Выбрать главу

    Białowłosy stanął nad wiosłującym towarzyszem i lekko dotknął jego ramienia, a później wyciągnął dłonie i ujął wiosło, aby nie wysunęło się z szeregu. Zmienili się cicho i szybko.

    Tamten zniknął odchodząc ku tyłowi okrętu, a Białowłosy naparł lekko na wiosło wsłuchany w zaśpiew żeglarza stojącego pod masztem:

    - Płyń przez fa-le...

    Nagle we mgle zabrzmiał okrzyk, powtórzony przez siedzących.

    - Unieść wiosła! Unieść wiosła!

    Odruchowo naparł na wiosło z góry, wyczuwając, że wynurza się ono z wody. Ujrzał Terteusa wyłaniającego się z oparu i podążającego szybko ku tyłowi okrętu.

    Angelos zwolnił i zatrzymał się.

    Padły szybkie rozkazy i smukły kadłub zawrócił małym łukiem. Terteus i Eriklewes biegli teraz ku dziobowi.

    - Czyżby ktoś wpadł do morza? - zapytał Harmostajos wiosłując z wolna, tak jak chciał tego głos zaśpiewu, który nakazywał im leniwie muskać wodę.

    - Nie! - odparł Białowłosy. - Bowiem nawoływaliby inaczej! A teraz wzywaliby go głosem, aby mógł się odnaleźć pośród mgły.

    Głos nawołującego ucichł, unieśli więc wiosła i okręt posuwał się teraz już tylko siłą rozpędu, zwalniając ciągle.

    - Jeśli ktoś z was ujrzy w morzu płynącą gałąź, niechaj zawoła wielkim głosem, abyśmy ją wyłowili! - krzyknął spod masztu Terteus.

    Białowłosy cofnął wiosło i na pół uniósł się z ławy, wpatrując w mały skrawek jasnego, oleistego nurtu widoczny tuż przy burcie. To samo uczynił Harmostajos i inni.

    Drobne fale ocierały się cicho o ciemne deski kadłuba i szeleszcząc odchodziły w półmrok. Woda była pusta, niezmącona...

    - Być może minęliśmy ją? - usłyszeli głos Eriklewesa. - Dostrzegłem ją w chwili, gdy okręt ją wyminął, lecz musi znajdować się w pobliżu...

    - Jeśli... - odparł Terteus.

    Lecz Białowłosy nie usłyszał reszty jego słów. Bo oto dostrzegł nagle na wodzie kołyszącą się, zieloną gałąź, okrytą liśćmi.

    - Jest! - krzyknął Harmostajos. - Tam jest! -1 wyciągnął ramię.

    Białowłosy był już przy burcie, odbił się mocno i skoczył pomiędzy uniesionymi wiosłami.

    Dotknąwszy powierzchni, mocnym zamachem skierował się w lewo, gdzie pośród ciągnącego się nad wodą oparu zniknęła gałąź. Jeszcze dwa ruchy ramion. Ujrzał ją przed sobą i pochwycił.

    Woda była zimna, zimniejsza nawet nieco niźli morze w pobliżu owych czarnych gór północnych. Nie myślał jednak o tym. Spojrzał w górę. Ostatnie wiosła zniknęły mu we mgle i dostrzegał jeszcze przez chwilę wolno oddalający się czarny, wysoki okręt. I oto nagle został sam pośród mgły.

    Lecz nadal słyszał ich okrzyki i odpowiedział tak głośno, jak mógł, płynąc w ich kierunku.

    Po chwili znów dostrzegł Angelosa, który wynurzył się, najpierw jako mglisty zarys, a później wyrósł tuż przed nim.

    - Tu jestem! Mam ową gałąź, którą pragnąłeś ujrzeć, Terteusie! - zawołał.

    Zbliżył się jeszcze bardziej i oto stojący na tyle dostrzegli go.

    Chwycił za jedno z wioseł sterowych, a gdy rzucili mu sznur, owiązał się jego końcem, nadal trzymając gałąź. Wciągany z wolna, wbijając bose stopy w deski okrętu i odchyliwszy się jak najbardziej do tyłu, wzniósł się ponad wodę, widząc wyciągnięte ku sobie ramiona, które pochwyciły go i postawiły na pokładzie. Stał przez chwilę szczękając zębami w rosnącej kałuży wody u stóp, a dostrzegłszy przed sobą boskiego Widwojosa, podał mu gałąź. Książę trzymając ją zwrócił się do Eriklewesa.

    Sternik dotknął gałęzi palcami. Liście były młode i niektóre rozwijały się dopiero, choć inne były tak wielkie jak bywają pośrodku lata. Znali je wszyscy dobrze. Była to gałąź dębu.

    - Cóż sądzisz, Eriklewesie? - zapytał książę, a ludzie stłoczeni wokół zamilkli wstrzymując oddech.

    - Sądzę, boski potomku bogów, że gałąź ta... - Eriklewes urwał i oderwawszy liść, uniósł go ku wargom, dotknął końcem języka, a później z wolna zmiął w dłoni i otwarłszy ją, rozprostował go palcami drugiej ręki - jeszcze dzisiejszego ranka rosła na drzewie macierzystym... I niechaj bogom będą za to dzięki, bo choć nie dostrzegacie tego, płyniemy walcząc z wielce łagodnym powolnym prądem, który zapewne uniósł ją od wybrzeży krainy, gdzie rosła!

    - Wierzysz więc, dzielny sterniku, że ląd jest w pobliżu?

    - Wiem o tym, panie! Bowiem gałęzie dębu nie rosną na falach! -1 dodał z namysłem, przyglądając się gałęzi: - Wiem także, że nie wicher lub wezbrane wody wyniosły ją na morze. Spójrz, boski książę, jak równo ją ucięto. Uczyniono to nożem. Bo gdyby ścięto ją mieczem, odcięta zostałaby gładko, a oto widzisz nacięcie na korze, gdzie nóż obsunął się, i drugie, uczynione zaraz potem, które ją odcięło.

    - To prawda - rzekł Widwojos. - Wiemy więc też, że ów ląd jest zamieszkany.

    Gdy powrócili do wioseł, wydano rozkaz, by osłonili burty wielkimi tarczami i mieli broń na długość ramienia przed sobą.

    Terteus zakazał też rozmów. Wiosłowali więc w ciszy, bez zaśpiewu, jak rozbójnicy morscy zbliżający się nocą do uśpionego grodu nadbrzeżnego.

    A gdy płynęli już tak długo, że wioślarze ponownie zmienili się na ławach, począł padać cichy deszcz, początkowo drobny, a później coraz gęstszy i mgła jak gdyby poczęła rzednąć, lecz zrobiło się mroczniej, gdyż nadciągnęły niskie ciemne chmury, a wraz z nimi chłód przejmujący.

    I oto w pewnej chwili strzępy mgły przed dziobem rozwiały się i w nikłym świetle gasnącego dnia, pod nisko ciągnącymi, skłębionymi obłokami, stojący na dziobie ujrzeli ciemniejszą jeszcze linię rozciągającą się jak okiem sięgnąć po granice widnokręgu. A wówczas deszcz ustał i obłoki otwarły się na chwilę, ukazując czyste oko niebios nad owym lądem. Lecz nie było ono błękitne, a rozświetlone purpurowym blaskiem zachodzącego słońca!