Выбрать главу

    Terteus wydał załodze rozkaz, aby zasiadła na ławach i ujęła wiosła.

    - Lękam się, boski książę - rzekł nie spuszczając wzroku z wysokiego pióropusza dymu, który unosił się nad lądem - aby nie był to znak, który stróżujący u wejścia do tej cieśniny dają swym towarzyszom, znajdującym się dalej, dla uświadomienia ich, że nadpływamy.

    Lecz nic się nie działo, żaden okręt ni łódź nie pojawiły się na gładkiej powierzchni spokojnych wód.

    Skierowali się nieco ku północnemu wschodowi, ominąwszy mniejszą z wysp od wschodniej strony i nadal trzymając się środka cieśniny, aby nagły atak z ukrytej przystani nie zaskoczył Angelosa.

    Ziemie na wschodzie i zachodzie zbliżały się ku sobie coraz bardziej. Cieśnina zdawała się mieć kształt leja. Okręt płynął szybko, gdyż sprzyjający prąd dawał się już wyczuwać wyraźniej, prąc z południa na północ. Kraj po prawej był nizinny i płaski, a po lewej wyrastały niewielkie wzgórza. Wszędzie rósł las.

    W pewnej chwili wydało im się, że na lewym brzegu dostrzegają zabudowania niewielkiej osady, lecz odległość była zbyt wielka, aby przekonać się, jak jest naprawdę.

    Płynęli dalej. Drugi słup dymu urósł za nimi blisko brzegu i pochylony lekkim wiatrem stał na zachodnim niebie pokrywającym się z wolna czerwienią. Małe białe chmury nadpłynęły z południa długimi szeregami. Nadal było ciepło.

    Po drugiej stronie cieśniny na najwyższym wzgórzu urósł trzeci słup dymu.

    Było cicho, tak cicho, że Białowłosy słyszał wyraźnie chlupot wody o burty i plusk wioseł zapadających w spokojną toń. Tęsknie spoglądał na przesuwający się z dala brzeg, zielony, senny i piękny w ciszy dogasającego słonecznego popołudnia późnej wiosny. Lecz podobnie jak pozostali wyczuwał w owej chwili grozę. Jak gdyby gdzieś pośród uśpionych lasów nadbrzeżnych czaiło się niebezpieczeństwo, które lada chwila miało runąć na nich, a wówczas cisza przemieni się w zgiełk bitewny, wypełniony wrzaskiem konających i szczękiem oręża.

    Rozmowy ucichły. Płynęli w milczeniu. Cieśnina stawała się coraz węższa. Widzieli już wyraźnie korony poszczególnych drzew górujących nad innymi na obu brzegach. Światło nadchodzącego wieczoru kładło się na wody spokojne jak wielki staw, a zmarszczone jedynie lekkim powiewem.

    Żagiel zwisł i Terteus rozkazał go zwinąć. Stał na dziobie okrętu patrząc na mijane brzegi i myślał o słupach dymu, które towarzyszyły im od chwili, gdy Angelos wszedł w rozwarte ramiona tego lądu. Przed sobą widział wody cieśniny i radował się w duchu widząc, że słuszność miał doświadczony Eriklewes, najwyraźniej bowiem tędy wiodło przejście ku innym nie znanym wodom. To prawda, że płynęli na północ, nie na zachód, lecz w czasie długich podróży okręty nieraz musiały nadkładać drogi i przywykł do tego. Jeśli tylko odnajdą znów później swój błękitny szlak, wiodący ku znanym okolicom, wszystko inne nie miało znaczenia.

    Wybrzeże po prawej było proste, las dochodził do wąskiej linii piasków. Po lewej było bardziej pofałdowane, a w miejscu, gdzie cieśnina wydawała się najwęższa, wyrastał wysoki przylądek...

    Głos człowieka nawołującego spokojnie nad masztem niósł się po wodzie. Angelos płynął z niewielką szybkością, trzymając się ciągle środka nurtu. Było to najwęższe  miejsce przesmyku, nie tak wąskie, aby można było na brzegach ujrzeć pojedynczą postać ludzką lub odróżnić leżące głazy, a jednak trudno byłoby uniknąć walki, gdyby...

    Terteus potrząsnął głową. Szybko przeszedł do masztu i nakazał zwiększenie szybkości. Cokolwiek miało nastąpić, jeśli miało nastąpić, źle byłoby, gdyby okręt musiał dopiero nabierać prędkości. Głos pod masztem urósł nieco:

    - Płyń przez fa-le! - Wiosła uniosły się i cofnęły zapadając w wodę. - Płyń przez fa-le... - Znowu uniosły się i opadły, nieco szybciej.

    Książę, w hełmie, pancerzu i nagolenicach, zbliżył się trzymając w dłoni włócznię. Terteus wiedział, że stary, kamienny, dwusieczny topór rodowy spoczywał w namiocie. Dziwne to było, że bogom podobny Widwojos, choć ze słów jego wydawało się, że niewiele robi sobie z bogów, zawsze miał go w ręce, gdy nadchodził czas bitwy. Najwyraźniej teraz, choć jak inni był w pełnym pogotowiu do boju, nie sądził, aby niebezpieczeństwo mogło zagrozić im znienacka.

    - Gdy miniemy to miejsce... - rzekł stanąwszy obok Terteusa i wskazując przylądek - przesmyk rozszerzy się. Czy widzisz, jak brzegi uciekają od siebie...?

    I rzeczywiście, choć lewy brzeg osłonięty był wzniesieniem przylądka i nie można było dojrzeć, co się za nim znajduje, wzrok sięgał ponad prawym i można było dostrzec za najwęższym miejscem szerokie, otwarte wody, zabarwione blaskiem wieczoru.

    - Wygląda na to, jak gdybyśmy mieli wpłynąć na morze krwi! - Bogom podobny Widwojos patrzył w głąb cieśniny.

    - Oby nie naszej krwi! - Terteus uśmiechnął się. Rysy jego były napięte, a wzrok przesuwał się nieustannie po nadbrzeżu. Nie działo się nic, mimo to serce jego nie było spokojne. A przecież naokół był ciepły wieczór i puste, ciche wody. Nic nie zwiastowało walki. Owe dymy mogły być ostrzeżeniem dla osad i łodzi rybackich, gdyż zapewne i na tych wodach pojawiali się piraci. Lecz serce bito szybciej, a dłoń zaciskała się na rękojeści miecza.

    Odwrócili się obaj, słysząc okrzyk nadbiegający z tyłu.

    To roztropny Eriklewes wołał:

    - Okręty za nami!

    Ruszyli szybko na tył okrętu, a nawołujący żeglarz przyspieszył bez rozkazu rytm swego powtarzającego się okrzyku. Wiosła zanurzyły się głębiej i Angeles drgnął. Rozcinając potężnym dziobem nurty spokojnej cieśniny, zbliżał się teraz ku przylądkowi i największemu przewężeniu przesmyku.

    Dostrzegli je wyraźnie daleko za sobą. Nie były to wielkie okręty, lecz długie niskie łodzie o uniesionych dziobach. Było ich kilkadziesiąt i płynęły zajmując całą szerokość cieśniny.