Выбрать главу

    Wyjąwszy strzałę i opłukawszy zakrwawione ostrze w wodzie, oskubał szybko ptaka, rozpruł go nożem i wyrzucił wnętrzności. Później odciął głowę wraz z szyją i zaczął jeść odrywając zębami kawałki ciepłego jeszcze mięsa, które było tak niesmaczne, że nawet straszliwy, skręcający wnętrzności głód nie mógł przysłonić jego mdłego smaku.

    Wyrzucił do wody kostki i nadal wiosłując cicho, tak aby wiosło nie sprawiało najmniejszego szelestu, zaczął posuwać się, leżąc niemal na dnie łódki, ku północy wraz z nurtem.

    Gdzieś na prawo płynęła mętna rozległa równina wodna, lecz tu było cicho i jedynie wąskie przedzierające się pośród trzcin strumyki wskazywały bieg rzeki. Posuwał się już tak od trzech dni, od chwili gdy w bladym blasku przedświtu ujrzał szeroką masę wód, okoloną gajami i wielkimi polami nadbrzeżnej roślinności.

    Zeskoczył wówczas z konia, uderzył go mocno w bok i odpędziwszy przestraszone zwierzę, które odbiegło truchtem w pustynię, ruszył w dół ku rzece.

    Nadbrzeżne wioski spały jeszcze; bez trudu znalazł małą łódkę, w której ku swej radości odkrył mocne wiosło i kilka skórzanych worków na wodę. Nie wypływając na wolne od trzciny wody, począł posuwać się ku północy krętymi uliczkami wśród szuwarów i zarośli wodnych tak wysokich, że skrywały swobodnie łódź wraz ze stojącym w niej człowiekiem.

    Płynął bez wytchnienia przez cały dzień i całą noc, a później znów przez cały dzień, aż wreszcie usnął wprowadziwszy łódź w najgęstsze zarośla. Nie napotkał nikogo, nie dostrzegł żadnej żywej istoty, raz tylko gdy wypłynął na większą, otoczoną trzcinami przestrzeń, ujrzał dwa krokodyle, które oddaliły się szybko i zniknęły nurkując w głębi.

    Gdy obudził się, była noc, płynął więc dalej, ciągle ku północy, wierząc, że pokarm sam się pojawi, gdyż zjadł cebule z węzełka i zaczęło brakować mu sił. Lecz choć trzciny pełne były utajonego życia, dopiero teraz upolował pierwszego ptaka. Płynął ostrożnie, coraz wolniej, gdyż trzciny zdawały się przerzedzać i coraz większe jeziorka odkrytej wody błyskały przed dziobem łodzi.

    W pewnej chwili zatrzymał się przy kępie papirusu, którego podobne do rozwartych ludzkich dłoni łodygi pochylały się tworząc tunele nad nurtem.

    Leżąc płasko na dnie łodzi uniósł nieco głowę i wiosłując bezgłośnie dłońmi posuwał się teraz niemal niedostrzegalnie jak kłoda niesiona leniwym nurtem.

    Trzciny przerzedziły się jeszcze bardziej. Rosły kępami i po raz pierwszy od chwili, gdy wsiadł do łodzi, ujrzał z dala czerwone wzgórza, a później dalekie miasto na wysokim brzegu. Przed nim rzeka zwężała się gwałtownie, wchodząc pomiędzy strome kamienne ściany. Widział z dala błyski słońca załamujące się na wysokiej szybkiej fali.

    Zaczął wiosłować wstecz i wprowadził łódź w środek gęstej i wysokiej kępy trzcin, skąd nie będąc widzianym mógł widzieć rozciągający się przed oczyma widok.

    Czekał. Dostrzegł po pewnym czasie niewielki statek uwijający się na rzece. Statek zdawał się nie podążać ani w górę, ani w dół biegu, lecz nadpłynął od strony miasta i krążył od jednego brzegu do drugiego, przesuwając żagiel w lewo bądź w prawo i unosząc kolejno w górę wiosła na obu burtach. Zdawało się, że oczekuje tu kogoś.

    Białowłosy przeniósł wzrok na wzgórza. Były nagie, pozbawione roślinności i puste. Po chwili zauważył na szczycie jednego z nich dwu ludzi. Stali nieruchomo wsparci na długich włóczniach.

    "Znaleźli owego zabitego jeźdźca... - pomyślał po raz nie wiadomo który podczas ostatnich trzech dni. - Znaleźli go i pojęli bez trudu, że być może żyjemy... Nie wiedzą jednak, że nieszczęsny Lauratas pozostał w grobowcu... lecz mogą przypuszczać, że ukrywaliśmy się gdzieś pośród wzgórz otaczających Dolinę Zmarłych, a teraz uciekamy... A możemy uciekać jedynie wzdłuż rzeki... Oczekują tu więc nas zapewne... Zabiłem ich boga..."

    Mimowolnie wyjął dłoń zwody. Krokodyl mógł przecież podpłynąć bezgłośnie, pochwycić go za rękę i wciągnąć w mętny, żółtawy nurt. Byłaby to zemsta Sebeka. Nadal patrzył. Statek krążył po rzece, a ludzie na wzgórzach poruszali się tam i na powrót, jak gdyby wyszli na przechadzkę. Nie byli pasterzami, gdyż nie widział przy nich zwierząt. Zresztą jakież zwierzęta mogły paść się na tym spalonym słońcem pustkowiu.

    Słońce zniżyło się, lecz upał nie malał. Białowłosy zaczerpnął w obie dłonie wody z rzeki i napił się.

    Później, ukryty pod cieniem sitowia, patrzył. Wielka ryba wyplusnęła z mętnego nurtu i zapadła w głąb. W górze na bezchmurnym niebie dostrzegł kilka czerwonych ptaków, kołyszących się na szeroko rozpiętych nieruchomych skrzydłach. Wyminęły statek i opadając zniknęły z pola widzenia.

    Tam gdzie rzeka zwężała się i nurt jej przyspieszał wyraźnie, czekał statek. Dalej, w pobliżu miasta, widać było łodzie o ostrych białych żaglach. Zapewne rybacy lub przewoźnicy.

    - Czy przemknę się tuż pod brzegiem nocą? - rzekł półgłosem, wpatrując się w statek, który znowu zawrócił i zmierzał ku przeciwległemu brzegowi.

    Wiedział, że jeśli nie odpłyną do miasta o zachodzie i pozostaną na rzece, nie uda mu się to. Nie miałby żadnej osłony w ciągu bardzo długiego czasu. Choć noc mogłaby być ciemna, lecz nigdy nie byłaby tak ciemna, aby przy świetle gwiazd bystre oczy czuwających nie dostrzegły łódki. A czy umiałby ją utrzymać tuż przy brzegu, mając tylko jedno wiosło i własne siły do walki z potężnym, przelewającym się, wezbranym nurtem?

    "A jeśli cofnę się, porzucę łódź i spróbuję nocą pieszo okrążyć to miasto i owe wzgórza?"