Przebudził się leżąc na chłodnym, suchym piasku. W pierwszej chwili nie mógł przypomnieć sobie, co się stało, lecz nagle pojął, co z nim uczyniono, i próbował usiąść. Uczuł w tyle głowy tak gwałtowny ból, że tłumiąc jęk zagryzł zęby i opadł na piasek. Spróbował poruszyć rękami. Nie były związane. Ostrożnie przesunął dłoń ku piersi i dotknął pochwy noża. Nadal miał ją z sobą, lecz noża nie było. Usłyszał z dala głos ludzki i dopiero wówczas wróciła mu pełna świadomość.
Nie unosząc głowy rozejrzał się. Przy nim znajdowało się kilkoro zbitych w gromadkę ludzi: dwie kobiety i pięciu mężczyzn. Najwyraźniej byli to egipscy chłopi, gdyż okrywały ich krótkie szaty z prostego płótna, a włosy mieli ucięte podobnie jak niewolnicy świątyni Sebeka i wieśniacy pracujący na polach wokół jeziora. Siedzieli ciasnym kręgiem wsparci o siebie ramionami. Głowy ich były zwieszone jak głowy ludzi, których spotkało nagłe, wielkie nieszczęście. Na twarzy jednego z mężczyzn Białowłosy dostrzegł długą krwawą szramę po uderzeniu zadanym najwyraźniej przed bardzo niedawnym czasem, gdyż okolice jej napuchły.
Nieco dalej siedział na piasku uzbrojony wojownik. Nogi miał skrzyżowane, a w ręce trzymał krótki oszczep. Człowiek ów miał twarz dziką, długie, czarne, kędzierzawe włosy, a w uchu wielki miedziany kolczyk. Był półnagi. Dalej poza nim widać było obozowisko: kilkanaście koni i grupkę mężczyzn podobnych do siedzącego przed namiotem wartownika, zajętych strzelaniem z łuku do niewidocznego celu. Białowłosy przymrużył oczy i dostrzegł, że to jego łuk próbowano.
Jedna z siedzących przy nim niewiast rzekła coś półgłosem do swej towarzyszki. Tamta odparła jej cicho. Wartownik zwrócił ku nim głowę i zawołał ostro. Nie znając ich języka. Białowłosy pojął, że dziko wyglądający człowiek nakazuje jej milczenie. Kobieta wtuliła głowę w ramiona i opuściła ją jeszcze niżej. Ponownie zapadło milczenie.
A więc pojmali go. Lecz jeśli byli to strażnicy pustynni, czemu nie pędzili z nim do Het-Ka-Sebeka, który zapewne spragniony był wieści o nim. Być może konie ich były znużone pościgiem i musiały wypocząć przed długą drogą przez pustynię. Lecz kim byli owi ludzie znajdujący się tu wraz z nim i najwyraźniej pojmani? Poczuł pragnienie. Jego worek z wodą leżał nie naruszony tuż przy nim, sięgnął więc, rozwiązał go i napił się. Ludzie siedzący naokół obrzucili go obojętnym spojrzeniem i powrócili do swej milczącej nieruchomości.
Jeden ze strzelających zawołał do wartownika, który wstał szybko i krzyknął unosząc oszczep. Siedzący zerwali się. Białowłosy wstał także. Potarł ręką tył głowy, spojrzał na dłoń i nie dostrzegłszy śladów krwi ucieszył się w duchu. Był przeświadczony, że ma tam otwartą ranę. Ogłuszono go jedynie tępym narzędziem. Het-Ka-Sebek zapewne wydał rozkazy, aby nie czyniono mu krzywdy. Pragnął go widzieć żywego i zdrowego, zanim...
Wzdrygnął się. Dwaj inni wojownicy podeszli i pognali jeńców lekkimi uderzeniami drzewców oszczepów ku miejscu, gdzie znajdowały się konie. Kilkunastu ludzi siodłało już je kładąc im na grzbiety zwisające z obu stron tobołki i skóry z wodą. Ze szczytu niedalekiej wydmy zjechał powoli człowiek na czarnym koniu i ostrym głosem przynaglił do pośpiechu. Na znak owego człowieka, który najwyraźniej przewodził nad innymi, pojmani Egipcjanie zaczęli gramolić się na juczne konie, których było dziesięć powiązanych linkami. Strażnicy siedzieli na pierwszym i na ostatnim z nich, biorąc jeńców w środek. Inni jechali w przedzie.
Przez chwilę Białowłosy stał niezdecydowanie. "Jeśli zacznę teraz biec w pustynię... - pomyślał - być może któryś z tych ludzi pośle za mną oszczep i zabije mnie... A wówczas uniknę sadzawki, w której czeka Sebek."
Wahał się przez mgnienie oka, lecz później pomyślał o tym, że już raz udało mu się umknąć i że póki jest żywy, wszystko jeszcze może się wydarzyć, gdyż, jak powiadał Lauratas, sprawy te są w ręku bogów, którzy drwią z ludzkiej pychy i rozpaczy.
Chwiejnym krokiem, czując wciąż jeszcze w głowie uderzenia tępych, ciężkich młotów, zbliżył się do koni i wskoczył na wolne zwierzę, chwyciwszy oburącz jego ciemną długą grzywę.
Rozległ się ostry okrzyk. Zwierzęta ruszyły. Mimo że słońce wstało zaledwie, upał rósł szybko. Białowłosy odetchnął głęboko. Poczuł nagły, przejmujący głód. Lecz wiedział, że nie otrzyma od nikogo pożywienia. Zacisnął usta i przymknął na chwilę oczy, czując ciepłe promienie słońca na prawym policzku.
Drgnął. Działo się coś, co powinno było odbywać się inaczej. W rozbolałej głowie przesuwały się splątane myśli, nie mogąc ułożyć się w jasny obraz tego, co się odbywało wokół niego.
Jechał przez długi czas z rosnącą pewnością czegoś nadzwyczajnego, czegoś, co nie mogło mieć miejsca.
Czuł, że myśl ta jest tuż, że za chwilę pojmie wszystko... lecz nie mógł pojąć.
Nagle zrozumiał. Posuwali się nie na południe, gdzie nad wielkim jeziorem stała świątynia, w której oczekiwał jego przybycia wysoki kapłan o złotej lasce z wyobrażeniem paszczy Sebeka. Głowy koni kierowały się wprost ku północy.
Siedział przez dłuższą chwilę, kołysząc się zgodnie z ruchem szybkich nóg biegnącego truchtem zwierzęcia, i starał się pojąć, czemu tak się dzieje.
Odpowiedź mogła być tylko jedna: ludzie ci nie byli sługami Het-Ka-Sebeka i nie należeli do straży pustynnej.
Lecz kim byli?
W tej samej chwili od czoła pochodu oderwał się jeździec i wolno pokłusował w tył. Zrównawszy się z Białowłosym zawrócił konia i zbliżył się jadąc tuż obok niego.
Chłopiec uniósł głowę. Jeździec powiedział coś ostrym, gardłowym głosem, zwracając się najwyraźniej do niego.