- Powtórzę mu to wiernie, panie.
- Będę czekał na odpowiedź jego do następnej pełni księżyca. A uprzednia pełnia minęła przed siedmiu dniami. Czasu więc macie dość. Jeśli nie przybędzie do tego dnia, sam wyślę posła do kapłanów krokodyla, a dzielnego Haughę niechaj zjedzą dzielne, choć małe mrówki. Odejdź! Dajcie mu odjechać wolno i zaopatrzcie go w żywność i wodę, aby nie padł w drodze przez pustynię... - zwrócił się do wojowników. - A ukażcie mu owego chłopca, niechaj nacieszy nim oczy i opowie o nim panu swemu.
Wojownik padł na twarz i wycofał się z izby. Starzec wypił łyk wody, a później wstał i podszedł do kąta. Nagą stopą rozgarnął płachtę i dotknął nogą złotych kolczyków. Pochylił się powoli, z trudem uniósł z ziemi nóż Białowłosego i uśmiechnął się...
- Zapewne tym nożem zabił ową bestię - mruknął. - Jest to dzielny wojownik, choć tak młody. Niechaj bogowie mają go w swej opiece, gdy znajdzie się w mocy kapłanów świątyni.
Odwrócił się i podszedł do otworu wejściowego odsuwając zasłonę z wyprawionej końskiej skóry. Słońce stało wysoko na niebie. Zbliżało się południe.
Stary człowiek długo spoglądał na linię piaszczystych wzgórz i z wolna uśmiech pojawił się na jego wargach. Rozmyślał o wielkiej wyprawie przeciw czarnoskórym mieszkańcom gorących lasów. Tam nad jeziorem czuwały nieustannie otwarte oczy straży pustynnej. Można było przemknąć się w kilka koni, pochwycić paru jeńców i uciec. Lecz każda większa wyprawa skazana była na zagładę, gdyż strażnicy zawiadomiliby niezwłocznie armię faraona, która odcięłaby powrót z południa i wytraciła do ostatniego wszystkich najeźdźców. A oto zaistniała możliwość zamknięcia na pewien czas owych czuwających wiekuiście oczu. Gdy to nastąpi, wejdzie w przymierze z kilkoma innymi naczelnikami wiosek i wspólnie uderzą. Wyprawa taka mogła przynieść tysiące niewolników, młodych, zdrowych mężczyzn i kobiet, za których płacono solą, żelazem, złotem i wszystkimi darami świata, jakich nie rodziły pustynne piaski, pośród których urodził się i przeżył całe życie.
Na siódmy dzień strażnik stojący na wzgórzu nadmorskim zbiegł ku wiosce wołając, że nadpływają dwa okręty.
Zatrzymały się one w pewnej odległości od brzegu i stały oczekując.
Czekały długo, aż wreszcie na wybrzeżu pojawił się naczelnik wioski wraz z kilkunastoma wojownikami. Wówczas jeden z okrętów przybliżył się na odległość głosu i stojący na dziobie człowiek, który trzymał wysoką, jaskrawo malowaną tarczę, odziany w kaftan naszywany płytkami z brązu i wysoki hełm ozdobiony czerwonym pióropuszem, zawołał:
- Przybyliśmy po niewolników, których pragniemy od was zakupić. Czy jesteście gotowi nam ich sprzedać?
- Jesteśmy gotowi, jeśli zapłacicie godziwie! - za brzmiała zwykła odpowiedź. - Przybywajcie w pokoju!
Oba okręty przybliżyły się do brzegu. Gdy dzioby ich dotknęły piasku, wioślarze powstali z miejsc i ujęli za włócznie i tarcze. Dwaj kapitanowie zeskoczyli na piasek i odrzuciwszy broń na znak pokojowych zamiarów, ruszyli ku miejscu, gdzie czekał naczelnik wsi.
- Przybywamy w pokoju, wodzu! Bądź pozdrowiony i niechaj bogowie twoi roztaczają opiekę nad tobą!
- A wasi bogowie nad wami, szlachetni kupcy! Zatrzymali się przed nim i unieśli ręce na znak pozdrowienia. Stary człowiek skinął głową.
- Zapewne jesteście zdrożeni. Oto worki ze słodką wodą, które niechaj ludzie twoi przyjmą od nas.
- Dzięki ci, wodzu. A oto naszyjnik dla twej żony lub córki i niechaj zawiesi go ona na swej pięknej szyi za twym przyzwoleniem.
Jeden z kapitanów podał stojącemu obok wodza wojownikowi mieniący się naszyjnik z kolorowych kawałków szkła.
- Tak piękne przedmioty wyrabiają sztuką tajemną nasi rzemieślnicy dla naszych kobiet i kobiet naszych przyjaciół.
Wojownik podał naszyjnik wodzowi, który rzuciwszy nań okiem podał go innemu wojownikowi.
- Zechciejcie wy obaj, wodzowie okrętów, wejść do domu mego, abyście posilili się i mogli ujrzeć niewolników, których zechcecie zabrać ze sobą.
Ruszyli z wolna, brnąc przez piasek.
- Potrzebni nam są młodzi i silni mężczyźni, wodzu - rzekł jeden z kapitanów - a także dziewczęta rosłe i zdolne do posług. Jeśli masz pojmanych starców lut dzieci, możesz ich pozabijać, aby ci nie wadzili i nie jedli darmo twej strawy, gdyż nie kupimy ich i nie kupi ich nikt inny.
- Wojownicy moi nie przemierzają pustyni po to, by tracić nadaremnie siły i wlec przez piaski tych, których nie moglibyśmy sprzedać na wasze okręty. Gdy obejrzycie owych niewolników, sami uznacie, że dorodniejszych nie znajdziecie na żadnej z waszych wysp.
Zbliżali się do wioski, gdzie czekała zebrana cafe niemal ludność, wojownicy, kobiety i dzieci, aby ujrzeć przybyszów z morza.
Był to zwykle dzień wielkiego święta, dzień darów dla kobiet, nowej broni dla mężczyzn i wszystkiego, co świat miał do zaofiarowania wiosce zagubionej pomiędzy morzem wód i morzem piasków w zamian za żywy towar, jaki zdołała zgromadzić.
Gdy posilili się, wódz wstał i poprowadził obu przybyłych na skraj wioski, gdzie czekali niewolnicy.
Na znak straży powstali oni wszyscy patrząc niespokojnymi oczyma na tych, którzy mieli zawładnąć ich losem.
Obaj kapitanowie szli oglądając uważnie stojących w szeregu jeńców, z których zerwano szaty, aby można było lepiej ocenić ich przydatność.
W pewnej chwili idący zatrzymali się. Stał przed nimi nagi chłopiec o jasnych włosach i białej skórze.
- Ten nie może być synem waszej ziemi! - rzekł jeden z kapitanów, zwracając się do starego wodza. I nie czekając zagadnął go w swej ojczystej mowie: - Kim jesteś?
- Synem rybaka, panie, którego zły los zagnał do tej krainy i zaprzedał w niewolę.
- Skąd pochodzisz?
- Jestem poddanym króla Troi.
- Słyszałem o tym mieście. Leży ono na północy.
- Tak, panie.