Lecz słowa owe nie padły z ich ust, a nikt z załogi nie rzekł słowa o potworze.
Okręt oddalał się od lądu łagodnym łukiem zmierzając ku południowemu zachodowi, tam gdzie stało opadające słońce. Zanurzało się ono z wolna w morze i Terteus, który nie spuszczał oka z nieskończonej powierzchni wód przed dziobem, myślał z niepokojem o nastaniu zmroku. Za nimi czarne góry poczerwieniały w świetle zachodu. Okręt oddalał się od nich i zapewne, jeśli noc upłynie szczęśliwie, rankiem będą one już tylko mglistą linią na wschodnim widnokręgu.
Lecz słońce, zanurzywszy się niemal całym swym jasnym kręgiem w morzu, zawisło nieruchomo tuż pod widnokręgiem i blask półkolistego skrawka jego oblicza trwał nadal na falach.
Terteus spojrzał raz i drugi, nie pojmując, a później serce jego ścisnął nagły lęk.
- Czy widzisz? - rzekł książę. - Ten dzień nie kończy się!
Cała załoga także pojęła, że dzieje się coś straszliwego i choć ludzie nie wypuścili wioseł, a głos żeglarza nawołującego śpiewnie spod masztu: - Płyń przez fa-le! Płyń przez fa-le... - nie cichł, nad Angelosem ponownie zawisła groza.
Bo to na pół ukryty krąg światłości - miast zniknąć wreszcie - począł z wolna wznosić się i wkrótce oderwał od powierzchni wód szybując w górę i ku południowi po swej codziennej drodze.
Książę odwrócił się i poszedł ku środkowi okrętu, a stanąwszy na podwyższeniu pod masztem i dawszy znak dłonią nawołującemu żeglarzowi, aby ucichł, zawołał ochrypłym głosem:
- Przestańcie wiosłować i powstańcie, dzielni towarzysze moi! Oto mamy widomy znak, że bogowie umiłowali nas i potwór ów był wysłany od nich z rozkazem, abyśmy nie płynęli dalej ku północy! Gdyż dopłynęliśmy niemal do krawędzi świata, gdzie słońce zachodzi!
I zwróciwszy-się ku promiennemu kręgowi, który teraz stał już w pełni nad widnokręgiem, uniósł ku| niemu wyprostowane ramiona, a wszyscy powstawszy uczynili podobnie, dziękując bogom za łaskę i ocalenie z niebezpieczeństwa, jakiego nie zaznał dotąd żaden ze śmiertelnych.
Okręt, pozbawiony steru i wioseł, kołysał się lekko pod ich stopami, tańcząc na falach.
Wreszcie Widwojos opuścił ramiona, a inni uczynili to za nim i zasiedli do wioseł.
Zabrzmiał śpiew żeglarza stojącego pod masztem i Angelos drgnął, a później ruszył nabierając szybkości, gdyż nowe siły wstąpiły w załogę.
- I cóż ci rzekłem?! - zawołał Harmostajos obracając się na ławie ku Białowłosemu i ciągnąc ku sobie wiosło. - Dopłynęliśmy do krańców świata i nawet sam boski syn Byka przyznał to teraz! I dobrze się stało, gdyż za dzień lub dwa moglibyśmy ujrzeć białe oblicze Posejdona, a któż ze śmiertelnych mógłby nie paść bez życia na ów widok!
Białowłosy nie odrzekł nic, lecz odpowiedział mu uśmiechem, gdyż i on uwierzył nagle, że bogowie czuwają nad okrętem i jego załogą.
A bogom podobny Widwojos powrócił na dziób i długo stał wpatrując się w słońce. Brwi miał zmarszczone, jak gdyby próbując pojąć, co mogło spowodować, że wydarzyło się to, co się wydarzyło.
Na dnie serca swego nadal pragnął pojąć istotę rzeczy tego świata bez uciekania się do pomocy bogów. Bowiem nie wierzył w bogów, choć od pewnego czasu począł się ich lękać. Tak zdumiewający i pogmatwany bywa umysł człowieczy.
I być może pozostałby długo pogrążony w myślach, nie umiejąc znaleźć odpowiedzi na wiele pytań, które zadawał sobie pragnąc pojąć zdumiewające i straszliwe wypadki tego dnia nie zakończonego nocą, gdyby w końcu nie nastąpiła rzecz najstraszliwsza, która wstrząsnęła jego sercem i kazała mu ukorzyć się przed tajemną mocą bogów. Albowiem on, książę Widwojos, syn i wnuk królów, sam ujrzał owego dnia oblicze Boga Niezmierzonych Głębin, a wraz z nim ujrzała je cała załoga Angelosa!
A stało się to, gdy płynęli już długo i wiatr odmienił się z zachodniego w nieco chłodniejszy, północno-zachodni. Podnieśli wówczas wielki żagiel, pod którym okręt wspomagany połową wioseł począł płynąć szybko, kierując dziób ku nagiemu bezmiarowi błękitu na południowym zachodzie. Gdzieś tam krył się utęskniony ląd, który pragnęli napotkać, by wzdłuż jego brzegów podążyć ku domowi. Wypatrywali go więc nieustannie, a książę wraz z Terteusem stali na dziobie, rozmawiając i zastanawiając się, czy ujrzą ów ląd dziś jeszcze, czy też minie wiele dni, nim ukaże się on na widnokręgu... gdy nagle Terteus przymrużył oczy i przysłonił je dłonią. Wydało mu się bowiem, że na zachodzie, pośród morza, dostrzegł odległy błysk, jak gdyby zamigotało tam wielkie światło.
- Cóż dostrzegłeś? - spytał bogom podobny Widwojos spoglądając w tym samym kierunku.
- Nie wiem... boski książę... - Terteus pochylił się ku przodowi trzymając dłonią za belkę obramowania dziobu. - Zapewne oczy moje omamiły mnie...
- Czyś dostrzegł blask, jak gdyby słońce nagle zapłonęło na zachodzie i zgasło w mgnieniu oka? - zapytał Widwojos.
- Dostrzegłem! - rzekł Terteus cicho. - I znowu go dostrzegam!
Angeles nie płynął w kierunku owego światła, które pojawiało się i gasło nagle, by znów się pojawić. Słońce weszło już wysoko i dzień zbliżał się ku południowi. I znów oczy całej załogi spoczęły na owym miejscu pośród morza, aż nagle Białowłosy, który miał wzrok sokoła, zawołał:
- Widzę je!
- Cóż widzisz? - zawołał Harmostajos.
- Białe i lśniące... migocze jak klejnot... na krawędzi wód... Jak wielka głowa! Oblicze zanurzone w morzu!
A nie stało ono w miejscu, lecz z wolna sunęło za nimi odległe, niemal niedostrzegalne, wysyłając im błyskawice blasku. Posuwało się w tym samym kierunku co oni, podążając z północnego wschodu. Aż wreszcie, gdy zbliżyło się nieco, ujrzeli wszyscy to, co pierwszy ujrzał Białowłosy: ogromne, białe oblicze lśniące na granicy wód i widnokręgu!