Widząc to powstali wszyscy i wydali radosny okrzyk. Nie omylił się bowiem roztropny Eriklewes i oto przed nimi był ląd na zachodzie, ku któremu żeglowali przez tyle dni!
Brzegi owej krainy były wysokie i skaliste, a skały te miały niemal białą barwę, jak niektóre wyspy na północ od Krety. Za nimi ciągnęła się równina porośnięta gęstym lasem, gdyż widzieli wszędzie drzewa na skałach, a będąc na morzu nie dostrzegli wysokich wzgórz w głębi lądu, lecz jedynie pasmo łagodnych wzniesień. Żeglowali więc wzdłuż wybrzeża kierując się ku południowi i tak zastała ich na morzu noc krótka, lecz wreszcie prawdziwa. Wznieśli więc oczy ku ciemnemu niebu, wpatrując się z podziwem w gwiazdy, jasno lśniące po deszczu. Dął porywisty, chłodny wiatr, a nikt nie usnął tej nocy, lecz ci, którzy nie wiosłowali, stali przy burtach, gdyż z dala widzieli nieustannie ciemną linię upragnionych brzegów.
A gdy nadszedł pierwszy blask przedświtu, zbliżyli się ku lądowi i wkrótce napotkali miejsce, gdzie skały obniżały się ku opadającej w morze niskiej przełęczy, która wydała im się ujściem rzeki.
Lecz gdy zbliżyli się jeszcze bardziej, dostrzegli ku swemu zdumieniu, że morze powoli wlewa się do owego ujścia. A że było ono szerokie, zwrócili ku niemu dziób Angelosa i weszli w głąb lądu niesieni leniwym, wezbranym nurtem.
Żeglowali tak do południa, mając po obu burtach gęsty las. Krzewy rosnące na jego skrajach zdawały się zalane wpływającymi od morza wodami. Wkrótce ów ruch nurtu ustał, a gdy zapragnęli przybić do leżącej wśród lasów rozległej łąki nadbrzeżnej, dostrzegli z trwogą, że rzeka poczyna płynąć na powrót ku morzu, a zwierciadło jej opada. Wreszcie, gdy zdało im się, że rzeka dąży ku morzu zwykłym sposobem jak wszelkie inne rzeki, które znali, przybili do brzegu.
Zeskakując każdy z nich dotykał otwartą dłonią ziemi, by pozdrowić bogów ukrytych w jej głębi. Bowiem niejeden z nich zwątpił podczas ostatnich dni, że stopa jego kiedykolwiek zazna słodyczy dotknięcia trawy zielonej. A byli tak znużeni, że Terteus z trudem wybrał niewielu, którzy mogli jeszcze udźwignąć oręż, by czuwali nad snem innych.
Wydawało mu się jednak, że wśród tych nieprzebytych lasów byli bezpieczni, jeśli nieznany wróg nie pojawi się nadciągając wodą. Lecz jeśli Posejdon nadal otacza ich opieką, niechaj odwróci to niebezpieczeństwo, gdyż żadnemu wrogowi nie mogliby dziś stawić czoła w boju, a niejedno ramię nie uniosłoby nawet ciężkiego spiżowego miecza.
Tak więc nie jedząc i nie rozpalając ognia runęli na ziemię i usnęli. A gdy zbudzili się, znów była noc, lecz siły ich powróciły i poczuli głód, a wraz z nim nowa radość wstąpiła w ich serca. Niektórzy więc udali się przed świtem na łowy, a inni zasiedli wokół ogniska susząc przemoczoną odzież i czyszcząc piaskiem miecze i groty strzał pokryte lekką rdzą.
Terteus przechadzał się pomiędzy nimi wraz z księciem i uśmiechał, gdy w ucho wpadały mu nucone cicho przy ogniu pieśni, których od tak dawna nie słyszał. Lecz mając oko i umysł wodza poznał, że załogi tej nie powiedzie dziś ani jutro ku domowi, lecz musi dać jej zaznać wypoczynku, aby odzyskała siły po nieustannej, trwającej dni czternaście, jak obliczył, podróży o zwiniętym żaglu, podczas której ludzie zmieniali się przy wiosłach zaznając jedynie krótkiego wytchnienia.
Książę zgodził się z nim i postanowili, że nie będą szukać miejsca innego niźli to, na którym się znajdują, gdyż zapewne dość tu było zwierzyny, wody słodkiej w rzece i okolicznych źródłach, a także suchych gałęzi do podsycania ognia. A jeśli wróg jakiś wypatrzy ich i zechce uderzyć, wówczas broniąc się wsiądą na okręt i odpłyną kierując się znów ku morzu.
A gdy postanowili, że zostaną tu, Terteus umyślił wysłać kilka par ludzi, aby rozszedłszy się od obozowiska w różnych kierunkach, jak to czynią promienie słońca, zbadali, czy okolica ta jest jedynie bezludną puszczą, czy też mieszkają tu ludzie. Pamiętał o owej znalezionej w morzu gałęzi. Lecz od chwili gdy Białowłosy wydobył ją z wody płynęli jeszcze długo, a być może prąd przyniósł ją 7. jeszcze dalszych stron.
Uczynił tak jak postanowił, a gdy Białowłosy powrócił wraz z Harmostajosem z łowów, wlokąc zabitą sarnę, której szyi dosięgły ich strzały, odwołał ich wraz z paru innymi nad wodę i tam wyjaśnił, że pragnie, aby wyruszyli. Szybko też podzielił ich na pary, a że Perilawos także stał wraz z nimi, kazał mu iść wraz z ^Białowłosym, mówiąc, że Harmostajos wyruszy z nimi, bowiem byli najmłodsi i najmniej doświadczeni z całej załogi.
- Choć równie dzielni! - dodał śmiejąc się na widok ich posępnych spojrzeń.
Tak więc gdy po jego ostatnich słowach Harmostajos wdrapał się na najwyższe drzewo i zawołał z góry, że widzi w oddaleniu łagodną wyżynę na zachodzie wznoszącą się łańcuchem niskich wzgórz, Terteus tam właśnie wysłał ich wszystkich nakazując, by rozproszyli się szeroko dla zbadania całej okolicy i pamiętali, że zabłądziwszy w puszczy powracać mają ku rzece, bowiem idąc jej brzegiem odnajdą obozowisko.
Ruszyli szybko i w milczeniu, torując sobie drogę przez gęste leśne poszycie i bacząc, by mieć po lewej ręce słońce stojące już niemal u wierzchołka swej dziennej drogi.
Po długim marszu weszli wreszcie na polanę wśród puszczy i dostrzegli ów łańcuch wzgórz tak blisko, że wyraźnie widać było pojedyncze porastające je drzewa.
Lecz najbliższe wzgórze, będące rozległym, pokrytym trawą łagodnym wzniesieniem, stało nagie, a jedynie na jego szerokim płaskim wierzchołku dostrzegli coś, co kazało im cofnąć się ku drzewom i ukryć w cieniu.