- Od owej chwili zastawialiśmy na niego wiele sideł - dokończył. - Harmostajos, Białowłosy i ja czuwaliśmy nieustannie, by boski książę lub jego syn nie znaleźli się sami w miejscu, gdzie zabójca ów mógłby ich ugodzić. A oto dziś pojmaliśmy go wreszcie i stoi przed nami! -Po czym, zwróciwszy się ku księciu, rzekł z czcią: - Synu królów, potomku boskiego Byka, jest obyczaj,. że ów, który godzi skrycie na żywot innego żeglarza, płynącego wraz z nim na "okręcie, sądzony jest przez wszystkich towarzyszy swoich. Bowiem choć bywa, że dwaj ludzie nienawidzą się wielce, winni oni stanąć przeciw sobie otwarcie jak mężowie. Ów jednak zasadzający się ukradkiem, by nikczemnie ugodzić w plecy innego, który wraz z nim zasiada przy wiośle, godzien jest umrzeć w mękach. Czyn taki sądzony bywa przez całą załogę okrętu, by nikt nie mógł rzec, że stała się owemu człowiekowi krzywda. Ty wszelako, który księciem jesteś i wodzem tej wyprawy, sam możesz stanowić sprawiedliwość nie pytając innych, co sądzą o winie jego. Rzeknij więc, czy twój wyrok go skarżę, czy też mamy to uczynić my?
- Uczyńcie, jak nakazuje obyczaj! - rzekł krótko Widwojos. - Godził on na żywot mój i syna mego, więc nie ja winienem go sądzić!
- Dzięki ci, książę! - Terteus pochylił przed nim głowę. Później znów zwrócił się ku siedzącym w milczeniu towarzyszom: - Do nas należeć będzie wyrok na owego nikczemnika. Cóż rzekniecie?
W ciszy wieczoru nad spokojnymi wodami skalistej zatoki zabrzmiały słowa wypowiedziane przez wiele piersi. A były one tak dawne, jak dawno ludzie przemierzają morza na czarnych okrętach. I wielu podstępnych zabójców wysłuchało ich z ust swych towarzyszy, bowiem zawsze brzmiały one jednako:
- Niechaj umrze o wschodzie słońca!
Wyrzekli to i zamilkli. Lecz nie powstali z miejsc swoich, gdyż nie był to koniec sądu. Jak nakazywał obyczaj, oczy ich zwróciły się ku sternikowi. Eriklewes powstał i rzekł:
- Mnie bogowie powierzyli wiosła sterowe okrętu. Czy pragniecie, aby duch jego, mszcząc się za śmierć zadaną ciału, zawiązał drogę powrotu naszego i sprawił, bym pobłądził sterując wśród skał, mielizn i na niespokojnych wodach?
- Nie pragniemy tego! - odparli jak jeden.
- A więc niechaj krew jego nie padnie na ręce żadnego z nas!
- Niechaj nie padnie!
Po słowach tych powstali i powiedli Kamona na brzeg. Tam wbili na krawędzi wód spokojnych gruby, świeżo ociosany pal i przywiązali do niego skazanego. A roztropny Eriklewes zatkał mu usta płócienną chustą i związał ją mocno, aby nie mógł rzucić przekleństwa za odpływającym okrętem.
Odeszli, pozostawiając dwóch towarzyszy z włóczniami, którzy mieli strzec go, aż do nadejścia poranka.
W milczeniu spożyli wieczerzę i zabrali się do oporządzania zabitych zwierząt. Pełna noc nie zapadła wcale, a niebo jaśniejsze było o północy niźli wczoraj. Nad górami trwał krótki, nie przynoszący wytchnienia zmierzch.
Gdy pierwszy promień słońca oświetlił szczyty gór stojących nad zatoką i nadszedł czas, by odpłynąć, ruszyli ku Angelosowi i zepchnęli go na cichą toń zatoki, starając się nie spoglądać ku nieruchomej postaci stojącej na brzegu.
Okręt zakołysał się i stanął tuż przy krawędzi wody, przytrzymywany dwiema linami i wyrzuconymi na ląd kamiennymi kotwicami. Wciągnęli je szybko i odwiązali liny. Kolejno ci, którzy byli jeszcze na brzegu, wskakiwali na burtę. Załoga ujęła za wiosła.
Terteus samotnie pozostał na brzegu. Zawrócił, ujął wielki głaz i podszedł do stojącego. Spojrzały na niego otwarte w męce oczy, lecz z ust, w których tkwiła szmata przewiązana mocno wokół głowy przez roztropnego Eriklewesa, nie wydobył się żaden dźwięk.
Terteus odetchnął głęboko. Pochylił się i dwoma uderzeniami kamienia strzaskał kolana Kamona, aby nie mógł się wyzwolić jakimś nie znanym im trafem i odejść z miejsca tego.
Spod chusty dobiegło głuche rzężenie.
Nie unosząc oczu Terteus odwrócił się i spokojnym krokiem podszedł do nadbrzeża, a później skoczył chwytając za krawędź burty. Ramiona towarzyszy uniosły go
w górę i postawiły na dnie okrętu. Angeles, odepchnięty od brzegu, okręcił się powoli i ruszył ku wylotowi zatoki.
Terteus z wolna podszedł do masztu i stanął patrząc przed siebie na gładkie wody rozcinane wysokim czarnym dziobem. Nikt nie rzekł słowa. Wiosła unosiły się i opadały coraz szybciej. I wówczas młody żeglarz usłyszał cichy płacz. -
To małżonka jego, piękna Wasan, siedząc na dziobie zanosiła się łzami, ukrywszy lico w dłoniach.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Posejdon o białym obliczu
Białowłosy spoglądał w milczeniu na postrzępione białe grzywy wysokich zielonkawych fal uciekających ku lądowi.
Stali wszyscy trzej tuż obok siebie, stykając się ramionami dla utrzymania równowagi, wsparci o wznoszącą się i opadającą miarowo burtę okrętu.
Białowłosy przymknął na chwilę oczy. Któż by przypuszczał, że świat jest tak olbrzymi? Nie przerażało go to, lecz przepełniało coraz większym zdumieniem. Zdawało się, że w którąkolwiek stronę skierowaliby dziób okrętu, oznaczało to jedynie, że coraz to inne widoki będą mnożyć się przed nimi w nieskończoność, ukazując nowe lądy i dziwy...
Drgnął nagle, słysząc tuż obok siebie głos wypowiadający jego myśli, lecz nie będący jego głosem.
- Któż by uwierzył, że świat jest tak wielki?
To mówił Harmostajos, a w jego słowach zabrzmiało nagłe zdumienie tak bardzo nie licujące z drwiącym zwykle głosem i uśmiechem, który nie schodził mu z oblicza.
Białowłosy otworzył oczy i dostrzegł ciemne nagie ramię przyjaciela wyciągnięte wskazującym ruchem ku dalekim brzegom.