Выбрать главу

    Ruszył znów pochylony, tak aby książę i Perilawos nie mogli go dostrzec, gdyby odwrócili głowy. Lecz znowu zgubił ich z pola widzenia...

    Gdzieś po lewej trzasnęła cicho gałązka. Zapewne Harmostajos także przyspieszył. Pragnął przywołać go, lecz nie uczynił tego dostrzegłszy za krzewami schyloną, posuwającą się szybko ku górze postać.

    Nie był to Harmostajos, krępy i niewielkiego wzrostu, lecz ktoś wysoki i smukły, pochylony nisko i trzymający w rękach łuk ze strzałą leżącą na cięciwie.

    Zapewne był to jeden z łowców, który pozostał nieco w tyle i zboczył teraz doganiając rozsypanych w półkole towarzyszy, których nie mógł dostrzec.

    Białowłosy ponownie otworzył usta, by rzec mu, że tuż przed nim, w górze, znajduje się bogom podobny książę z synem, więc winien zboczyć i nie piąć się na zbocze wprost za nimi, gdyż może im spłoszyć zwierzynę.

    Lecz człowiek ów dostrzegł najwyraźniej między drzewami tunikę Perilawosa. Błyskawicznie podniósł łuk i wymierzył trzymając środek cięciwy przy oku.

    Białowłosy zmartwiał. Wiedział, że nie zdąży unieść oszczepu i cisnąć, nim tamten wypuści strzałę!

    - Wstrzymaj się! - krzyknął na cały głos. I ręka jego dopiero teraz uniosła się, dźwigając oszczep. A wówczas tamten zwrócił ku niemu oblicze i napięty łuk.

    W pierwszej chwili nie poznał go, tak bardzo rysy tamtego wykrzywił nagły lęk i nienawiść. Choć minęło jedynie mgnienie oka, pojął, że teraz tamten poszukuje go oczyma i nie może odnaleźć, gdyż Białowłosy stał za drzewem, niemal po pierś zakryty gęstymi, dzielącymi ich krzewami.

    Poznał tamtego i ramię mające wyrzucić oszczep zawisło nad głową. Nie mógł uwierzyć w to. Jakże miał cisnąć z bliska śmiercionośnym narzędziem w pierś towarzysza, którego znał tak dobrze? Nie był on przecież mordercą! To nie mógł być on!

    Lecz tamten dostrzegł go i uskoczywszy za drzewo puścił cięciwę. W tej samej chwili Białowłosy odzyskał władzę w członkach i cofnął głowę za drzewo, a strzała minęła go ze świstem. Usłyszał zduszony okrzyk.

    Teraz! - pomyślał i wyskoczył zza grubego pnia. Nie myślał już. Musiał bronić swego żywota. Tamten nie mógł nałożyć jeszcze nowej strzały.

    Szukał go oczyma nie znajdując. Nagle dostrzegł leżącą na ziemi postać. Człowiek ów szamotał się, trzymając szyję dłońmi, jak gdyby wąż chwycił go za gardło.

    Podbiegł i uniósłszy oszczep stanął nad leżącym, który widząc przed oczyma śmiercionośne ostrze znieruchomiał. Wówczas Białowłosy dostrzegł koniec sznura. Spośród krzewów wynurzył się Harmostajos.

    - Zbyt późno go dostrzegłem! - rzekł niemal ze spokojem, jak gdyby mówił o zwierzynie. - Gdybyś nie uskoczył, ty właśnie stałbyś się jego pierwszą ofiarą!

    Obnażywszy miecz stanął nad leżącym, który usiłował dźwignąć się na kolana.

    - Jeśli ruszysz się, przygwożdżę cię do ziemi! - Harmostajos pchnął go lekko ostrzem miecza w pierś i człowiek z okrzykiem bólu opadł znów na ziemię. - Gdy drgnie choćby, przebij go-rzekł Harmostajos i błyskawicznym ruchem zerwał pętlę z szyi leżącego, przesuwając ją na jego ramiona. Ściągnął później sznur i okręcił dwa razy, wyciągnąwszy obezwładnionemu z pochwy miecz, który rzucił na jego łuk spoczywający nie opodal.

    Krzaki za nimi zaszeleściły. Odwrócili na mgnienie oka głowy.

    Terteus wynurzył się na polankę i oczy jego spoczęły na leżącym.

    - Mierzył w Perilawosa! -rzekł Harmostajos i pokiwał głową ze smutkiem. - A gdy Białowłosy krzyknął, chcąc mu przeszkodzić, skierował łuk w niego i wypuścił strzałę, pragnąc zapewne, aby świadek jego występnego zamiaru umilkł na zawsze.

    Terteus zbliżył się i stanął nad leżącym.

    - Wiedziałem, że wśród załogi jest morderca dybiący na życie księcia - rzekł potrząsając głową. - Lecz że jesteś nim ty, Kamonie, przez myśl mi nie przeszło.

    Leżący milczał. Oblicze jego powlekła bladość. Od chwili, gdy pętla rzucona przez Harmostajosa owinęła się  wokół jego szyi, odbierając mu oddech i obalając na ziemię, nie rzekł słowa.

    - Czemuś to chciał uczynić? - zapytał Terteus. Lecz Kamon nic nie odrzekł. Spętali mu ręce za plecami i nogi w kostkach, tak aby mógł iść powoli, i poczęli zstępować z nim ku wybrzeżu.

    A gdy powrócili łowcy, radośni i z oczyma lśniącymi weselem z udanych łowów, wlokąc kilka saren, rogacza, dwa lisy i wielkiego dzikiego kota o nakrapianym pięknym futrze, inni rzekli im o tym, co się przydarzyło.

    O zmroku dogasającego dnia zebrali się wszyscy i zasiedli kręgiem wokół stojącego pośrodku polany spętanego człowieka. Po obu jego bokach stanęli dwaj uzbrojeni ludzie czuwając, aby nie próbował umknąć lub sam siebie nie pozbawił żywota wiedząc, jaki los go oczekuje.

    Gdy zaległo milczenie, Terteus powstał i zwracając się ku stojącemu zapytał:

    - Cóż możesz rzec, Kamonie, na swą obronę?

    Czekali patrząc na niego. Lecz milczał opuściwszy głowę. Nie poruszył się nawet.

    Wówczas Terteus zwrócił się ku załodze i rzekł im, jak zimą, na jeziorze, konający Orneus ostatnim tchnieniem ostrzegł ich przed zabójcą, którego król Minos umieścił na okręcie, aby przeciął on nić żywota bogom podobnego Widwojosa i jego syna, młodego księcia Perilawosa, gdyby udało im się przemknąć przez zastawione wolą królewską sidła i zniknąć poza granicami znanego świata, do którego sięga moc Krety. Opowiedział też, jak czuwali nad żywotem księcia i jego syna, a także o tym, jak zabójca wypuścił strzałę owej nocy i jedynie szczęśliwym trafem nie ugodził księcia.