I znów powstali wszyscy i pozdrowili Go, pochyliwszy głowy i spuściwszy oczy, aby nie poraził ich śmiercią za zuchwalstwo.
Gdyż pojęli, że oto dostąpili laski największej, jakiej mógł dostąpić żeglarz przemierzający wody; ujrzeli, choć z tak wielkiej odległości, olbrzymie Białe Oblicze Posejdona, spoglądającego na nich spoza krawędzi wód!
I tak, szczękając zębami z trwogi i korząc się w myślach przed owym Wielkim Obliczem, ślącym im z dala oślepiające promienie, jak gdyby było niezmierną, zanurzoną w morzu bryłą lodu, odbijającą słoneczny blask, napierali na wiosła, oddalając się od owej okolicy morza, by nie zakłócić Panu Wód jego boskiego spokoju. Pojęli jednak w owej chwili, że choć wiele jeszcze trudów ich czeka, lecz żadna siła nie zawiąże już drogi ich powrotu.
Gdyż temu, który ujrzał Oblicze Boga i nie padł rażony błyskawicą gniewu, ludzie, moce ziemi i morza niewiele złego mogą uczynić.
Aż wreszcie dalekie Oblicze posłało im ostatni ostry błysk z granicy wodnego widnokręgu i znikło.
Pan Morza zstąpił zapewne do cichych podwodnych pałaców, w których przebywał pośród dusz dzielnych żeglarzy i zatopionych okrętów.
Angeles parł dalej, sunąc ku swemu odległemu, nieznanemu celowi.
Tej nocy wydało im się, że tarcza słoneczna skryła się nieco bardziej pod powierzchnię, a następnej gotowi byli przysiąc, że jedynie maleńki jej skrawek pozostał widomy.
I być może trzeciego wieczora ujrzeliby z radością, że słońce całe zniknęło, kryjąc się na krótki odpoczynek. Lecz w południe nadeszły niskie chmury z północy, a wkrótce biała mgła opadła na morze, przesłaniając wszystko tak gęstą powłoką, że z dziobu okrętu zaledwie można było dostrzec wierzchołek masztu.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Krąg olbrzymich głazów
Białowłosy otworzył oczy. Ktoś szarpnął jego ramieniem, lecz był tak znużony, że minęła chwila, nim poznał pochylone nad sobą oblicze Terteusa.
Usiadł przecierając powieki. Terteus puścił go, postąpił ku następnemu śpiącemu i zaczął nim potrząsać:
- Wstawaj, Kalaurosie, czas nadszedł!
Ludzie z wolna unosili się i wstawali, klnąc cicho lub milcząc.
Białowłosy rozejrzał się. Pokład nie kołysał się niemal. Okręt płynął, popędzany połową wioseł, po morzu spokojnym jak staw. Terteus zniknął w oparze i z dala tylko było słychać jego ciche nawoływanie, gdy budził śpiących kamiennym snem wyczerpanych ludzi.
Białowłosy zadarł głowę. Czy to dzień, czy noc teraz? Któż mógł odgadnąć w tej przerażającej krainie wód rozjaśnionych zachodzącym na krótko słońcem, a równocześnie pokrytych gęstym, nieprzebytym oparem?
A jednak wydawało im się, że mrok zapadał nieco dłuższy co dnia i mgła przemienia się w prawdziwą ciemność... Być może działo się tak dlatego, że zawrócili z krawędzi świata i płynęli odtąd nieustannie ku południowi. Lecz któż mógł mieć pewność, że to było przyczyną?
Białowłosy ruszył ku tyłowi okrętu, gdzie piękna Wasan wraz ze starym Nasiosem piekła placki na płaskim kamieniu paleniska. Pozdrowiła go jak zawsze z uśmiechem, gdyż nie zapomniała, komu zawdzięczała żywot swój ocalony, gdy żegnała już młode dni. Podała mu placek, a stary Nasios wyciągnął ku stojącemu kubek z wodą, która z dnia na dzień stawała się coraz bardziej stęchła.
Jedząc Białowłosy myślał o tym, ile dni już płynęli od
chwili, gdy po raz ostatni postawili stopę na lądzie? Osiem, dziewięć?... A może było ich już dwa dziesiątki!... Zagubił rachubę upływającego czasu, a wraz z nim wszyscy inni, gdyż nie widząc zapadania nocy, a kładąc się do snu i powstając z niego po to jedynie, aby zjadłszy pośpiesznie kawałek placka, zasiąść znów przy wiośle, tkwili jak gdyby w zaczarowanym kręgu, nie widząc niczego, prócz pleców najbliższego towarzysza, wynurzających się z cichego, mlecznego oparu, nie rozkołysanego najmniejszym wiatrem. Gdyby choć wiedzieli na pewno, że przykładając się do wioseł skracają chwile oczekiwania! Lecz nie widząc lądu, morza, słońca ni gwiazd być może zataczali wielki krąg? Wiosłując i zaciskając zęby drżeli na myśl, że gdy wreszcie mgła opadnie, ujrzą znów przed sobą czarne wierzchołki gór, które żegnali przed wielu dniami.
Lecz Eriklewes, który nieustannie spoglądał na wodę przepływającą wokół burt okrętu, twierdził z uporem, że nie zgubili kierunku. A cóż innego pozostawało im, jak zaufać sternikowi, choć oblicze jego zapadło się, a oczy miał czerwone, bowiem nie spał niemal od chwili, gdy zanurzyli się w milczące morze mgły. A gdy tylko kładł się zmorzony nieustannym czuwaniem, wkrótce niespokojne myśli, kołaczące się w głowie nawet podczas snu, budziły go i zrywał się, powracając na tył okrętu. Zwykle w takich razach, biorąc za wiosła sterowe powiązane z sobą liną, naprowadzał dziób okrętu nieco w lewo lub w prawo, jak gdyby wiedział, że zboczył on podczas jego snu, gdy inny czuwał nad kierunkiem żeglugi.
Zdumiewało ich to początkowo, wkrótce jednak zobojętnieli niemal na wszystko, zaprzestawszy wierzyć w duchu, aby podróż ta skończyła się kiedykolwiek. Płynęli więc, odpędzając od siebie straszliwe przypuszczenia o nieskończonym morzu bez kresu lub o krawędzi wód, która wessie ich jak wir ogromny i rzuci w bezdenną otchłań. Niektórym śniły się potwory i bogowie, a wówczas krzyczeli przez sen i płakali budząc innych.
A okręt płynął równo, po łagodnej fali, otoczony białym mrokiem, jaśniejącym, gdy słońce wznosiło się, i głębszym, gdy opadało za niewidzialny widnokrąg. Lecz nie dostrzegli słońca ani razu, choćby na krótką chwilę, od owego czasu, gdy ujrzeli głowę Boga wędrującą widnokręgiem.