Выбрать главу

    Z wolna pył opadł.

    Spokojnym, równym krokiem wysoki kapłan zbliżył się ku wejściu do grobu.

    Zatrzymał się i patrzył przez chwilę. Później skinął ręką na ludzi, którzy nie śmieli się przybliżyć, póki ich nie zawoła.

    - Cóż to jest? - powiedział wskazując przed siebie. - Zwłoki człowieka?

    - Tak, o najczcigodniejszy. Choć zapewne przygniotła go skała, a teraz padając poszarpała to, co pozostało, więc niełatwo byłoby go rozpoznać.

    Het-Ka-Sebek przygryzł wargi. Widok był straszliwy. Mimo to zbliżył się do otworu grobowego i stanąwszy nad umarłym spojrzał w głąb ciemnego korytarza. Stał tak przez chwilę, rozważając coś w myśli. Później skinął na kapłanów, którzy brali udział w złożeniu zwłok Nerau-Ta do grobowca.

    - Który z was, bracia moi, -brał udział w zamknięciu grobu?

    - Ja, Het-Ka-Sebeku, Który Strzeżesz Spokoju Wizerunku Duszy Boga! - rzekł kapłan Sem, wysuwając się ku przodowi i pochylając nisko głowę.

    - Czy pozostawiłeś któregoś z niewolników umarłego u wejścia? Czy zginął któryś z nich przypadkiem, przywalony skałą?

    - Nie. Wszyscy powrócili.

    Oczy kapłana powędrowały ku leżącym pod ich stopami straszliwie okaleczonym zwłokom. , - A czy pilnowałeś, aby przegrodzono i zasypano głazami korytarz prowadzący do grobu?

    - Tak, najczcigodniejszy.

    Nie pytając więcej, Het-Ka-Sebek wszedł w głąb korytarza grobowego, dawszy znak kapłanowi, aby poszedł za nim. Minęli odrzucone rumowisko głazów i stanęli przed rozwaloną ścianą przegrody.

    - Światła! - rzekł Het-Ka-Sebek. - Niechaj ludzie uczynią mi drogę!

    Gdy przyniesiono pochodnie, a niewolnicy oczyścili wąskie przejście, ruszył dalej. Licznie zgromadzeni kapłani czekali przed wejściem, patrząc w milczeniu w ciemny otwór grobu i na resztki ludzkie leżące u wejścia.

    Minęła długa chwila, nim Het-Ka-Sebek wyszedł. Za nim wynurzył się kapłan Sem. Oblicze jego zdradzało wielkie wzburzenie.

    - Kto z was pamięta, jakiej barwy włosy miał niewolnik z Ludu Morza, który uciekł wraz z chłopcem świętokradcą?

    Kilku ludzi wysunęło się ku przodowi.

    - Więc patrzcie i starajcie się wytężyć waszą pamięć! - Wskazał leżące u wejścia ciało.

    - Są one takie same jak te, które miał człowiek zwany Lauratasem! - rzekł jeden, a w chwilę później drugi z patrzących potwierdził jego słowa.

    - Tak i ja przypuszczałem, gdyż widywałem go często, gdy towarzyszył mi w podróży ku morzu po owego chłopca. Lecz świadectwo jednej pary oczu to zbyt mało w tak przedziwnej sprawie... Przywołajcie wodza straży pustynnej.

    A gdy smagły człowiek o ostrych rysach wspiął się biegiem po zboczu i zerwawszy z głowy białą chustę padł na kolana uderzając głową o ziemię przed złocistymi sandałami kapłana, Het-Ka-Sebek, nadal nie podnosząc głowy, rzekł:

