Выбрать главу

    - Oby sen twój spełnił się jeszcze dziś!

    Usłyszał cichy chrobot i po chwili zabłysło światło ogarniając małą kamienną komnatę o ścianach pokrytych malowidłami, które stały się Białowłosemu tak znajome, jak gdyby przebywał tu od dnia narodzin.

    Wstali, Lauratas przetarł oczy i wyprostował się. W jego umorusanej, pokrytej pyłem twarzy świeciły zapadnięte głęboko oczy. Nie myli się, nie chcąc tracić niepotrzebnie ani kropli wody.

    - A jeśli nawet przebijemy się ku owym gwiazdom... - mruknął Kreteńczyk idąc korytarzem - wówczas być może spotka nas los podobny losowi owego nieszczęśnika, który wisząc przecina sznur oplątujący mu szyję po to jedynie, by runąć w przepaść znajdującą się pod nogami.

    - Jesteśmy tu już od tak dawna - zawołał chłopiec z przekonaniem - że z pewnością uznali nas za zmarłych. Byliby głupcami, gdyby nie uwierzyli, że pochłonął nas ów wielki wiatr. Jak sądzisz, jak długo tu się znajdujemy? Dziesięć dni czy może dwadzieścia?

    - Być może dziesięć... - Lauratas wzruszył ramionami. - A być może dwadzieścia. Zapewne nie dowiemy się tego nigdy, gdyż nie będziemy pytali, a sami jakże mielibyśmy się przekonać?

    Zatrzymał się przed zagradzającą korytarz ścianą skalną, spojrzał na chłopca i próbował się uśmiechnąć.

    - Jak sądzisz, czy będzie noc, czy dzień, gdy wreszcie | ujrzymy świat?

    - Dzień. Chciałbym ujrzeć słońce raz jeszcze. Nocy tu aż nazbyt wiele. Lecz nie o tym rozmyślam.

    - O czymże rozmyślasz, chłopcze?

    - O tym, że minęła już pora przyboru wód w jeziorze. Gdybym nie zabił tego potwora, dawno już poszarpałby mnie on i pożarł. A więc cokolwiek się stanie, dobrze uczyniłem zabijając go... - Spojrzał na mężczyznę, który uklęknąwszy ustawił lampę na skraju otworu i gotował się do wśliznięcia w głąb. - Lecz ty, Lauratasie, żyłbyś nadal spokojnie w świątyni Sebeka i nikt nie ścigałby cię jak dzikie zwierzę ani nie tkwiłbyś w tym grobie odcięty ścianą skalną od świata.

    - Spraw takich nie należy rozważać... - Lauratas niechętnie potrząsnął głową. - Nie człowiek rządzi swym losem, lecz zawsze dzieje się tak, jak zechcą bogowie. Być może zesłali cię do tej ziemi, abyś mnie z niej wywiódł. bym mógł przed śmiercią ujrzeć krainę ojców. Sam nie znalazłbym śmiałości w mym sercu i nie uciekłbym nigdy. A cóż znaczy kilka lub choćby i kilkadziesiąt lat jeszcze w niewoli? Umarłbym w obcej ziemi i ciało moje rzucono by do dołu, który wykopałby inny niewolnik. Nie znamy czasu przyszłego. Mogło się zdawać, gdy zabiłeś owego krokodyla, że schwytają nas przed zapadnięciem zmroku. Sam byłem o tym przeświadczony. A oto minęło już wiele dni i nocy, a żyjemy. I choć jesteśmy uwięzieni w tym grobowcu, nie mamy tu jednak żadnego pana. Od wielu lat nie byłem tak wolny, jak tu jestem. Podaj mi nóż.

    Wsunął głowę w otwór, a po chwili zniknęły w nim jego ramiona. Z wolna wsuwał się coraz głębiej. Trzymając lampę tuż nad ziemią, Białowłosy starał się przyświecać mu niemal po omacku. Usłyszał postukiwanie kamienia o rękojeść noża, a później przytłumiony głos:

    - Echo w skale jest odmienne...

    Chwila ciszy. Kilka uderzeń. Cisza.

    Białowłosy czekał powstrzymując oddech i starając się trzymać lampę jak najbliżej otworu. Płomień jej chwiał się lekko. Na szczęście musiały istnieć niewidzialne szczeliny i nierówności pomiędzy zboczem wzgórza a skała zagradzającą wejście. Ponownie kilka lekkich uderzeń, Cisza.

    - Cóż tam, Lauratasie? - Nie wiedział czemu, lecz wyszeptał te słowa.

    Kreteńczyk nic nie odrzekł.

    Po chwili w otworze ukazały się jego nagie stopy, później nogi i wreszcie wyczołgał się i siadł na brzegu zagłębienia. Widząc, że chłopiec otwiera usta, uniósł ku wargom dłoń, w której trzymał nóż. Później bez słowa skinął głową. Białowłosy postawił lampę i wskazał otwór. Lauratas przytaknął po raz drugi. Wstał i pochylając się do ucha chłopca powiedział cicho:

    - Już... Zobaczyłem gwiazdy... jednym okiem, bo otwór nadal jest jeszcze maleńki.

    Odetchnął głęboko i otarł z czoła pot, który wystąpił na nim gęstymi kroplami, choć Kreteńczyk pracował tylko kilka chwil. Przymknął oczy.

    - Sam zobacz, jeśli chcesz...

    Chłopiec bez słowa wczołgał się do otworu. Początkowo nie dostrzegł niczego, ciemność była tu tak samo gęsta jak w głębi grobowca. Dotykając gorączkowo palcami skały, szukał w niej szczeliny. Znalazł i przywarł do niej twarzą, czując zimne dotknięcie kamienia.

    - Widzę... - powiedział wreszcie. - Widzę przeciwległy szczyt wzgórza, a nad nim gwiazdy... jedna... druga... trzecia... Lauratasie! To prawda! Widzę je wszystkie! Podaj mi nóż!

    Cofnął się i nie odwracając głowy, wyciągnął dłoń za siebie.

    - Zaczekaj! - powiedział Kreteńczyk. - Powróć tu, do mnie!

    Niechętnie, czując serce gwałtownie bijące w piersi, Białowłosy cofnął się i wyszedł z otworu.

    - Czemu mnie powstrzymujesz? Musimy przecież przebić się na zewnątrz! Jest noc, winniśmy wydostać się stąd, nim nastanie dzień!

    - Zapewne, lecz najpierw przygotujemy to, co mamy zabrać ze sobą. Zbierzmy broń i żywność, które chcemy mieć, i przyniesiemy tu, abyśmy nie musieli powracać po nie, gdy otwór będzie już dostatecznie wielki.

    Cofnęli się do przedsionka grobowego i zapalili wszystkie lampy, mrużąc oczy nie przywykłe do tak wielkiego blasku.

    Białowłosy zbliżył się ku stosowi broni.

    - Czy weźmiemy oszczepy?

    - Zawadzałyby nam jedynie, gdy nie mamy koni i sami musimy nieść wszystko, co niezbędne do życia. Sądzę, że łuki bardziej, nam mogą być przydatne dla upolowania zwierzyny i odparcia wroga, jeśli go napotkamy.

    Noży nie pozostało wiele. Białowłosy wybrał jeden z nich, długi o wykładanej złotem i drogimi kamieniami rękojeści. Mimowolnie dotknął piersi. Jego własny nóż, jedyny przedmiot, który łączył go z domem rodzinnym, nadal spoczywał w pochwie z koziej skóry, zawieszony na szyi.