Выбрать главу

    - Brak mi jednego z wioślarzy, którego zabiła gorączka na morzu. Czy umiesz wiosłować?

    - Jestem synem rybaka, panie.

    - Nie jesteś jeszcze mężczyzną - dotknął jego ramienia - lecz wyglądasz na silnego chłopca. Wezmę cię.

    - Dzięki ci, panie! - Białowłosy pochylił przed nim głowę. Serce zabiło mu gwałtownie ze szczęścia.

    W tej samej chwili naczelnik plemienia uniósł rękę. Potrząsnął głową.

    - Możecie kupić wszystkich, prócz tego jednego.

    - Według woli twej, wodzu. Zmarł mi jeden z wioślarzy, a ten nadałby się, gdyż mówi naszą mową. Lecz jeśli nie pragniesz go sprzedać, nie kupię go.

    Odeszli dalej, zatrzymali się i kapitan otworzył dłonią usta stojącej za Białowłosym dziewczyny, zaglądając jej w zęby.

    Następnego dnia dobito targu i niewolnicy przeszli na okręty, gdzie stłoczono ich na gołych deskach. Tak mieli spędzić wiele dni dzielących ich od kresu podróży.

    Uniosły się dwa rozwinięte żagle, wiosła uderzyły w wodę i oba czarne okręty popłynęły wzdłuż brzegu, oddalając się coraz bardziej.

    Życie w wiosce znów popłynęło zwykłym nurtem. Białowłosego, który pozostał w zagrodzie sam, przeniesiono na rozkaz starego naczelnika do pustej lepianki bez okien. Przed skórą zakrywającą otwór wejściowy zasiadł wojownik z włócznią, który zapewne nie znał mowy ludów morza, gdyż milczał nie odzywając się słowem do więźnia, który krążył po izdebce długo, aż wreszcie upadł na posłanie ze skór i usnął.

    W tym samym czasie dwa okręty zatoczywszy szeroki łuk na pełnym morzu zatrzymały się za niknącą w mroku linią widnokręgu. Zapadł zmierzch, czas, gdy ludzie morza powracają ku lądowi, aby spędzić na nim noc. Lecz okręty tkwiły nadal w miejscu, aż wreszcie na linii zachodniego widnokręgu pojawiło się sześć smukłych sylwetek. Wówczas wiosła zanurzyły się ponownie w wodę i oba okręty popłynęły na spotkanie zbliżającym się towarzyszom.

    Spotkały się i stanęły tak blisko, że człowiek mógł z łatwością przebiec po nich przeskakując z jednego na drugie. Wówczas ośmiu przywódców zeszło się i przyciszonymi głosami rozpoczęli naradę.

    - Cóż ujrzałeś tam, synu? - zapytał siwy żeglarz, odziany w ciemny pancerz z blachy, która me dawała żadnego blasku, jak gdyby nie pragnął, aby postać jego widziana być mogła w mroku.

    - Tak jak rzekłeś, ojcze, jest to osada duża, wiele w niej niewiast i mężczyzn, a także dzieci, które mogłyby już przetrwać podróż morzem. Stary wódz ukazał mi piękne przedmioty ze złota, które pragnął nam sprzedać, lecz wymówiłem się brakiem towaru, którym mógłbym mu zapłacić. Jeśli uderzymy w dwustu ludzi znienacka, uda nam się zapewne pojmać wielu niewolników, zagarnąć złoto, które znajduje się w domu wodza, i uciec na okręty, nim wszyscy wojownicy zdołają powrócić z pustyni, gdzie część z nich przebywa. Odbierzemy też to, czym zapłaciliśmy już za tych ludzi, których zakupiłem u nich.

    - Którędy uderzyłbyś na nich?

    - Wprost od morza. Podpłyniemy do brzegu pod osłoną nocy jednym okrętem, wysadzimy kilka najbieglejszych, a jeśli uda im się bezgłośnie zabić wartowników, którzy z pewnością strzegą wsi od strony morza, wówczas podejdziemy tak blisko, jak będzie można, nim rozpoczniemy nagłe natarcie. Jeśli zaskoczymy ich, łup : będzie wielki. !

    - A jeśli nie zaskoczymy ich?

    - Wówczas ów okręt, który zbliżył się do brzegu, odpłynie zabierając naszych wojowników, a inne rozpoczną natarcie i odpłyniemy pod osłoną nocy.

    - Jest to roztropny plan, mój synu.

    Okręty odbiły od siebie i popłynęły, klucząc tam i na powrót po morzu, na którym zgasł już ostatni promień słońca nadając mu barwę ciemnego wina.

    O tej samej porze Białowłosy przebudził się ze snu, siadł i przetarł oczy. Spod zasłony kryjącej wejście nie dobiegał blask dnia, więc musiała już zapaść noc.

    Nie wstając sięgnął po kubek wody, który przyniósł mu przed wieczorem wartownik wraz z plackami pszenicznymi. Przymknął oczy. Czemu starzec ów nie chciał go sprzedać ludziom, którzy przybyli na okrętach? Czyżby domyślał się, że świątynia Sebeka gotowa jest zapłacić za niego nieskończenie więcej, niż chciałby dać kupiec niewolników? Jeśli tak było, był zgubiony. Czekała go ponowna długa droga przez pustynię lub wzdłuż wielkiej rzeki, a na krańcu tej drogi widok wielkiego jeziora i dwu świątyń, pośród których znajdował się przybytek boga.

    Siadł i dotknął rękami oczu, starając się powstrzymać łzy. Siły opuściły go nagle, tu w samotności, gdzie niczego już nie mógł dokonać, gdy minął czas ucieczki i walki.

    - Matko... matko... - szepnął łkając cicho i zagryzając wargi, by wartownik nie usłyszał go, nie wszedł i nie zastał w stanie tak godnym pogardy.

    Powoli uspokoił się. Myśli, choć nadal pełne rozpaczy, przestały przelatywać jak wicher przez rozpaloną głowę. Jeśli taka jest wola bogów, zginie. Zadrwili sobie z niego doprowadzając go aż ku morzu, które tak pragnął ujrzeć raz jeszcze. Zezwolili nawet dwóm dowódcom okrętów, mówiącym językiem jego ludu, aby przybyli i zechcieli go zabrać z sobą. Po to jedynie, aby jedno słowo starego wodza rzuciło go znów na pastwę owego straszliwego potwora.

    Usnął znowu.

    Zbudził się nagle i siadł, słysząc wysoki krzyk w oddaleniu. Później drugi i nagle wokół lepianki rozpętał się straszliwy zgiełk. Rozległy się wrzaski, jęk i ludzie zaczęli przebiegać przed domem.

    Skoczył ku otworowi wejściowemu. Odsuwając zasłonę zobaczył, że wartownik unosi w górę włócznię chcąc przebić nadbiegającego człowieka w hełmie o rozwianym pióropuszu.

    Nie myśląc, co czyni, uderzył z całej siły pięścią w tył głowy swego stróża.

    Ręka z włócznią zawisła na ułamek chwili w próżni.