Później owych zabitych nieszczęśników grzebano we wspólnych kamiennych grobach na wzgórzu. A byli to zarówno mężczyźni jak niewiasty i dzieci, bądź wybrani losem, bądź też rybacy-rozbitkowie, których zagnała tu burza z wielkiego, leżącego na południu lądu, oddzielonego od Wyspy Cynowej cieśniną, która w najwęższym swym miejscu pozwalała widzieć przeciwny brzeg.
Lecz owo najwęższe miejsce leżało o dwa dni żeglugi stąd. Assebal zawsze tam dopływał wędrując morzem z południa. Gdy wiatr był pomyślny, zmierzał wprost ku widniejącym na północnym widnokręgu białym wyniosłym skałom, aby trzymając się odtąd wybrzeży osiągnąć cel. W podobny sposób powracał. Lecz gdy wiatr był przeciwny, często wiele dni musiał ukrywać się w ustronnych zatokach, gdyż cieśnina owa była burzliwa, a gdy zadął potężny wiatr, fale urastały wielkie jak pałace książąt, o jakich mówił Assebalowi dziad, który przemierzył Morze Pośrodku Świata i dotarł do Gubal, skąd ród ich się wywodził.
Zbliżał się teraz ku szerokiemu placowi pośrodku miasta, gdzie był dom królewski. Pierwsi przybysze z głębi krainy, którzy mieli wziąć udział w jutrzejszym święcie, przybyli już, gdyż na wąskich, piaszczystych ulicach panował zgiełk i wrzawa. Pomiędzy domami rozkładały się całe rodziny, koczując nie opodal śmietnisk i paląc ogniska, przy których kobiety piekły kawały mięsa wbite na zaostrzone żerdzie.
Gdy szedł, tuż przed nim rozległ się wysoki kwik zarzynanego prosiaka, trzymanego przez dwóch mężczyzn, podczas gdy trzeci podcinał mu gardło kamiennym murem nie zważając na krew bluzgającą mu na szatę.
Wielu także rozłożyło się na placu przed domem królewskim, choć uzbrojeni wojownicy przepędzali drzewcami siekier tych wszystkich, którzy zbliżyli się zanadto.
Assebal wymijał siedzących i stojących grupkami ludzi, starając się nie otrzeć o żadnego z nich, gdyż gardził nimi i wzbudzali w nim obrzydzenie. Mimo to, gdy stanął przed domem królewskim, który był większy niż inne, choć jak i one nie miał okien, a miast drzwi zawieszone nad otworem wejściowym i sięgające ziemi zszyte z sobą skóry zwierzęce, przybrał pogodny wyraz oblicza i z uśmiechem zwrócił się do stojącego przed domem starego człowieka w czerwonej szacie, będącej oznaką jego dostojeństwa:
- Powiedz mi, o czcigodny, czy wielki król twój jest w swym domu? Gdyż goniec jego przyniósł mi wieść, że pragnie mówić ze mną!
- Jest i oczekuje cię, kupcze!
Człowiek w czerwonej szacie odstąpił nieznacznie, odsłaniając wejście, a dwaj stojący po obu jego stronach, niedbale oparci o ścianę domu rośli wojownicy obrzucili przybyłego bacznym spojrzeniem, lecz nie drgnęli, gdy uniósł dłonią zasłonę ze skór. Uzbrojeni byli obaj w długie włócznie o lśniących ostrzach z brązu. Assebal, który umiał wiele dostrzec jednym spojrzeniem, poznał po owych ostrzach swój towar przywieziony tu przed dwoma laty.
Wnętrze królewskiego domu było mroczne, a rozjaśniał je jedynie, blask padający z wyciętego w dachu otworu, znajdującego się ponad kamiennym paleniskiem pośrodku rozległej izby, której ściany zawieszone były futrami zwierząt, stanowiącymi też niskie łoże w rogu. Na kołkach wisiał oręż królewski. W przeciwległej ścianie inna zasłona ze skór odgradzała to pomieszczenie od reszty wielkiego domostwa. Assebal nie był tam nigdy, lecz wiedział, że mieszka tam żona królewska wraz z dziewczętami, które władca sobie upodobał. Mieszkały tam także dzieci jej i owych dziewcząt. Gdy żona władcy umierała, najstarsza z owych dziewcząt zostawała jego małżonką, a gdy umarł król, następca jego mógł je wszystkie wygnać lub zatrzymać wedle woli, bowiem syn nie dziedziczył tu królestwa po ojcu, lecz lud wybierał władcę na wielkim zgromadzeniu, by później słuchać go ślepo aż do dnia jego śmierci.
Król był sam. Siedział na posłaniu ze skór i pił mleko z glinianego dzbana. Na widok Assebala odstawił dzban na podłogę i skinął nań ręką, by przybliżył się. Kupiec podszedł i skłoniwszy głowę czekał. Władca Cynowej Wyspy nie był człowiekiem starym i gdyby nie owe pasy farby pokrywające jego oblicze, Assebal nazwałby go, być może, pięknym barbarzyńcą.
- Siądź - rzekł król i nie czekając dodał: - Bowiem chcę cię zapytać, czy nie umknął nikt z twej załogi?
- Z mej załogi, władco? - Kupiec uniósł brwi ze szczerym zdumieniem.
- Tak rzekłem. Bowiem z dala od miasta ludzie strzegący świętego kręgu, idąc przez las ujrzeli pod wysokim drzewem broń, a gdy skryli się, człowiek ów zszedł z drzewa, gdzie wdrapał się zapewne po to, by spojrzeć z dala na miasto. Znajdował się wówczas na szczycie wzgórza. Schwytali go i przywiedli tu, a zdaje się on nie rozumie naszej mowy. Czy nie ma w załodze twojej młodzieńca, którego włosy byłyby niemal tak białe jak włosy starców?
- Młodzieńca o białych włosach? Nie, królu. Choć kilku niewolników przykutych do wioseł ma włosy jaśniejsze niźli twoje lub moje, a to dlatego, że schwytano ich w głębi wielkiego lądu na południu i sprzedano mi. Krainy te zamieszkują ludy jasnowłose. Lecz żaden z mych niewolników nie ma włosów niemal białych. A gdyby nawet miał, wiem, że żaden z nich nie uciekł, gdyż doniesiono by mi o tym bez zwłoki i zawiadomiłbym ciebie, prosząc pokornie, aby oddano mi go po schwytaniu.