiej naradzie postanowili płynąć ku północnemu zachodowi, wykorzystując sprzyjający wiatr, aby zatoczywszy wielki łuk powrócić za dnia na południe i płynąć dalej w pobliżu brzegów, pozostawiwszy daleko za sobą ujście owej wielkiej rzeki i wrogie okręty czatujące w nim na wędrownych żeglarzy.

ROZDZIAŁ CZWARTY

A wówczas zginiemy wszyscy

Przed świtem, nim słońce wynurzyło się z morza na wschodzie, ujrzeli przed dziobem okrętu linię dalekich brzegów zaledwie widocznych w bladym blasku dnia. Rozciągały się one na zachodzie, zajmując cały widnokrąg po tej stronie morza.

    Terteus obudził księcia i stanęli razem na dziobie wpatrując się z troską w rosnące z wolna łagodne zielone wzgórza.

    - Czyżby morze to było jeziorem, a próba nasza, by wydostać się stąd, miała zakończyć się opłynięciem go dokoła? - rzekł młody żeglarz kręcąc głową. - Pięknie zadrwiliby z nas bogowie, gdyby kazali nam powrócić do miejsca, z którego wypłynęliśmy! Wówczas pozostawałaby jedna tylko droga: powrót przez owe rzeki i bagna, które raz już przemierzyliśmy płynąc tu, gdyż innej drogi nie znamy. A nie wierzę, aby ów barbarzyński król znów pozwolił Harmostajosowi ściągnąć się z konia wężowym sznurem, który w ręku jego zamienia się w żywą istotę!

    Roześmiał się, lecz w śmiechu jego nie było wesołości. Brzeg stawał się coraz wyraźniejszy. Choć słońce nie wstało jeszcze, niebo nad głowami przybierało jasną błękitną barwę. Nadal nie było na nim chmur, a ciepły napływający z południowego zachodu powiew czynił, że miniona noc na tym morzu była niemal tak ciepła jak na ich ojczystych wodach.

    - Być może czeka nas jeszcze nieco drogi ku północy... - rzekł niepewnie książę. - W owej strome nie widzę lądu. Terteus potrząsnął głową.

    - Wczoraj, nim okręty barbarzyńców ruszyły w pościg za nami, płynęliśmy wzdłuż brzegów, które zaczęły pochylać się ku północnemu zachodowi, my zaś, aby oddalić się od pogoni, skręciliśmy na północ i tak płynęliśmy przez dzień cały, nie widząc już później lądu. Po zmroku skierowaliśmy się znów ku północnemu zachodowi i oto mamy ląd przed sobą. Oznacza to zapewne, że ciągnie się on od tamtego miejsca ku północy, odcinając nas od drogi na zachód i południe.

    - Musimy teraz, nie zbliżając się do tych brzegów, płynąć wzdłuż nich na północ... - Książę także zasępił się.