Jedna tylko łódź była tuż za okrętem, gdyż inne zawracały ku niemu, minąwszy go z tyłu w pierwszym natarciu lub nadpływając dopiero.
Białowłosy, który siedział przy wiośle, napierając na nie z wszystkich sił i bacząc tylko, czy unosi się ono równo z tym, które je wyprzedzało, gdyż nikt już nie podawał rytmu, dostrzegł nadpływającą z boku łódź, która zrównała się z okrętem.
Pochylił się niżej, widząc niemal w zasięgu ręki łuczników mierzących z dołu wprost w niego. A choć był osłonięty wzniesieniem burty, wiedział, że może zginąć w tej chwili, gdyż podwyższenie z desek nie kryło całego jego ciała.
Nagle wiosło szarpnęło wyrywając mu niemal ramiona z barków. Nagi wojownik barbarzyński skoczył z łodzi i uwiesiwszy się u nasady pióra, szarpnął za nie szczerząc zęby w straszliwym grymasie. Skórzany, rogaty hełm spadł mu z głowy, nad którą płonęła grzywa czerwonych, zmierzwionych włosów.
W tej samej chwili obok ławy mignęła biała, krótka szata. Piękna Wasan z łukiem w ręku jak błyskawica napięła cięciwę, pochyliła się i nie mierząc niemal wypuściła strzałę wprost we wroga znajdującego się w wodzie. Później schyliła się, szybka jak wiatr, padając niemal na kolana Białowłosego. Kilka strzał gwizdnęło nad nimi.
Białowłosy szarpnął wiosłem. Ucisk zelżał. Wyjrzał szybko i ukrył głowę. Dostrzegł szeroko rozwarte ramiona, głowę i pierś tamtego, w której tkwiła głęboko wbita strzała. Człowiek zanurzał się z wolna.
Wasan wyczołgała się podnosząc jedną z leżących na pokładzie strzał. Pochylona pobiegła ku rufie.
Białowłosy naparł na wiosło. Z drugiej strony okrętu łagodnym łukiem nadpłynął ciśnięty niewidzialną ręką oszczep z wąskim brązowym grotem i wbił się tuż obok jego nogi.
Na rufie walczono, słyszał wrzaski i trzask jak gdyby łamanych desek.
Lecz Angeles płynął dalej. Nie zwolnił niemal, uprzednio uderzywszy w barbarzyńską łódź, i nabierał teraz szybkości.
Nagle wszystko ucichło. Wrzaski pozostały gdzieś na wodzie, słabnąc.
Znowu rozległ się miarowy, zdyszany głos pod masztem. Wiosła uniosły się i opadły równo. Pod ich potężnym naporem okręt poszybował niemal po wodzie. Rzucili teraz do walki wszystkie siły, jak gdyby każde pociągnięcie miało stanowić o życiu i śmierci. I stanowiło, bowiem rozrzucona szeroko pogoń była tuż za nimi.
W zapadającym zmroku płynęli kierując się ku środkowi nurtu coraz szerszą cieśniną, której brzegi uciekały rozstępując się w dali. Przed nimi była rozległa, na pół zanurzona już w ciemności równina wodna.
Bogom podobny książę i Terteus szli wolno wzdłuż okrętu. Oddychali ciężko. Kamienny, podwójny topór zbroczony był świeżą krwią podobnie jak obnażony miecz młodego żeglarza.
Pod masztem leżało siedmiu umarłych towarzyszy, ósmy, który zginął w nurtach cieśniny, nie będzie z nimi złożony do grobu. Lecz że zginął w boju, usypią mu i uwieńczą głazami cenotaf: grób ku czci bohatera, którego ciało przepadło. Pogrzeb taki był równie godny, jeśli nie godniejszy niż inne, i zapewniał duszy zmarłego uroczyste zejście do Krainy Mroku.
Niemal połowa żeglarzy odniosła rany, a dwu z nich tak ciężkie, że pielęgnująca ich Wasan w milczeniu kleciła głową nad nimi, choć wargi jej poruszały się tajemnym szeptem, będącym zapewne modlitwą jej ludu lub powtarzanym zaklęciem, mającym uratować ich przed wiekuistą ciemnością. Ona sama miała zakrwawioną skroń, gdyż przelatująca barbarzyńska strzała wplątała się w jej jasne rozpuszczone włosy, wyrywając ich kosmyk wraz ze skórą.
Okręt płynął na sześciu dziesiątkach wioseł, gdyż nie było już więcej niż sześćdziesięciu ludzi, którzy mogliby zasiąść na ławach.
Roztropny Eriklewes, choć ranny w ramię, leżąc na dziobie wpatrywał się w mrok rozjaśniony wschodzącym księżycem. .
Albowiem wisiała nad nimi nowa straszliwa groźba: podwodna skała lub mielizna na tych śródlądowych wodach, których nie znali. Gdyby Angelos utknął, niewidzialny pościg, czający się za nimi w ciemności, dopadłby ich w mroku lub o wschodzie słońca, a wówczas nikt nie uszedłby z życiem.
Obok Eriklewesa stał Perilawos z obwiązaną ręką. Rana jego była lekka, strażował więc tu czekając, aż usłyszy głos sternika, bowiem Eriklewes osłabł bardzo i nie mógł zakrzyknąć głośniej. Gdyby dostrzegł przed dziobem przeszkodę lub po kształtowaniu się drobnych fal na powierzchni wyczuł z dala mieliznę, wówczas Perilawos miał donośnym okrzykiem zawiadomić ludzi stojących na tyle okrętu przy wiosłach sterowych.
Umęczeni wioślarze wiedząc, że żaden z towarzyszy nie da im zmiany, pochylali się zaciskając zęby i oddychając ciężko. Trzecią już godzinę gnali tak środkiem owej cieśniny.
Małe chmurki przesłaniały chwilami księżyc, zerwał się wiatr, początkowo lekki, później mocniejszy, i zaszumiał nad okrętem.
- Żagiel! - krzyknął Terteus unosząc się na krótką chwilę z ławy, gdyż zasiadł do wiosła wraz z innymi, gdy jeden z towarzyszy, ranny w czasie walki, runął nagle, wypuszczając z omdlałych rąk wiosło.
Rzucili się do masztu i w szarym świetle przedświtu z wolna rozwinęła się ogromna głowa Byka o ślepych, białych oczach spoglądających w tarczę miesiąca.
- Zaprzestańcie wiosłować, lecz zostańcie na ławach! - krzyknął Terteus i wyciągnąwszy wiosło pobiegł na dziób, by zapytać Eriklewesa, czy okręt utrzyma przewagę nad pogonią płynąc pod samym tylko żaglem. Roztropny sternik długo wpatrywał się w wodę i skinął głową.
- Płyniemy nieco szybciej niźli uprzednio na sześciu dziesiątkach wioseł. Lecz jeśli ujrzysz pościg, niechaj ludzie wiosłują co sił, bowiem nie wiemy, jakie żagle mają barbarzyńcy przy swych lekkich łodziach. Jednego jesteśmy pewni: znają oni te wody po stokroć lepiej niźli my i będą umieli wykorzystać każdą sprzyjającą głębię i prąd, a znając tu każdą mieliznę wyminą ją, podczas gdy my jesteśmy w ręku bogów i na łasce naszych oczu, które mogą sprzeniewierzyć się nam w ciemności.