Wreszcie opuścił rękę. Wdowa wstała z klęczek i złożyła na trumnie pęk polnych kwiatów rosnących nad jeziorem w ulubionym miejscu przechadzek zmarłego.
W zupełnej ciszy słychać było syk laseczek kadzidła dopalających się w glinianych uchwytach.
Kapłan Sem dał znak. Mary zakołysały się i ruszyły ku wejściu komory grobowej, gdzie z największą ostrożnością złożono trumnę w głębi kamiennego sarkofagu. Niewolnicy unieśli i zasunęli ciężkie kamienne wieko. Pod ścianą grobu kapłani złożyli cztery urny zawierające płuca, żołądek, jelita i wątrobę umarłego.
W milczeniu kapłani cofnęli się i stanęli czekając, aby przyjaciele Nerau-Ta złożyli na kamiennej podłodze przedsionka to wszystko, czego będzie potrzebował w Świecie Podziemnym, oraz małe gliniane figurki Shabti, które będą tam za niego siać, orać i wypełniać wszelkie ciężkie prace.
W ciszy cały orszak z wolna ruszył ku wyjściu. Przed grobowcem pozostał jedynie kapłan Sem z kilkunastoma niewolnikami, a gdy pozostali zaczęli zstępować krętą drogą na dno doliny, dał znak i przywiedziono oczekujące woły wraz z zaprzęgami pełnymi gładko ociosanych głazów. Niewolnicy poczęli układać bloki skalne w głębi korytarza, a gdy ściana była gotowa, zarzucono otwór wielkimi kamieniami złożonymi uprzednio obok wejścia.
Gdy i tę pracę ukończono, Sem ponownie dał znak.
Kilku niewolników wdrapało się na prostopadłą niemal skałę unoszącą się nad wejściem, trzymając w rękach okute drągi. W takt cichej przyśpiewki przewodnika wbili drągi w głęboką, uczynioną zawczasu szczelinę i zaczęli poruszać nimi miarowo.
Kapłan Sem odstąpił i przymrużywszy oczy, bacznie wpatrywał się w skalną rysę. Wreszcie zawołał ostro. Ruch drągów ustał.
Kapłan krzyknął raz jeszcze.
Przewodnik niewolników wsparł się plecami o skałę i podtrzymywany przez dwóch ludzi, uderzył potężnie z góry kamiennym młotem. Ludzie cofnęli się i przywarli do skały. Blok kamienny drgnął. Przewodnik uderzył po raz wtóry.
Rozległ się głośny huk, jak gdyby w głębi skały coś pękło. Przez chwilę ściana zdawała się trwać w bezruchu, lecz nagle ogromny blok kamienny zsunął się w dół i uderzył głucho o ziemię zakrywając zasypane wejście do grobu. Chmura pyłu przysłoniła widok.
Gdy kurz opadł, kapłan Sem z zadowoleniem skinął głową i dał niewolnikom znak, że praca ich została wykonana. Wejście do grobu Nerau-Ta zniknęło na wieki i żadna moc ludzka nie zakłóci odtąd spoczynku zmarłego.
Bez słowa kapłan Sem poprawił zapinkę białej szaty spływającej przez piersi z prawego ramienia i zaczął schodzić nie oglądając się za siebie. W stosownej odległości za nim ruszył sługa świątyni mający pieczę nad niewolnikami, a za nim, także w godziwej odległości, zaczęli schodzić zbici w gromadkę niewolnicy.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Widzę gwiazdy
Czekali w milczeniu, tłumiąc oddech, ukryci w ciemnych niszach za posągami wyobrażającymi umarłego.
Czas biegł wolno, dym kadzideł gryzł w oczy i Białowłosy w pewnej chwili zwątpił w ocalenie. Ściskał w opuszczonej dłoni nóż i czekał. Chciał zginąć walcząc, jeśli któryś z owych ludzi zbliży się i odkryje jego lub Lauratasa. Kryjąc się za posągiem, nie widział tego, co odbywało się w głębi przedsionka grobu, lecz dobiegające stamtąd głosy i szelest świadczył, że zgromadziło się tam wiele ludzi. Za chwilę wejdą tu, by złożyć mumię do grobu, a wówczas jedynie łaska bogów mogła sprawić, aby nie zbliżyli się do jednej z nisz i nie odkryli skulonych w nich postaci.
Ludzie nadeszli i złożyli ciało w sarkofagu, później w milczeniu nakryli je płytą z czerwonego kamienia i żaden z nich nie uniósł oczu, by spojrzeć tam, gdzie kryli się w cieniu zbiegowie. Odeszli w ciszy i oto kroki ich umilkły w głębi korytarza. Nastała nagła cisza.
Przez długą chwilę stali obaj nieruchomo. Nie wiedzieli, czy ktoś nie pozostał w przedsionku, zatopiony w modlitwie lub zajęty dokonywaniem ostatniej ofiary.
Z dala dobiegł przytłumiony łoskot padającego stażu, a później zgrzyt nasuwających się na siebie kamieni i ciche głosy ludzkie.
Stali nadal na pół oślepieni dymem kadzideł, nie mając odwagi poruszyć się, choć ciała ich przenikał dojmujący ból.
Białowłosy zacisnął zęby. Czuł, że jeszcze chwila, a zdrętwiałe nogi odmówią mu posłuszeństwa i osunie
się na ziemię.
W tej samej chwili, pośród lekkiej poświaty padające j przez otwór komnaty przedsionkowej, gdzie nadal płonęły lampy oliwne, dostrzegł Lauratasa, bezszelestnie odrywającego się. od ściany i skradającego się ku wyjściu.
Kreteńczyk uniósł ostrzegawczym ruchem rękę uzbrojoną w nóż, dając mu znak, aby nadal trwał w ukryciu. Lecz chłopiec mimowolnie zrobił krok ku przodowi, wynurzył się spoza posągu i zaczął poruszać nogami prostując je i zginając. Oddychał przy tym głęboko, nie spuszczając z oka Lauratasa, który przylgnąwszy do ściany posuwał się wolniuteńko, wsłuchany w dalekie odgłosy dobiegające z głębi korytarza. Kreteńczyk wyjrzał ostrożnie.
Po chwili przywołał chłopca skinieniem. Białowłosy zbliżył się nie czyniąc najmniejszego szelestu.
- Trzeba zgasić kadzidła, gdyż udusimy się tu wcześniej, niż nam sądzono - szepnął Lauratas. - Nie ma w grobie nikogo. Wyszli i zawalają głazami korytarz wejściowy.
Chłopiec wysunął się na palcach do przedsionka i ująwszy jeden z dzbanów, wylał po kilkanaście kropli wina na laseczki z kadzidłem, które przygasły z głuchym sykiem. Obejrzał się odstawiając dzban na ziemię. Lauratas przeszedł komnatę i stał nadsłuchując u wejścia do korytarza.