- Nie, to figura grobowa - powiedział spokojnie. - Stawiają je czasem, bądź jako strażników jadła i napoju zostawionego dla zmarłego, bądź jako wyobrażenie jego samego. Gdzież jesteśmy? Nikt nie pozostawia otwartego grobu.
Uniósł pałeczkę wyżej, a później w półmroku zrobił szybki krok naprzód i pochylił się ku ziemi.
- Lampa oliwna! - wykrzyknął i przytknął koniec rozżarzonej pałeczki do szyjki krągłego, niskiego naczynia. Buchnął wysoki płomień i przygasł natychmiast, a później znów rozbłysnął niskim, żółtym blaskiem.
- Czy widzisz, chłopcze? - zawołał Kreteńczyk. - Jesteśmy w grobie człowieka, którego bądź jeszcze nie pochowano, bądź też ludzie, którzy mieli zamurować wejście, uciekli na widok nadchodzącego wiatru...
Białowłosy rozglądał się w milczeniu. Znajdowali się w niewielkiej, wykutej w skale komnacie, której ściany pokryte były malowidłami o jaskrawych barwach, przedstawiającymi ludzi i stworzenia o głowach zwierząt i ptaków. Pod ścianami stały sprzęty domowe, stół, pięknie rzeźbione dwa krzesła, kilka skrzynek i liczne dzbany, naczynie oraz coś, na widok czego serce chłopca drgnęło gwałtownie: kilka oszczepów, pięknie rzeźbione łuki, strzały i noże. Pośrodku, naprzeciw wejścia z korytarza, stał niewielki kamienny ołtarz osłaniający wysoki ciemny otwór w przeciwległej ścianie. .
- "Ja... Ozyrys Nerau-Ta, pisarz świątyni jego świątobliwości, oto modlę się do was, wielcy zgromadzeni bogowie, w chwili, gdy serce moje złożono na wadze:
Serce me, matko moja! Serce me, matko moja! Niechaj nic nie stanie na drodze sprawiedliwego sądu! Nie opuszczaj mnie w obliczu tego, który dzierży szale..." - zaczął odczytywać Lauratas wpatrując się na pokrywające ścianę malowidła. - To grób pisarza Nerau-Ta... który zmarł przed dwoma miesiącami i miał być pochowany przed wielkim świętem jeziora. Był to człowiek dostojny i słyszałbym o złożeniu jego ciała do grobu...
Powiedział to niemal szeptem i szybko ruszył ku ciemnemu otworowi, biorąc w obie dłonie lampę oliwną, a Białowłosy podążył za nim.
W głębi była druga komnata, mniejsza, pośrodku której stał prosty sarkofag z czerwonego, lśniącego kamienia. Wielkie wieko leżało oparte o jego krawędź, podtrzymywane przez drewniany pal umieszczony pomiędzy nim a ścianą, tak aby nie mogło się obsunąć i roztrzaskać. Zajrzeli do wnętrza. Sarkofag był pusty.
- Nie pochowano go jeszcze, choć zapewne mieli zamiar to uczynić dziś lub jutro, gdyż nagromadzili już przedmioty mające mu służyć na drugim świecie, a nie uczyniliby tego wcześniej. Lecz gdzież jest strażnik?... Czyżby wyszedł na zewnątrz i wiatr go zaskoczył?
Uniósł wyżej lampę i dostrzegając dwa niewielkie otwory w ścianie komnaty grobowej, poszedł do pierwszego z nich i zniknął w nim, pochyliwszy nisko głowę.
Białowłosy zajrzał tam także. Pomieszczenie było wąskie, stał w nim na wysokim cokole niewielki posąg człowieka wpatrzonego w wymalowane na ścianie okno. W drugim pomieszczeniu stał podobny posąg.
- Wierzą oni, że dusza zmarłego może przebywać w takim wizerunku kamiennym... - powiedział Lauratas wynurzywszy się z niszy.
Stanął, rozejrzał się, a później powrócili do pierwszej komnaty. Białowłosy przeszedł obok szeregu stojących pod ścianą dzbanów, uniósł jeden z nich i przechylił do ust.
- Woda! - zawołał odrywając dzban od warg i podając go towarzyszowi - Lauratasie, woda!
A gdy Kreteńczyk zaczął pić, podszedł do wielkiej misy, na której leżały okrągłe, twarde placki. Dotknął ich ręką i uniósł jeden do ust. Placek nie był świeży, lecz ostre zęby chłopca oderwały kawałek. Zaczął żuć, czując dopiero teraz nagły, przejmujący głód. Nie przestając jeść zbliżył się do stosu leżącego pod ścianą oręża. Uniósł lekki oszczep, potrząsnął nim i odłożył go na powrót. Lauratas ostrożnie postawił dzban na ziemi.
- Woda! - powiedział głośno. -'Ta woda przywróciła mi życie i jasność myśli... - I dodał ciszej: - Czyżby bogowie wyrwali nas spod skrzydła wielkiego wiatru i skierowali tu, aby odebrawszy nam szybką śmierć pustynną, doprowadzić nas do rąk kapłanów Sebeka?
- A czemuż by nasi bogowie mieli sprzyjać ich bogu? - zapytał chłopiec.
- Jesteśmy na jego ziemi, a tyś zabił jego żywy wizerunek.
- Czyżbyś naprawdę wierzył, Lauratasie, że ów tłusty leniwy krokodyl mógł być żywym ucieleśnieniem jakiegokolwiek boga? Czy dałby mi się zarżnąć jak jagnię?... Cóż uczynimy teraz?
- Póki wieje wiatr, mamy tu schronienie. A gdy ucichnie, spróbujemy wyrwać się stąd i pieszo dojść do bagien. Nie mając już koni, nie możemy ruszyć w pustynię, lecz pozostał nam cień nadziei. Trzymając się skraju piasków musimy odtąd brnąć ku północy, póki nas nie schwycą lub póki nie osiągniemy morza.
- A więc wierzysz, że możemy je osiągnąć?!
- Nie wierzę, lecz cóż nam innego pozostało? -Lauratas wzruszył ramionami.
Mimo jego pełnego niewiary oświadczenia Białowłosemu wydało się, że głos Kreteńczyka nie jest już tak pełen beznadziejnej rozpaczy jak dotąd.
- Wyjrzyjmy, czy wicher nadal dmie z jednaką siłą... - rzekł Lauratas. - A jeśli nie zanosi się na koniec burzy, wówczas najlepiej uczynimy, gdy spróbujemy usnąć na pewien czas. Bowiem człowiek pozbawiony snu nie ujdzie z pewnością przed żadnym pościgiem, lecz sam w końcu odda się w ręce nieprzyjaciół. A czas, gdy jesteśmy uwięzieni w tym grobowcu, najlepszy będzie, by usnąć. Niczego innego nie możemy uczynić. Niechaj nas bogowie strzegą, jeśli ów strażnik grobu tu powróci.
Ruszyli korytarzem ku wyjściu. Gdy znaleźli się w pobliżu zakrętu, usłyszeli cichy szum, którego głos wzmagał się z każdym krokiem. Stanęli milcząc, wpatrzeni w mroczną czeluść, przez którą z wyciem biegły masy piasku i gorącego powietrza, wpychanego w głąb korytarza.
- Tak, to wielki wiatr... - mruknął Lauratas. - Potrwa on jeszcze długo. Nim minie, zdążymy pokrzepić się snem.