Выбрать главу

    Idąc wzrokiem za tym ruchem ujrzał znów odległą, postrzępioną czarnymi ostrogami i powyginaną linię skalistego, uciekającego stromo w górę, kończącego się •wysokimi koronami ostrych wierzchołków mrocznego lądu, przed którym tańczyły pośród strzelających w górę pian wysepki, nagie jak głazy rzucone w morze ręką olbrzymów.

    Angelos płynął od świtu szybko ku północnemu wschodowi, gnany silnym, południowym podmuchem. Fale powstawały krótkie i wysokie, jak gdyby po burzy, choć świeciło słońce, a niebem szło jedynie kilka niedużych białych obłoczków, wędrujących wraz z okrętem. Nad głowami żeglarzy wiatr szumiał głośno w olinowaniu wielkiego żagla. Białowłosy westchnął.

tym kierunku pragnęli płynąć. Lecz po dopełnieniu sprawiedliwej kary na Kamenie książę ni Terteus nie pragnęli przebywać w pobliżu miejsca, gdzie pozostał nieruchomy, konający człowiek, choć wina jego była wielka.

    A że wiatr był przeciwny, nie pozostawało im nic innego, prócz żeglugi ku północnemu wschodowi w poszukiwaniu łagodniejszego, sprzyjającego brzegu, gdzie zaczekać mogliby na podmuch z północy lub ciszę morską, która pozwoli im wyruszyć ku południowi na wiosłach, a - jeśli zajdzie konieczność - dalej podążyć w owym kierunku przez pełne morze, rzucając żywot na szalę łaski Posejdona i wierząc, że za błękitnym widnokręgiem kryje się przyjazny brzeg, który doprowadzi ich do znanego ludziom świata.

    Za plecami stojących załoga drzemała z głowami wspartymi o ławy i tobołki, a niektórzy wygrzewali się z przymkniętymi oczyma, poddając nagie ciała promieniom słońca, choć nie grzało ono tak mocno jak w krainach, gdzie po raz pierwszy ujrzeli jego blask.

    - Rok już płyniemy lub więcej niż rok - ciągnął

    Harmostajos leniwie - i jeśli ów kraniec świata, o którym tak wiele nam opowiadano, istnieje naprawdę, musi on znajdować się gdzieś przed nami!

    Białowłosy nie odpowiedział, lecz Perilawos, który stał pomiędzy nimi, zwrócił ku Harmostajosowi oczy, a później ponownie skierował je ku mrocznym, czarnym górom, których kamienne zbocza spadały wprost w morze. Oświetlające je słońce nie rozweselało ponurego krajobrazu, a raczej potęgowało jego grozę.

    - Tak, nie jest to kraina, gdzie ludzie żyć mogą... - rzekł tak cicho, że niemal nie dosłyszeli go pośród szumu fal i zawodzenia wiatru w linach przytrzymujących maszt. - A zapewne wkrótce nie napotkamy nawet zwierząt, gdyż i one wywędrowały z pewnością z tak niegościnnych okolic, mogąc żyć gdzie indziej, choć wokół ostatniej przystani napotkaliśmy ich dość...

    Urwał nagle. Żaden z nich nie odezwał się, lecz wszyscy trzej znów pomyśleli o tym, co starali się od świtu przepędzić ze swych myśli. Tam, pośród dalekich, oddalających się na południe gór, była głęboka zatoka, na brzegu której pozostał przywiązany do pala Kamon. Czy żył jeszcze? Zapewne żył i nie umrze dziś, jeśli jakaś bestia nie zejdzie z gór i świecąc ślepiami nie podejdzie cichym, skradającym się krokiem ku bezbronnemu, nie mogącemu poruszać się człowiekowi, by rozszarpać jego nagie ciało i pożreć je rozdzierając z wolna pazurami.

    - Nie jest to jednak koniec świata! - rzekł wreszcie Harmostajos siląc się na wesołość - gdyż jak okiem sięgnąć ku północy widać nowe góry, a jeśli za nimi ukażą się następne, uwierzę, że podróż taka mogłaby trwać wiekuiście lub do dnia, gdy u j rżelibyśmy wreszcie kraniec wód i białe oblicze Posejdona wynurzające się spoza nich!

    Przyłożył dłoń do czoła, a Białowłosy poszedł za jego przykładem dostrzegając kątem oka, że Perilawos także oddaje cześć Panu Niezmierzonych Głębin, choć do niedawna wydawało się, że niewiele robi sobie z bogów. Lecz niebezpieczeństwa i nieustanne zagrożenie żywota każdego w końcu czynią pobożnym.

