Выбрать главу

    - Nie jestem waszym wrogiem... - rzekł głośno, unosząc otwarte dłonie na znak, że nie kryje nieprzyjaznych uczuć.

    Nie odpowiedzieli i zbliżyli się o krok, zacieśniając pierścień. Białowłosy opuścił ręce. Wiedział, że za chwilę zginie, i pomyślał z rozpaczą, że załoga Angelosa nie dowie się o grożącym niebezpieczeństwie. Bowiem ludzie ci zapewne pochodzili z owej osady, a postać ich świadczyła o dzikości i nienawiści do obcych.

    Czekał. Zbliżyli się jeszcze o krok w milczeniu.

    I nagle wszyscy skoczyli ku niemu.

    Zakrył twarz rękoma oczekując ciosu, który rozpłata mu głowę. Lecz uderzenie nie nadeszło.

    Przewrócono go na ziemię i skrępowano mu ręce. Później trzymające go dłonie zwolniły uścisk. Odstąpili. Poczuł gwałtowne szarpnięcie sznura, które niemal wyrwało mu dłonie ze stawów i poderwało na nogi. Nikt nie uderzył go już i nikt nie przemówił.

    Jeden z ludzi, najwyższy, o siwiejących włosach, wskazał trzymaną w ręce siekierą kierunek i otoczywszy jeńca ze wszystkich stron, poczęli szybko schodzić ze wzgórza.

    Po krótkim czasie znaleźli się na przełęczy i idąc otwartym zboczem po wrzosowisku poczęli wspinać się ku kamiennej budowli.

    Gdy znaleźli się przed nią, Białowłosy dostrzegł, że cała przestrzeń otoczona jest głębokim rowem, nad którym ruszyli obchodząc szczyt, aż doszli do miejsca, gdzie kamienny okrąg łączył się z nadbiegającą od strony dalekiego miasta drogą. Stały tam dwa samotne wysokie głazy tworząc jak gdyby bramę. Dostrzegł, że nie przekopano tu rowu, zapewne dlatego, by mieszkańcy miasta mogli swobodnie wchodzić do koliska.

    Przed owymi wejściowymi głazami stała grupka wojowników odzianych podobnie jak ci, którzy go schwycili, prócz jednego, z którego ramion spływała długa, czerwona szata, sięgając ziemi. Różnił się on od innych, a stopy jego były obute prostymi skórzanymi sandałami.

    Siwy człowiek, prowadzący Białowłosego, podszedł do niego i pochylił nisko dotykając ziemi ostrzem siekiery. Ów w czerwonej szacie spojrzał nad jego głową na jeńca. Później przemówił.

    Głos miał cichy i spokojny, lecz Białowłosy nic pojął ani jednego z wypowiedzianych przez niego słów, gdyż mowa jego nie przypominała żadnej z tych, które kiedykolwiek słyszał.

    Siwiejący człowiek odpowiedział wskazując las i szczyt sąsiedniego wzgórza, zapewne wyjaśniając teraz, gdzie go schwytali.

    A wzrok Białowłosego poszybował ku skrajowi lasu u stóp wzgórza. Perilawos z tej odległości zapewne nie mógł dostrzec ni jego, ni otaczających go wojowników. Lecz Harmostajos? Gdzie był? Musiał znajdować się w pobliżu, gdzieś tam, w lewo... Jeśli i jego nie schwytali...

    Człowiek w czerwonej szacie skinął głową, a później zbliżył ku niemu i wyciągnąwszy rękę dotknął, jak gdyby z podziwem, jego jasnych włosów... Zapewne nie widział jeszcze młodzieńca, na którego ramiona spadałyby fale białego niemal złota...

    Później człowiek ów powiedział coś i wojownik niosący oręż pojmanego zbliżył się i podał mu miecz i łuk.

    Tamten przypatrywał im się uważnie przez długą chwilę, a później spojrzawszy na Białowłosego wypowiedział kilka stów, najwyraźniej zwracając się ku niemu.

    - Nie pojmuję cię, panie... -odparł jeniec starając się, aby tamten zrozumiał. Mając skrępowane ręce potrząsnął przecząco głową.

    Najwyraźniej człowiek w czerwonej szacie pojął ów ruch, gdyż zwrócił się znów ku siwiejącemu wojownikowi i wskazał dłonią drogę.

    Białowłosy poczuł gwałtowne szarpnięcie. Otoczony strażą począł schodzić ku widniejącemu w oddali miastu.

ROZDZIAŁ ÓSMY

Jakże więc się tu znalazł?

    Czcigodny Assebal nigdy nie żeglował po morzu leżącym pośrodku świata, choć wiedział dobrze o jego istnieniu i znał imię miasta, z którego wywodził się jego ród: Gubal o wysokich murach. Lecz urodziwszy się w warownej osadzie portowej za słupami Wielkiej Bramy łączącej owo morze z oceanem, spędził cały swój dotychczasowy młody żywot żeglując początkowo z ojcem - a po jego śmierci jako właściciel okrętu - ku Wyspom Cynowym i na powrót. Okręt ich niósł tam broń, sukno i wino oraz ozdoby i paciorki, a powracał wioząc na pół wytopione bryły cyny, które później lądem lub okrętami kierowano na południe. A był to najcenniejszy z ładunków, gdyż bez cyny nie byłoby brązu, spiżowych mieczy, grotów, oszczepów, strzał i owych niezliczonych przedmiotów, które świat nauczył się wykuwać. Jedynie okręty jego rodu i dwu innych zaprzyjaźnionych i panujących wspólnie w rodzinnym porcie przybijały do Cynowej Przystani na wielkiej północnej wyspie, gdyż miejsce, z którego brano kruszec, było jedną z najlepiej strzeżonych tajemnic synów Aszery Pani Mórz, a nikt, kto nie żeglował tam, nie znał jej.

    Któż zresztą, nie narodziwszy się w owej małej najdalej wysuniętej na zachód i północ przystani fenickiej, mógł ją poznać? By uczynić to, człowiek ów musiałby przepłynąć świat cały na swym okręcie, nie znając drogi ani tego, który by mu ją wskazał. Musiałby przebyć niezmierzoną drogę przez otwartą pustynię oceanu zachodniego, a później skierować się przez mgliste i niedostępne przez większą część roku burzliwe morze i cieśniny ku przystani Ludu Cynowego. Lud ów sprowadzał rudę z głębi swego chmurnego lądu i nienawidził obcych, czyniąc wyjątek jedynie dla kupców fenickich z owych trzech rodów. Mieli oni tu swe domy i składy na wybrzeżu, które stały puste podczas długich zimowych miesięcy, gdy olbrzymia fala i lodowate wichry odcinały Wyspę Cynową od świata. Lecz teraz nadszedł czas żeglugi i oto Assebal stał przed składem, gdzie ludzie o twarzach pokrytych wstęgami farby składali na stosy płasko skute młotami bryły cyny.