    - Ręczyłeś mi, Haugho, że owi dwaj zbiegowie zginęli pochłonięci przez wielki wiatr. Rzekłeś wówczas, że twoje psy i twoi ludzie przebiegli całą pustynię i okolicę wokół miasta. Zaręczałeś mi głową twą, że nie uciekli i nigdzie nie mogli się skryć, więc musiały pochłonąć ich piaski. A oto ludzie owi nie tylko że zadrwili z ciebie, lecz zamieszkiwali przez wiele dni tuż pod bokiem świątyni, którą znieważyli tak straszliwie. A kiedy już wydało im się, że mogą opuścić grób, w którym znaleźli schronienie, wyszli i zabili jednego z twoich wojowników. Nie znalazłem nigdzie ciała tego białowłosego chłopca. On więc zapewne jest zabójcą. Nie znaleźliście także konia owego zabitego strażnika. Tak więc uwierzyć muszę, że świętokradca uciekł na jednym z twoich koni! Ów drugi także by uciekł, gdyby nie spotkała go kara bogów, gdyż najwyraźniej zginął przywalony skałą, opuszczając grób. Lecz w śmierci jego nie ma twej zasługi. Cóż mi odpowiesz ty, który zwiodłeś mnie i pozwoliłeś, by zabójca Żywego Wizerunku Boga uciekł na jednym z twoich koni? Dowódca straży pochylił głowę i milczał.

    - Mów! - powiedział Het-Ka-Sebek nie podnosząc głosu. - Mów, nim postanowię, jaką śmiercią masz umrzeć.

    - Panie mój, cóż mam ci odrzec? Jedno tylko, że nie chciałem cię zwodzić, lecz wierzyłem mym słowom i mym oczom. Umrę, jak postanowisz.

    Het-Ka-Sebek milczał przez chwilę. Przymknął oczy. Kiedy otworzył je, ciemnoskóry człowiek nadal klęczał nieruchomo u jego stóp, z głową w pyle i dłońmi wysuniętymi ku przodowi, jak gdyby oczekując ciosu.

    - Mamy rozległe mrowiska pośród gajów nad jeziorem, jak wiesz - rzekł cicho kapłan. - Niektóre z nich znajdują się pod wielkimi sykomorami. Są one niby miasta wiekuiście spragnione pożywienia. Gdyby przywiązano cię wysoko nad mrowiskiem, pośród gałęzi drzewa, a przedtem nacięto ci skórę, tak by zapach krwi zwabił owe małe pracowite stworzenia, zaczęłyby one piąć się w górę długimi szeregami... Każda powracałaby do swego miasta niosąc maleńką cząstkę twego ciała... Może to trwać dzień... lub nieco dłużej... Zwykle poczynają one spożywać ciało wiszące od dołu... Bywa, że człowiek, którego nogi są już jedynie kośćmi obgryzionymi do białości, żyje jeszcze i czuje... Czy widziałeś kiedyś takiego człowieka?

    Klęczący nie odpowiedział i nie poruszył się.

    - Lecz ja - dodał spokojnie Het-Ka-Sebek nie zmieniając głosu - jestem cierpliwy... nazbyt cierpliwy i łagodny. Chłopiec ów uciekł. Wiemy już, że żyje, gdyż tylko żywi zabijają żywych i znikają wraz z końmi. Chłopiec ów musi gdzieś się znajdować... Lecz już jest daleko... Tym razem uszedł nam dalej niż wówczas, gdy zgubiłeś jego ślad... Otóż słuchaj mnie ty, który jesteś dotąd wodzem straży pustynnej: jeśli odnajdziesz go i przywiedziesz żywego do mnie, zapomnę o tym, co się wydarzyło, i imię twe pozostanie między żywymi. Lecz jeśli nie odnajdziesz go, oddam cię mrówkom, aby nauczyły cię twego rzemiosła. A choć ty wraz z wszystkimi twymi wojownikami i psami nie umiałeś odnaleźć bezbronnego wyrostka, odnajdą cię one, choćbyś został przywiązany pośród najwyższych gałęzi drzewa. Zbierz więc wszystkich twych ludzi i pamiętaj, że jest to jedyne wasze zadanie, a inne porzućcie do chwili, gdy ów Białowłosy chłopiec wpadnie  wam w ręce.