    - Tak daleko zapewne nie dopłyniemy! - rozległ się za nimi spokojny, pogodny głos. Obróciwszy się ujrzeli Terteusa, który wraz z księciem zatrzymał się przy nich idąc ku dziobowi. - Wypatruję jakiejś zatoki pośród owych skał - rzekł wskazując górzyste brzegi - abyśmy mogli tam zawinąć, spędzić noc i wziąwszy dość świeżej wody, ruszyć ku południowi, gdy wiatr się odmieni.

    Widwojos uśmiechnął się ku synowi.

    - Czy przypuszczałeś, Perilawosie, gdy odbijaliśmy od brzegów świętej Krety, że dopłyniemy aż do miejsc, gdzie zapewne żaden z ludzi nie postawił nogi, a słońce zachodzi na tak krótko?

    - Czy zezwolisz mi rzec coś, boski książę? - rzekł nagle Harmostajos.

    - Mów, dzielny młodzieńcze! - Widwojos położył mu łagodnie dłoń na ramieniu. - Znam cię z tego, że nie mówisz na wiatr, władco przemyślnego sznura!

    - Patrząc na owe mroczne góry, na morze i na słońce, które na tak krótko opuszcza tu ziemię, pomyślałem, panie, że być może kraniec świata jest gdzieś w pobliżu, właśnie tam, gdzie ono nie zachodzi?

    - Czemu tak sądzisz?

    - Gdyż znalazłszy się na krańcu świata i patrząc w dół moglibyśmy widzieć je na zachodzie, nie mając przed sobą żadnej przeszkody, która zasłaniałaby je naszym oczom.

    - Być może... - Widwojos zastanowił się. - Lecz jak wytłumaczysz to, że choć nie dopłynęliśmy do krańca świata, jednak kryje się ono na tak krótko, a co dnia na krócej?

    - Nie mogę tego pojąć, boski książę, gdyż nie jestem człowiekiem uczonym, a nie umiem niczego prócz władania sznurem, jak zechciałeś w łasce twej rzec. Lecz rozważałem w swoim marnym umyśle, czy miejsce, gdzie słońce już nie kryje się naszym oczom, nie będzie, być może, ową krawędzią świata?

    Umilkł zawstydzony.

    Widwojos zdjął rękę z jego ramienia.

    - Gdy człowiek napotyka sprawy, których dotąd nie poznał, zwykle przychodzą mu na myśl różne bajki i opowieści zasłyszane wcześniej. A jeśli nie zna lepszej odpowiedzi, wierzy owym opowieściom. Pragnąc bowiem pojąć rzecz każdą, usiłujemy j ą Sobie zawsze wyjaśnić, jak umiemy. Nie wiem nic o krawędzi świata, a zapewne nie więcej niźli ty, Harmostajosie, lecz pamiętam dobrze, że mówiono nam także o wielkich potworach zamieszkujących morze północy, o straszliwych olbrzymach i niezmierzonych niebezpieczeństwach, pośród których wymieniono i ową krawędź świata. Gdy zbliżałem się teraz do was wraz z Terteusem, mówiliście o krańcu wód i białym obliczu ich boga wynurzającym się spoza nich. Cóż, świat jest wielki i nieodgadniony, lecz jak dotąd jedyne niebezpieczeństwa prawdziwe, których zaznaliśmy, pochodziły od zwykłych, podobnych nam ludzi. Płynąc pośród barbarzyńskich plemion, które napadały na nas, straciliśmy w boju wielu towarzyszy. Lecz sprawa ta nie była cudowna. Po to właśnie wzięliśmy z sobą nasz oręż i nie na darmo wybraliśmy załogę spośród krzepkich i umiejących władać włócznią i łukiem młodzieńców. Przewidywaliśmy bowiem, że tak się może stać. Lecz prócz groźnej i nie znanej nam dotąd zimy, która, jak rzekli nam mieszkańcy owej wioski na palach, jest rzeczą zwykłą w ich krainie, nie napotkaliśmy żadnego zjawiska cudownego lub innego, groźniejszego niźli te, które dzielni żeglarze napotykają i na naszym morzu, znajdującym się pośrodku znanego świata. A jeśli mam być szczery, nie uwierzę w żadne z owych cudownych zjawisk, póki nie ujrzę go na własne oczy. Im dłużej bowiem płyniemy, tym lepiej pojmuję, że ocalenie nasze leży w roztropności naszych umysłów i sile naszych ramion, a nie w czym innym. Dlatego, choć nie umiem ci tego wyjaśnić, Harmostajosie, sądzę, że gdybyśmy płynęli wciąż dalej i dalej, nie napotkalibyśmy owej krawędzi świata.