Wsunął ów drugi nóż do kołczanu pełnego strzał, wybrał krótki łuk z ciemnego drzewa, także wykładanego srebrem tworzącym dziwaczny napis, i rozejrzał się niezdecydowanie.
- Zostało nam jeszcze kilka cebul, Lauratasie, i nieco ziarna w misach. Czy pragniesz je zabrać z sobą?
- Weźmiemy cebule, gdyż nie wiadomo, kiedy uda nam się znaleźć coś, co będzie zdatne jako jadło. Jeśli bogowie pozwolą nam opuścić Dolinę Zmarłych, chcę minąć najspieszniej pasmo wzgórz i dotrzeć do morza trzcin i zarośli nad rzeką. Gdy dotrzemy tam, trzeba wśród zarośli nadbrzeżnych wyszukać opuszczoną małą łódź i nocami płynąć ku morzu, a za dnia kryć się w najbardziej ustronnych miejscach, pośród bagien, gdzie żyje ptak i krokodyl. Brzegi wielkiej rzeki są zamieszkane aż ku morzu gęsto i nie masz tam prawie miejsca, gdzie by nie było ludzkich siedzib. Każdy z napotkanych . wieśniaków doniósłby o naszym pojawieniu się. Lecz rzeka, im bliżej ujścia, tym szersza i bardziej rozlewna, a dzieli się też na wiele odnóg sunących ku morzu. Jeśli uda nam się w mrokach nocy wyminąć wielkie miasta, wierzę, że z pomocą bogów możemy osiągnąć brzeg morski.
- A wówczas?
- A wówczas będziemy wiedzieli, że od naszych krain rodzinnych dzieli nas jedynie morze. Tyś przyszedł nad nim na świat i, jak mówisz, lud twój czerpie z niego życie jak inne ludy z roli lub rzemiosła. Ja także jestem synem wyspy, której okręty władają morzami, i nie lękam się fal błękitnych ani gniewu Posejdona. Zresztą powtarzam od chwili, gdy zabiłeś owego potwora: lepsza każda śmierć niż ta, którą zgotować nam pragnęli kapłani Sebeka... - Urwał i położył chłopcu rękę na ramieniu. - Pamiętaj, abyśmy nie dali się żywcem pojmać, gdyż to byłoby najgorsze.
Białowłosy skinął w milczeniu głową, pochylił się, rozdarł jedną z białych szat ofiarnych i uczyniwszy z jej strzępu węzełek, wsypał do niego pozostałe cebule.
- Jestem gotów, Lauratasie.
Kreteńczyk, także uzbrojony w łuk i długi nóż, wziął z podłogi ostatni dzban wypełniony do połowy wodą, ale po chwili wahania odstawił go i zbliżył się do ołtarza, gdzie leżały spiętrzone bezładnie przedmioty złożone dla Nerau-Ta. Pochylił się i zaczął przerzucać je szybko. Wreszcie znalazł to, czego szukał.
- Tu masz dwa złote łańcuchy bardzo pięknej roboty. Zawieś je na szyi lub wrzuć do węzełka. A oto pierścień z ich świętym żukiem wyciętym w błękitnym szlachetnym kamieniu. Cenią oni te pierścienie bardzo wysoko i można za jeden z nich kupić kilku młodych zdrowych niewolników.
- Na cóż nam to? Nie będziemy kupowali niewolników, Lauratasie.
- Weź! Niechaj każdy z nas ma te świecidła przy sobie. Złoto wszędzie toruje drogę, może dopomóc w ciężkiej chwili i jest bardziej wymowne niż najwyszukańsze słowa i najbardziej pełne rozpaczy błagania. A nie wiemy, co czeka nas na długiej drodze, którą niebawem rozpoczniemy.
Białowłosy niechętnie rozwiązał węzełek, wsunął do niego naszyjnik i włożył na palec pierścień.
- Uczyniłem, jak powiedziało ci twoje doświadczenie, Lauratasie, lecz chodźmy już, gdyż nie wiemy, jaka była pora nocy, gdy przebiłeś skałę, a pojmujesz, że niedorzecznym byłoby rozpoczynać ucieczkę za dnia. Nie ma tu drzew ani krzewów i każdy, kto znajdzie się przypadkiem w dolinie, dostrzeże nas z oddali, choćby nie chciał tego.
Ruszyli ku otworowi, a gdy zatrzymali się przed nim, Lauratas położył palec na ustach.
- Jest noc, a odgłos naszych uderzeń w skałę będzie rozlegał się szeroko... -Pokręcił głową. -Nie mamy na to rady... Owinę kamień i rękojeść noża w szmaty... Może to nieco złagodzi dźwięk uderzeń. Posłuchaj...
Wśliznął się do otworu i po chwili dobiegło stamtąd przytłumione stukanie.
Pracował szybko, niemal bez wytchnienia. W pewnej chwili cofnął się i zaczął wyrzucać do korytarza małe odłamki skały, a później sięgnął głębiej i z tryumfem ukazał duży świeżo odłamany odprysk głazu.
- Zapewne skała skruszyła się nieco przy uderzeniu i ten odpadł sam. Boję się, aby któryś nie upadł na zewnątrz, gdyż może stoczyć się w dół po zboczu, a wówczas echo rozległoby się w całej dolinie... - Był zmęczony i oddychał ciężko, lecz wargi jego uśmiechały się. - Księżyc nie świeci i choć gwiazd pełno, noc jest ciemna, A otwór niemal tak szeroki jak trzeba. Wysunąłem obie ręce i dotknąłem świata żywych!
- Puść mnie tam, Lauratasie... Siedzę tu bezczynnie...
- Nie! - Kreteńczyk zdecydowanie potrząsnął przecząco głową. - Jesteś młody i niecierpliwy. Mógłbyś nierozważnym ruchem ściągnąć tu wrogów naszych. A każdy z poddanych świątyni jest naszym wrogiem! Czekaj cierpliwie!
Ponownie wsunął się do otworu, Białowłosy sięgnął po dzban i wypił kilka łyków wody. Była tak stęchła, że wstrząsnął nim dreszcz obrzydzenia. Siedział wsłuchany w cichy stuk i skrobanie noża w głębi otworu.
Wreszcie Lauratas cofnął się ponownie.
- Wysunąłem już głowę! - powiedział półgłosem. - Lecz nie mogę jeszcze przecisnąć ramion. Ty zapewne zdołasz już to uczynić. Wyczołgaj się na zewnątrz. Podam ci wszystkie przedmioty. Złóż je cicho pod skałą. Późnię połóż się i czekaj nadsłuchując. Czasem straż pustynni przejeżdża tędy nocą poszukując złodziei grobów. Gdyby byli w pobliżu i usłyszeli nas, lepiej uczynilibyśmy nigdy nie drążąc tego wyjścia.
- Pojmuję cię, Lauratasie.
Wsunął się do otworu. Dziura w skale nie była szeroka, lecz przecisnął się przez nią z wysiłkiem, ocierając ramiona do krwi o ostre, poszarpane krawędzie.