Выбрать главу

    - Bogowie jedni to wiedzą. Lecz jeśli chcesz ich o coś pytać, zapytaj lepiej, jak długo jeszcze mamy tu pozostać, gdyż odpowiedź na to pytanie wydaje mi się ważniejsza.

    - Wypoczywając nie dowiemy się niczego... - Białowłosy wstał z wysiłkiem i uniósł lampę.

    - Masz słuszność... - Kreteńczyk ziewnął i przetarł zmęczone oczy. - Musimy poznać, co nam zagradza drogę do świata żywych.

    Pracowali dalej w milczeniu, oddychając ciężko, gdyż kamienie, które przed niedawnym czasem wydawały im się lekkie, teraz stały się nieskończenie cięższe.

    Wreszcie w pewnej chwili na szczycie rumowiska ukazała się czarna wyrwa.

    Lauratas otarł pot zalewający mu oczy i wspiął się na palce dotykając niemal głową stropu korytarza.

    - Dalej jest ciemność... -szepnął. -A kamieni już nie ma.

    Z bijącym gwałtownie sercem zdjęli jeszcze kilkanaście odłamków skalnych, rzucając je za siebie, byle tylko uczynić wyrwę. Wreszcie odepchnęli wielki, zagradzający drogę głaz i stanąwszy na nim, unieśli lampy.

    Za rumowiskiem był jeszcze niewielki odcinek wspinającego się ku górze korytarza, a za nim..

    - Bogowie... - szepnął Białowłosy, - Góra zamknęła się wokół nas!

    Wejście do korytarza zamykała niemal gładka jednolita ściana skalna.

    Lauratas stał przez chwilę nieruchomo, unosząc wysoko lampę, która oświetlała ów przerażający widok. Wreszcie rzekł ze spokojem:

    - Przewidywałem to. Lecz bogom niechaj będą dzięki, że powietrze tu jest czystsze niźli tam w głębi. Nie udusimy się, to pewne. A jeśli uda nam się pokonać tę przeszkodę, nic już nie będzie dzielić nas od doliny zmarłych.

    Chłopiec zbliżył się do ściany, dotknął jej dłonią, a później bezradnym, rozpaczliwym ruchem naparł na nią ramieniem.

    - Nie czyń tego i nie trwoń daremnie sił. Gdyby było nas tu stu, także nie drgnęłaby nawet. Nie przebijemy jej ani nie odepchniemy...

    - Więc cóż mamy czynić?

    - Jeśli chcemy wydostać się stąd kiedykolwiek, trzeba nam podkopać się pod nią. Innej drogi, jak sądzę, nie ma. Czy widzisz jakieś inne wyjście?

    - Więc bierzmy się do pracy, Lauratasie... - Chłopiec rozejrzał się i pochylił badając podłogę korytarza.

    - Bądź rozważny, synu. Jeśli nie wypoczniemy teraz, nie znajdziemy nigdy dość sił, aby nie mając dobrych narzędzi wyłupać pod nią otwór, przez który przejdziemy.

    Białowłosy przez chwilę spoglądał niezdecydowanie na ciemną gładką powierzchnię ściany. Wreszcie szepnął:

    - Masz słuszność, Lauratasie.

    Ruszył ociągając się za Kreteńczykiem, a później, gdy znaleźli się w komnacie grobowej, położył się z głową wspartą o narożnik ołtarza i usnął natychmiast.

    A gdy zbudzili się, znów ruszyli w górę korytarza. I od owej chwili pracowali bez wytchnienia, póki im omdlałe ręce nie odmawiały posłuszeństwa, znów powracali, by posilić się i zaznać nieco snu, a później ponownie zrywali się z kamiennej podłogi, rozniecali lampę i powracali do miejsca, gdzie nieskończenie powoli, odłamek po odłamku, ubywało litej skały.

    Stracili rachubę czasu. Układając się do snu po raz być może dziesiąty lub dwudziesty, Białowłosy próbował obliczyć, ile dni mogło upłynąć, odkąd pogrzebano ich tu żywcem. Mogło ich być wiele, a być może minęło znacznie mniej czasu, niż przypuszczał. Westchnął. Cóż to miało za znaczenie? Żywot ich tu nie był mierzony przepływem. dni, lecz grubością skały, którą musieli wydrążyć na wylot... Usnął.

    Obudził się nie wiedząc, gdzie jest. Naokół była zupełna, nieprzenikniona ciemność, w której rozpłynęły się resztki snu. Śniło mu się, że płynie okrętem przez nieskończone, spokojne, błękitne morze. Okręt był pusty, na ławach nie siedzieli wioślarze ani sternik przy wiosłach steru. Wiatr dął łagodnie w purpurowy żagiel, pokryty dziwacznymi znakami i postaciami, które przypominały dokładnie wizerunki malowane na ścianach grobowca Nerau-Ta.

    Potrząsnął głową. Ciemność nie ustępowała. Nadbiegł z niej jeden tylko łagodny, miarowy dźwięk. W pobliżu spał człowiek.

    Białowłosy przymknął oczy. Ogarnęła go nowa fala senności. Z wysiłkiem ponownie otworzył oczy. Przywykł do mroku. Lampy używali obecnie jedynie do pracy. Pozostał jeden dzban z wodą, która stawała się coraz bardziej stęchła, i drugi dzban z winem, które gasiło pragnienie, odbierało jednak siły do pracy.

    Walcząc z bólem, który odczuwał w całym niemal ciele, dźwignął się na łokciu t usiadł wsparty plecami o zimną, suchą ścianę grobowego przedsionka, który obrali za mieszkanie, jak gdyby nie chcąc dzielić jednego pomieszczenia z umarłym spoczywającym w kamiennym sarkofagu.

    Uniósł lewą dłoń i dotknął jej wargami. Rany na palcach piekły, lecz przywykł już do nich. Odnawiały się nieustannie, gdy powracali pod ścianę korytarza. Używając kamieni jako młotów, uderzali mozolnie w rękojeści stępionych noży, odłupując maleńkie kawałki skały i drążąc ją uparcie. Postępowali bardzo wolno, pracując bez przerwy i zmieniając się, gdy ręce jednego omdlewały tak, że nie mógł już utrzymać narzędzia. Otwór powiększał się stale i wreszcie weszli pod skałę, która zawaliła przejście. Jak była szeroka? Tego nie wiedzieli. Kiedy odeszli od niej po raz ostatni na odpoczynek, otwór był już głęboki i niknął pod nią. Lecz pracować w nim było coraz trudniej z braku miejsca.

    - Lauratasie! - zawołał półgłosem.

    Spokojny oddech śpiącego ucichł na chwilę. Rozległo się lekkie westchnienie, a później zabrzmiał całkowicie przebudzony głos Kreteńczyka.

    - Śniłem, że przebiliśmy ową skałę i ujrzeliśmy niebo nad wzgórzami. Nie było na nim księżyca, a jedynie gwiazdy, tak wiele gwiazd, jak gdyby od chwili naszego zniknięcia w tej czeluści bogowie rozsiewali je nieustannie.