Terteus odetchnął głęboko. Choć wróg nadpływał w wielkiej przewadze, uczuł nagłą ulgę. Przeczucie nie myliło go! To, co musiało nadejść, nadchodziło!
Patrzył na ścigające łodzie, które nie zbliżały się już i zaczęły pozostawać w tyle. Były znacznie wolniejsze niż Angeles sunący teraz całą mocą swych osiemdziesięciu wioseł.
- Zbyt późno wyruszyli za nami! - rzekł książę wzruszając ramionami. - Oto mijamy gardło przesmyku i wkrótce znajdziemy się na szerokich wodach. Wówczas mogą powrócić ze wstydem do swych skrytych przystani, gdyż nie ujrzą nas nawet z bliska! Zaledwie skończył, gdy z dziobu dobiegł ich okrzyk:
- Okręty przed nami!
Terteus uniósł się na palce i spojrzał. A to, co ujrzał sprawiło, że serce, gwałtownie łomocące w piersi, zatrzymało się na chwilę i zaczęło bić jeszcze szybciej.
Wyskakiwały spoza przylądka jedna po drugiej: długie niskie łodzie o kilkunastu wiosłach, A w każdej stali wojownicy. Było ich wielu, a ciągle spoza wzniesienia wypływały nowe. Były tak blisko, że zaledwie zdążył krzyknąć Eriklewesowi:
- Płyń prosto nie bacząc na nic! Biegł ku przodowi. Zatrzymał się pod masztem i zawołał wielkim głosem:
- Gdy uderzymy w nich, wiosłujcie dalej! Wiosłujcie! Choćby wyrywali wam wiosła!
I pobiegł ku dziobowi wraz z tymi kilkunastoma, którzy nie siedzieli na ławach.
Łodzie były tuż przed nimi. Najbliższa z pogardą śmierci szła z boku wprost na dziób Angelosa, pragnąc go zatrzymać. Znajdując się wysoko ponad nią, dostrzegł wyraźnie półnagich, pochylonych wioślarzy i stojących pomiędzy nimi wojowników w skórzanych hełmach, którzy wymierzyli łuki w nadpływający okręt.
Pierwsza strzała świsnęła, za nią posypały się oszczepy. Terteus osłonił się tarczą i opuścił ją zaraz, gdyż w tej samej chwili dziób Angelosa zgrzytnął i uniósł się, a cały okręt przebiegło potężne drżenie.
Przecięta na pół łódź rozprysnęła się niemal, zmiażdżona spiżowym dziobem kreteńskiego olbrzyma. Spostrzegł wykrzywione wrzaskiem twarze, a tuż koło dziobu rozprute, buchające krwią ciało ludzkie zapadające się pod powierzchnię wzburzonej wody. Wszystko zniknęło nagle pod dnem Angelosa i odbiegło na boki rozgarnięte potężnym kadłubem.
W tej samej chwili usłyszał krzyk na lewej burcie. Druga nadpływająca łódź, obsypawszy wioślarzy strzałami, uderzyła z ukosa wjeżdżając pomiędzy opadające wiosła. Część wioślarzy zdążyła unieść je, lecz dwa złamały się z trzaskiem, a z łodzi skoczyli na burtę półnadzy wojownicy. Trzymając w rękach krótkie topory o podwójnych brązowych ostrzach rzucili się na wioślarzy.
Było ich jedynie kilku, lecz Terteus wiedział, że najcięższa godzina tej wyprawy nadchodzi. Następne łodzie były tuż-tuż, a z tyłu nadpływał rój pozostałych. Jeśli dopadną i unieruchomią Angelosa pośród tych spokojnych wód, staną się one grobem całej załogi.
Lecz okręt płynął dalej: siłą rozpędu i pchany nadal wiosłami. Gardząc niebezpieczeństwem, ludzie pochylali się nad wiosłami.
Na burcie trwał krótki, zażarty bój. Biegnąc tam Terteus dostrzegł uniesiony w górę topór, który opadł na grzbiet wiosłującego Kreteńczyka. Pomimo zgiełku doszedł go straszliwy, wysoki krzyk trafionego. W tej samej chwili napastnik padł przebity mieczem nadbiegającego Metalawosa o potężnych ramionach. Nie zasiadł on dziś przy wiośle i był jednym z kilkunastu, którzy musieli bronić wioślarzy.
Metalawos wziął straszliwy zamach i drugi wojownik, gramolący się na burtę z nożem w zębach, runął bez okrzyku do wody z ciałem przeciętym niemal na pół.
Terteus biegnąc odbił tarczą zamach topora i ciął z góry mieczem ostatniego z pozostałych przy życiu wrogów. Czując, że ostrze zagłębia się w miękkie ciało, nie spojrzał nawet, wyrywając miecz z rany. Odwrócił się ku wodzie.
Angeles wyminął już przylądek i parł rozpaczliwie naprzód, przedzierając się pomiędzy nadpływającymi gęsto łodziami nieprzyjaciela.
Jedna z nich pędząca wprost na okręt wykręciła tuż przy nim i nad pokładem świsnęły strzały. Lecz nie uderzyła. W owej jednej chwili, gdy ważyły się losy ucieczki, serce musiało upaść w jej sterniku, gdy pojął, że zagładę uciekającego okrętu musi połączyć z własną śmiercią. Druga łódź rozpędzona i godząca w bok Angelosa wpadła na pierwszą i wiosła ich splątały się. Lecz trzecia, pędząca tuż za nimi, wyminęła je zręcznie i natarta ostro, godząc nie w kadłub, lecz w wiosła okrętu. Uniosły się one szybko, prócz jednego, tego, przy którym leżał wioślarz z rozpłatanym grzbietem. Zwano go Enexeus i pochodził ze wschodnich krańców Krety, a był skromny w mowie i dzielny w boju. Nie miał on już nigdy ujrzeć rodzinnych brzegów, gdyż dusza jego uleciała w owej chwili przez wielką ranę zadaną toporem i zapewne była już w drodze ku Krainie Mroku.
Grad strzał i włóczni sypnął się z góry ku nacierającej łodzi, a ze odległość była mała, więc wszystkie niemal dopadły celu. Terteus stojąc u burty widział padających wojowników i wioślarzy wypuszczających wiosła, jak gdyby duch śmierci nagle przeleciał nad nimi.
Angelos parł dalej przed siebie, czarny i potężny, górując nad niskimi, szybkimi łodziami, które rzuciły się za nim Jak drapieżniki za wielkim rannym zwierzem. Wciąg"'? 10 złamane wiosła. Nikt nie słyszał już głosu człowieka podającego rytm wiosłom, gdyż wszystko zagłuszał wrzask atakujących. Terteus ujrzał Metalawosa o potężnych ramionach zamierzającego się włócznią. Świsnęła strzała. Żeglarz, stojący obok Metalawosa i mierzący z tuku, rozkrzyżował ramiona i padł na burtę, a z niej do wody, nie wypuszczając broni z ręki.
Towarzysze ujrzeli, że z najbliższej łodzi rzucono ku niemu dwa oszczepy, które ugrzęzły w ciele, nim zniknął pod powierzchnią wody, nadal trzymając łuk w martwej dłoni.