Mówiąc to nie odrywał wzroku od nurtu, lecz szczęśliwie cieśnina ta nie kryła podwodnych skał i piaszczystych mielizn tak ulubionych przez wodne ptactwo.
Ciemność trwała tak krótko, że nie mogli uwierzyć niemal, gdy na wschodzie począł wstawać brzask.
Wokół nich była równina wodna, lekko pofałdowana, gdyż wiatr wiejący z południowego zachodu był coraz mocniejszy. Niebem szły rzędy białych, drobnych chmur jak stada mlecznych owiec.
Gdy wzeszło słońce, skonał jeden z rannych, imieniem Tamieus, który pozostawił w Amnizos żonę i czworo dzieci w domostwie brata swego, mającego kram z poślednimi rodzajami wina, a zgłosił się na okręt, gdyż chciał zostać bogatszym niźli ów brat.
Ułożyli go obok umarłych towarzyszy i płynęli dalej gnani sprzyjającym, porywistym wiatrem, który sprawił, że pokonali wielką połać morza, a gdy nadeszło południe, znaleźli się pośrodku zielonobłękitnego bezmiaru wód, kołysani wysoką falą, którą wzburzyły gwałtowne porywy wiatru. Po lewej mieli pusty widnokrąg morski, a po prawej, na wschodzie, daleką, niknącą linię brzegów i rozpływające się w słonecznej mgiełce zarysy bardziej jeszcze odległych wzgórz.
W milczeniu posilili się wszyscy suchymi plackami z tłuszczem owych potworów morskich i popili je łykiem słodkiej wody z zapasu odnawianego na każdym postoju.
Wówczas piękna Wasan podeszła do męża, który stał wraz z bogom podobnym księciem na dziobie, naradzając się z nim i Eriklewesem.
- Człowiek ów zemrze... - rzekła wskazując maszt i leżących pod nim umarłych i rannych. - A umrze też i drugi, i może jeszcze jeden, jeśli nie nazbieram ziół, abym mogła je przyłożyć do ich ran. Muszą oni leżeć, choć kilka dni, na ziemi, nie na okręcie, gdyż kołysanie sprawia im cierpienie i rany ich nie zasklepią się łatwo.
Wyrzekłszy to stanęła naprzeciw nich wyczekująco. Jej krótka płócienna szata rozerwana była w kilku miejscach i poplamiona krwią rannych, których pielęgnowała. Włosy miała nie rozczesane kościanym grzebieniem, a zakrzepła krew na skroni czyniła jej lico mniej pięknym i bardziej groźnym, jak gdyby była rosłą i silną boginią wojny, przybyłą tu, by upomnieć się o tych, którzy dla niej przelali krew.
Terteus spojrzał na księcia.
- Trzeba pochować umarłych... - rzekł Widwojos z wahaniem. - Lecz jeśli natrafimy na brzegu na nowy ląd, równie niegościnny i wrogi jak owe dwa, które napotkaliśmy w ciągu ostatnich dni, czy znajdziemy dość sił, by zmierzyć się z jego mieszkańcami? Dziewięciu wiernych towarzyszy naszych utraciliśmy dziś bezpowrotnie, a co najmniej piętnastu długo jeszcze nie zasiądzie przy wiośle i nie uniesie włóczni.
- Czy zezwolisz mi, boski książę, bym rzekł, co sądzę? - zapytał roztropny Eriklewes.
- Mów, dzielny sterniku! - Widwojos zwrócił ku niemu oblicze.
- Słusznie uczyniło owo barbarzyńskie plemię atakując nas z dwu stron w wąskiej cieśninie, bowiem wodzowie ich mogli się spodziewać powodzenia takiego przedsięwzięcia. Jak wiesz, potomku bogów, zaledwie wymknęliśmy się z ich rąk, unosząc żywot, a udało się to jedynie dlatego, że okręt nasz potężniejszy jest i szybszy niźli wszystkie, które tędy płynęły kiedykolwiek. Gdyby był odrobinę wolniejszy, a ostroga naszego dziobu mniej potężna, zginęlibyśmy rozszarpani przez owych ludzi nadciągających z dwu stron w wielu łodziach. Lecz płynęliśmy przez owe krainy długo i poznaliśmy już nieco ich nadbrzeża. Sądzić możemy słusznie, że nie są one równie gęsto zamieszkane jak brzegi naszych mórz, gdzie każdą wyspą mogącą wyżywić stado kóz włada inny król... - Urwał i odetchnął ciężko, gdyż rana dręczyła go i czuł żar owładający jego umysłem. - Można więc sądzić, że jeśli będziemy płynęli jeszcze do późnego popołudnia z tak sprzyjającym wiatrem, jaki wzdyma nam teraz żagiel, ujdziemy daleko od owego przesmyku. Nie wierzę, aby barbarzyńcy owi widząc, jak potężny jest nasz okręt, pragnęli ścigać go na pełnym morzu, gdzie łodzie ich nie mogą gnać po wysokiej fali, lecz musiałaby je ona rozproszyć. A wówczas, gdyby nawet któraś z nich napotkała nas, prędko musiałaby się przemienić ze ścigającej w ściganą. Zawrócili oni do swych siedzib pojmując słusznie, że nigdy nas nie dopędzą... A oto nie widać nawet za nami wzgórz ich krainy. Daleko już odpłynęliśmy. Możemy więc oddalić się jeszcze ku północy dla większego bezpieczeństwa, a późnym popołudniem pożeglujemy ku owym brzegom, które widać w wielkim oddaleniu. Jeśli okażą się one bezludne i będzie tam zatoka, gdzie uda się skryć Angelosa przed oczyma mogącymi wypatrywać z morza, wówczas przybijemy do brzegu. Bowiem mając jedną trzecią załogi umarłą lub poranioną, jesteśmy jako okulały koń i trudno nam będzie zerwać się do biegu, gdy okoliczności nakażą. A wówczas zginiemy wszyscy.
Rzekł to i opadł na deski. Terteus w milczeniu skinął głową. Nie mógł nic dodać i niczego ująć ze słów sternika.
- Uczynimy, jak radzisz - rzekł bogom podobny Widwojos i późnym popołudniem skierowali się ku północnemu zachodowi.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Niechaj umrze o wschodzie słońca
Przed zmrokiem zbliżyli się ku brzegom usianym małymi wysepkami gęsto porośniętymi karłowatą sosną. Płynąc z wolna przez ów archipelag, pośród chmar wodnego ptactwa, pojęli, że nie jest to kraina zamieszkana przez ludzi.
Noc spędzili na jednej z wysepek, wysokiej i skalistej od strony morza, a mającej łagodną przystań od lądu. Nie rozpalili ognia w obawie, aby blask jego i dym nie zdradziły ich.