Выбрать главу

    Białowłosy, wtulony ramieniem w skałę, starając się ukryć w mroku, uniósł łuk i czekał.

    Widział już wyraźnie sylwetkę jeźdźca na tle nieba. W jednej ręce trzymał on krótką włócznię, drugą zapewne ściskał wodze konia.

    ,, Jeszcze chwilę da mu odetchnąć po długim wspinaniu się, a później przynagli go do biegu" - pomyślał.

    Był już bardzo blisko. Nagle koń parsknął i podrzucił głową. Najwyraźniej wyczuł obcą istotę wśród skał.

    Jeździec zatrzymał się. Było zupełnie cicho. Białowłosy dostrzegł, że ostrze włóczni zniknęło. Musiał opuścić ją, gotów do odparcia napaści, gdyby ktoś chciał rzucić się na niego.

    Nie wiedział, kiedy palce puściły cięciwę. Usłyszał krótki świst i skoczył ku przodowi.

    Koń stanął dęba. Ciało jeźdźca stoczyło się na ziemię. Spadające kamienie zagrzechotały po pochyłości.

    Białowłosy pochwycił wodze i uwiesił się ich zmuszając zwierzę do opuszczenia głowy. Przez chwilę koń cofał się rozpaczliwie, później stanął prychając ciężko.

    Trzymając za miedziane wędzidło, chłopiec cofnął się ku porzuconemu tobołkowi, chwycił go lewą ręką i wskoczył na grzbiet konia.

    Zatańczyli nad urwiskiem. Trzymał z całej siły wodze, nadal zmuszając zwierzę do pochylenia głowy. Później puścił nagle i pochylił się nisko nad jego grzbietem.

    Koń ruszył galopem po wąskiej ścieżce nad urwiskiem, kierując się ku łagodnej przełęczy pomiędzy szczytami wzgórz.

    Białowłosemu mignęło jeszcze przez myśl, że jest w tym samym miejscu, gdzie zaskoczył ich wielki wiatr. Tędy zbiegał na pół oślepiony i zapewne znalazłby śmierć w dolinie, gdyby nie pomocna dłoń Lauratasa, która wciągnęła go do grobowca Nerau-Ta.

    Wzdrygnął się na myśl o owej dłoni, martwej, wyglądającej spod skały. Znaleźli się na przełęczy. Koń zatrzymał się robiąc bokami.

    Na wschodzie niebo zaczęło szarzeć. Chłopiec rozglądał się przez chwilę, starając się powtórzyć raz jeszcze słowa zmarłego przyjaciela: "Minąć pasmo wzgórz, by dotrzeć do morza trzcin i zarośli nad rzeką... wyszukać opuszczoną małą łódź i nocami płynąć ku morzu..."

    - Uczynię tak, Lauratasie!

    Uderzył otwartą dłonią po końskim boku, kierując się w prawo, gdzie niewidzialna w mroku i oddaleniu wielka rzeka toczyła swe mętne, muliste fale ku odległemu morzu.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Jeśli nie odnajdziesz go, oddam cię mrówkom

Mąć pod lekkim, purpurowym baldachimem lektyki Ka-Sebek Strzegący Spokoju Żywego Wizerunku  boga Sebeka spoglądał na ludzi zakładających liny na wierzchołku odłamu skalnego kryjącego grobowiec Ta, pisarza świątyni jego świątobliwości.

    Pracowali szybko, właśnie minęło południe i słońce  nad doliną rozgrzewało kamienie tak, że z trudem można było stąpać po nich nagą stopą.

    Raz jeszcze Het-Ka-Sebek spojrzał na trzymaną w ręce strzałę, której jasny grot z pozłacanego brązu splamiony czerwoną, zeschłą krwią ludzką. Ciało zabitego strażnika Aj leżało pod skałą z dala od oczu kapłana.

    "Nerau-Ta" - odczytał po raz setny i po raz setny kiwnął głową z niedowierzaniem, bliskim jak nigdy dotąd wielkiej trwodze. Zarówno małżonka, dzieci i wszyscy znajomi zmarłego, którzy wzięli udział w obrzędzie pogrzebowym, twierdzili z uporem, że strzałę tę złożono z innymi w grobowcu. Złożono tam także łuk oznaczony imieniem Nerau-Ta. Łuk ów odnaleźli strażnicy także tu, nie opodal.

    To czemu ci, którzy zakradli się do grobowca, nie ukradli złotych szpil i kolczyków, porzuconych, jak gdyby nie posiadały najmniejszej wartości? Być może nadjeżdżający spłoszył ich, upuścili część łupów, a później nie mogli ich odnaleźć w ciemności lub poniechali poszukiwań, obawiając się, że nadjadą towarzysze zabitego wraz z psami?

    Uniósł firankę z prawej strony lektyki. W głębi doliny stało zbite stadko koni pod strażą dwóch ciemnoskórych, półnagich jeźdźców. Inni pieszo w towarzystwie psów obchodzili zbocze, poszukując śladów. Po białym nakryciu głowy rozpoznał pomiędzy nimi Haughę, wodza straży pustynnej.

    Zwrócił wzrok ku skale kryjącej grobowiec. Potrząsnął głową. Nie wiedział, czemu przybył tu w porze największego upału, w czasie gdy jedynie ludzie, których konieczność do tego zmusza, opuszczali cieniste domy.

    Na dnie duszy tkwiła myśl o nie pomszczonym bogu. Rozum mówił mu, że zbiegowie zginęli. Od owej chwili minęło niemal dwadzieścia dni i nikt nie mógłby, nie posiadając wspólników, przeżyć tak długiego czasu pośród nagich wzgórz wokół miasta. A Het-Ka-Sebek nie wierzył, aby ktokolwiek chciał pomóc świętokradcom.

    Skinął na człowieka trzymającego wachlarz i wyszedł z lektyki, opierając nogę jak na stopniu na plecach czarnego niewolnika, który padł na twarz widząc jego zamiar. Kapłan z wolna przybliżył się ku skale i stanął wsparty na złotej lasce.

    Rozległ się okrzyk kierującego pracą kapłana i ludzie pociągnęli raz, później drugi. Było ich wielu, ponad stu. Het-Ka-Sebek patrzył na ich napięte z wysiłku grzbiety i czekał. Odłam skalny drgnął i odchylił się lekko od zbocza, aby powrócić na poprzednie miejsce z łoskotem. Ziemia zadrżała. Nowy okrzyk, ludzie pociągnęli równocześnie i zwolnili napiętą linę.

    Przez chwilę skała trwała nieruchomo, jak gdyby nie wiedząc, w którą stronę przeważyć. Wreszcie odchyliła się od zbocza i wolno padła w dół. Rozległ się głuchy grzmot i wielkie odłamy runęły w głąb doliny. Całą przestrzeń przesłonił czerwony pył.

    Het-Ka-Sebek czekał, stojąc nieruchomo, nie odwracając głowy i nie drgnąwszy nawet, gdy skała rozprysnęła się, choć wszyscy wokół niego postąpili odruchowo krok ku tyłowi.