Powrócił na swe miejsce, a po nim wstawali inni, lec/ mówili podobnie jak on i roztropny Eriklewes. A że ni książę, ni Terteus nie zdawali się mniemać inaczej, postanowiono więc, że w poszukiwaniu dobrego miejsca dla kilkudniowego postoju niezwłocznie wyruszą ku północy wzdłuż brzegów, co też uczynili.
Gnani sprzyjającym wiatrem po wzburzonym, usianym grzebieniami pian morzu, płynęli szybko ku północy, widząc przed sobą rosnące łańcuchy górskie. Wiele tu było wysp i zatok, lecz były one posępne i skaliste, tak że nim nadszedł wieczór, w umysły ich poczęło się wkradać zwątpienie. Choć ludzie wypoczywali, a słońce świeciło jasno,, nie słychać było rozmów. Cień owej szarej, kamiennej krainy zdawał się padać na serca załogi Angelosa.
Terteus, siedzący pod masztem i nie spuszczający wzroku z wolno przesuwającego się przed nimi groźnego widoku, uniósł się wreszcie i podszedł do księcia, który wraz z Perilawosem stał obok sternika.
- Cóż poczniemy, boski książę? Nigdy dotąd nie widziałem okolicy, która wydawałaby się tak wroga człowiekowi i wszelkiej żywej istocie. A przed nami w oddaleniu wyrastają góry wyższe jeszcze i bardziej posępne, spadające wprost ku brzegom. Jeśli więc pragniemy zawinąć gdzieś, lepiej może byłoby wpłynąć do którejś z owych zatok, otwierających się pomiędzy górami i prowadzących w głąb lądu?
Spojrzeli wszyscy na niebo. Słońce stało jeszcze wysoko. Książę powiódł okiem po mijanych brzegach. W łańcuchu rozświetlonych blaskiem słonecznym szczytów otwierała się szeroka wyrwa, którą morze wdzierało się do owej krainy. Zatoka osłonięta była wysoką skalistą wyspą, pozbawioną roślinności. Wyraźnie widzieli z dala białą koronkę pian u jej stóp, a nad nią chmary jasno upierzonego ptactwa, wzlatującego i osiadającego na czarnych głazach.
- Skieruj, roztropny Eriklewesie, okręt nasz ku owej zatoce! - rzekł bogom podobny Widwojos. -To prawda, że świat ów jest przedziwny i groźny, lecz wybrzeża Grecji podobnie opadają miejscami ku morzu, tworząc wysokie przepaści zawieszone ponad falami. A że okolica ta jest bezludna, jak można sądzić, tym lepiej dla nas! Jak dotąd ludy, które napotkaliśmy na brzegach tych mórz, okazały się wrogie obcym przybyszom. Na cóż więc nam spotkanie z plemionami, które mogłyby tu zamieszkiwać? Lepsza okolica posępna i odludna niźli żyzna i wesoła, lecz wypełniona krwiożerczymi barbarzyńcami!
Terteus uśmiechnął się.
- Gdyby nie to, boski książę, że nade wszystko pragnę, aby Angelos powrócił szczęśliwie do ojczystych stron, pierwszy namawiałbym cię, abyśmy płynęli dalej ku północy, nie zważając na to, że kierunek ów oddala nas od dnia powrotu. Gdyż choć nie pojmuję tego dobrze, jest w sercu człowieczym miejsce przedziwne, które każe oczom naszym poszukiwać nigdy dotąd nie widzianych lądów za widnokręgiem, a stopom zanurzać się w pyle krain nie znanych, ku którym pragnie wędrować. Gdyby nie owo pragnienie na dnie serca, wielu ludzi żyłoby spokojnie i bezpiecznie w miastach i wioskach, w których się narodzili, a tymczasem porzucają je oni i wyruszają gnani owym głosem, często prowadzącym ku sławie i bogactwom, lecz jeszcze częściej ku zagładzie.
- Pojmuję cię dobrze - rzekł Perilawos - bowiem nieustannie w tej podróży, patrząc na miejsca rozmaite, ku którym się przybliżamy, myślę o tym, co jest dalej za nimi, a także o tym, czy jest gdzieś granica, poza którą nie ma już niczego, a jedynie pustka niebios nad głową i kres rzeczy wszelakiej. Gdyż musi ona gdzieś istnieć.
- Czemu więc nikt nie dotarł do niej, młody książę? - zapytał Eriklewes. - I ja rozmyślałem nad tym nie raz. Lecz nie znam nikogo, kto zbliżyłby się do owych granic lub słyszał o takim, który do nich dotarł.
Okręt z wolna zbliżał się do urwistych brzegów gnany wiatrem.
- Być może miejsca takiego nie ma... - rzekł bogom podobny Widwojos.
Spojrzeli na niego ze zdumieniem.
- Jak to, ojcze? -Perilawos po trzasnął głową. -Każda rzecz ma swój kres, więc i świat musi mieć granice. Być może zmierzamy ku nim teraz właśnie? A będzie to miejsce, gdzie lądy i morza kończą się, a gdybyś tam dotarł i wychylił się poza jego krawędź, dostrzegłbyś jedynie niebiosa nad sobą, przed sobą i pod sobą. Inaczej chyba być nie może.
- Świat musiałby wówczas być zawieszony pośród tego bezmiaru - rzekł Terteus - co nie jest rzeczą możliwą, gdyż runąłby w dół...
- Dokąd? - zapytał książę uśmiechając się.
Zamilkli wszyscy, szukając w umysłach swoich odpowiedzi i nie znajdując jej.
- Nie wszystko bogowie chcą odkryć człowiekowi... - rzekł Eriklewes. - Może to i lepiej, gdyż ci, którzy pragną wiedzieć zbyt wiele, nie są zwykle najszczęśliwszymi z ludzi.
- Ja byłbym! - rzekł Perilawos. - Byłbym najszczęśliwszym z łudzi, gdybym dotarł do owej granicy świata, której nikt dotąd nie ujrzał!
- Być może zbliżamy się ku niej nie wiedząc o tym! - Terteus roześmiał się wesoło i ruszył w kierunku masztu, wzywając wioślarzy, aby zasiedli na ławach.
Skalista, wysoka brama w łańcuchu gór, opadających ku morzu, wyrosła przed nimi i gdy minął pewien czas, wpłynęli w nią niesieni łagodną falą przypływu.
Jakież było ich zdumienie, gdy ujrzeli, że nie jest to zatoka, lecz odnoga morska, wdzierająca się pomiędzy góry i niknąca w oddaleniu. Wody były tu spokojne i nieruchome, nie wiał wiatr i nie docierały promienie słońca schodzącego z wolna na wieczorny spoczynek. Odbijały się one jedynie od jasnych wierzchołków gór przydając nieco blasku temu mrocznemu światu.