Выбрать главу

    Nadbiegający, który w półmroku dostrzegł dopiero teraz, co mu groziło, uderzył krótkim szerokim mieczem w pierś stojącego i wojownik upadł na kolana, a później osunął się na ziemię.

    Białowłosy wyrwał włócznię z jego stygnącej dłoni i w świetle płomieni, które buchnęły z dachu sąsiedniej chaty, pobiegł za nacierającymi ludźmi w pancerzach, lecz po chwili uskoczył w mrok.

    Gdzie było morze? W której stronie? Wybiegł spomiędzy lepianek.

    Strzała świsnęła mu koło ucha i poszybowała w ciemność. Przypadł ku ziemi, rozglądając się i nie wypuszczając włóczni z ręki.

    Na tle rosnących pożarów ujrzał ludzi w hełmach,  wlokących w mrok krzyczące kobiety i dzieci. A więc stamtąd nadszedł atak.

    Zaczął przemykać w tym samym kierunku, w jakim cofali się wlokący łup napastnicy, starając się nie wynurzać na polany blasku rzucane przez płonące domy, najwyraźniej podpalone przez atakujących.

    Nagle w mroku wyskoczył półnagi, ciemnoskóry człowiek o gęstych kędzierzawych włosach. Na twarzy miał wyraz przerażenia. Pędził wprost na Białowłosego i widząc go, zamierzył się trzymanym w ręce nożem. Natarcie było tak szybkie i niespodziane, że chłopiec dopiero w ostatniej chwili cofnął się i pchnął, wbijając włócznię w pierś przeciwnika. Chciał ją wyrwać, lecz utkwiła głęboko, a kiedy szarpnął raz jeszcze, złamała się. Człowiek upadł, rzężąc cicho.

    Białowłosy pochylił się, wyrwał mu nóż z ręki i odskoczył, widząc drugiego wojownika, który nadbiegał z krótkim mieczem w dłoni.

    Przywarł do pnia wysokiej palmy i starał się pojąć, co się wokół niego dzieje. Naprzeciw miał dom naczelnika. Musiał to być ów dom, gdyż dojrzał dwóch ludzi w hełmach z pióropuszami, po których poznał wojowników z ludu morza, wywlekających z wnętrza domu starego wodza. Jeden z nich uniósł miecz i przebił nim starca, drugi ponownie skoczył w głąb domu, na którego dachu urosły już wysokie płomienie, i powrócił stamtąd unosząc coś zawiniętego w płachtę płócienną.

    - Na okręty! - Wysoki okrzyk dobiegł z ciemności i zabrzmiał jeszcze kilkakrotnie, powtórzony przez niewidzialne usta.

    Ludzie w hełmach poczęli biec w jednym kierunku. Kryjąc się w cieniu, ruszył za nimi.

    Obrona najwyraźniej zaczęła krzepnąć, a wojownicy, którzy w pierwszym przerażeniu zbiegli w pustynię, powracali teraz.

   Za cofającymi się na okręty żeglarzami pobiegły z sykiem coraz gęstsze strzały.

    Lękając się, aby nie paść z ręki tych, z którymi chciał uciec, trzymał się z dala w cieniu, lecz gdy opuścił cień drzewa, wiedział już, że nie zdoła uniknąć rozpoznania.

    - Zaczekajcie! Weźcie mnie z sobą! - Zawołał i rzucił się brnąc przez piach za nimi. Spomiędzy drzew świsnęły za nim dwie strzały, później jeszcze dwie. Świstu piątej nie usłyszał.

    Uczuł gwałtowny ból w nodze, upadł, podniósł się i poczuł tkwiący w udzie grot. Sięgnął za siebie, wyrwał go czując, że wraz z nim wyrywa kawał ciała, i pobiegł potykając się za innymi.

    Okręty były już na wodzie. Wrzucano do nich ostatnich jeńców. Ludzie podparli z wszystkich sił czarne kadłuby i wskoczyli rzucając się do wioseł.

    Białowłosy skoczył do wody. Robiąc szaleńczo rękami i czując niemoc ogarniającą prawą nogę, która z każdym ruchem ciążyła mu coraz bardziej, ścigał ciemny oddalający się kształt.

    - Zaczekajcie! - krzyknął wiedząc, że nikt nań czekać nie będzie, choćby go nawet wzięli w mroku za jednego ze swoich, gdyż brzeg zaroił się już od ciemnych postaci, a nad okrętem syczały roje strzał.

    Ostatnim rozpaczliwym wysiłkiem rzucił się ku przodowi, zagarniając wodę.

    Okręt był już blisko. Wyciągnął rękę wiedząc, że wioślarze uderzają coraz szybciej.

    W tej samej chwili dostrzegł nad sobą dwie ciemne sylwetki. Dwie pary silnych rąk pochwyciły jego dłoń.

    Dźwignął się, chwycił drugą ręką za belkę obramowania i runął w dół, pod nogi stłoczonych na okręcie ludzi.

    Nad nim wielki żagiel rozwinął się gwałtownie opuszczony z rei i zaśpiewał cicho chwytając wiatr, który nocą zawsze nadbiega od lądu.

    Dzielny Haugha, wódz straży pustynnej, zatrzymał konia i przyłożywszy dłoń do oczu patrzył przez długą chwilę na dalekie morze rozciągające się na granicy widnokręgu i bliższe, rozfalowane wzgórza czerwonych piasków, opadające łagodnie ku wodzie.

    W niewielkim oddaleniu od morza dostrzegł kępę drzew i zieleń pastwiska rozciągającego się naokół niewidocznego źródła.

    - To tam, wodzu... -zawołał wojownik, który jadąc za nim dopiero teraz znalazł się na szczycie wzgórza.

    - Widzą nas już zapewne... - rzekł Haugha i z wolna począł zjeżdżać w kierunku wsi, ścisnąwszy wodze konia.

    Naprzeciw niego pojawiły się cztery ciemne punkty i szybko urosły, przemieniając się w czterech jeźdźców.

    Gdy zbliżyli się, Haugha i towarzyszący mu wojownik odrzucili włócznie i łuki i zatrzymawszy się, unieśli prawe dłonie na znak, że nie chcą walczyć, lecz przybywają w pokojowych zamiarach.

    Czterej jeźdźcy zbliżyli się. W rękach trzymali napięte łuki.

    - Kim jesteście?

    - Jestem wodzem straży strzegącej krainy wokół Wielkiego Jeziora i zwą mnie Haugha. Przybyłem, jak  chciał tego naczelnik tej wsi, i gotów jestem uczynić, jak chciał, abym uczynił.

    Czterej jeźdźcy nie odpowiadali przez chwilę. Wreszcie jeden z nich rzekł:

    - Ruszajmy! A jeśli któryś z was zapragnie uciec, przeszyty będzie strzałą!

    Haugha w milczeniu skinął głową i lekko dotknął uszu konia, który począł zstępować ze wzgórza. Czterej jeźdźcy otoczyli przybyłych z obu stron.

    Gdy znaleźli się pośród pierwszych chat wsi, wódz straży pustynnej szybko wciągnął powietrze w nozdrza.