Выбрать главу

    Wierny wojownik spełnił jego wolę, uciął mu głowę i stanąwszy przed obliczem Strażnika Spokoju Wizerunku Duszy Boga Sebeka, ukazał ją, złożył u jego stóp i powtórzył, co stało się z uciekinierem i jak umarł dzielny Haugha, wódz straży pustynnej.

    Het-Ka-Sebek spoglądał przez chwilę na leżącą przed nim w pyle głowę ludzką, później ruchem ręki nakazał wojownikowi, by zawinął ją na powrót.

    - Lud morza... - rzekł cicho, a później dodał wskazując głowę: - Idź, aby obwieścić braciom i rodzinie zmarłego wodza straży, że zmazał on swoją winę. A choć popełnił błąd, był wiernym sługą świątyni wielkiego boga. Niechaj pochowają ciało jego według waszego obyczaju.

    Wojownik upadł na twarz, zerwał się i przyciskając do piersi głowę, wycofał się tyłem z dziedzińca, na którym przyjął go kapłan.

    Het-Ka-Sebek zawrócił pod cienistą kolumnadę i udał się do kamiennej celi, gdzie arcykapłan świątyni siedział zamyślony nad zwojem starego papirusu.

    Rozmawiali przyciszonymi, poważnymi głosami aż do zachodu słońca, a gdy nadeszła noc, srebrny dźwięk wielkiego gongu obwieścił wszystkim członkom świętego kolegium Sebeka, że mają zejść się w podziemnej sali obrad.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Żeglarze nieśmiertelnego Minosa

    Przebudził się i leżał przez chwilę z przymkniętymi oczyma, czując łagodne kołysanie okrętu. Za nim głęboki głos męski śpiewnie podawał w mowie zbliżonej do ojczystej, choć nieco twardszej i bardziej gardłowej, nieustannie te same słowa: "Płyń-przez-fa-le... płyń-przez-fa-le..." Gdy urwał na chwilę, przez kadłub przechodziło lekkie drżenie, jak gdyby okręt otrzymał pchnięcie z tyłu. Białowłosy wiedział, że to wioślarze napierają równocześnie na wiosła. W górze słyszał szybki łopot płótna. A więc płynęli także pod żaglem...

    Otworzył oczy. Dzień jeszcze nie wstał, lecz niebo po prawej stronie okrętu było już nieco jaśniejsze.

    Dostrzegł to od razu i serce zabiło mu żywiej. Płynęli na północ! Rozejrzał się.

    Naokół niego, zbici ciasno, spali skuleni ludzie: kobiety, kilku dorastających chłopców, takich jak on, i dziewczęta. Po barwie skóry i ubiorze poznał, że należeli wszyscy do plemienia pustyni, którego był dotąd jeńcem. Ci, których kupiono przed napaścią, musieli zapewne znajdować się na innym okręcie.

    Pod masztem, na którym rozpięty był czarny żagiel, ozdobiony wizerunkiem wielkich, białych, szeroko otwartych oczu, siedziało na skórach trzech wojowników o jasnej skórze trzymających na skrzyżowanych kolanach krótkie brązowe miecze wyjęte z pochew. Obok nich piętrzył się stos tarcz i włóczni, których ostrza połyskiwały lekko w bladym blasku przedświtu. Środek okrętu zajmowały dwa rzędy wioślarzy. Za nimi zasłonięty żaglem stał człowiek nawołujący sennym, miarowym głosem.

    Białowłosy rozprostował skostniałe ramiona i spróbował wyprostować nogi. Syknął z bólu i dotknął palcami uda.

    Dopiero w tej chwili przypomniał sobie, że gdy dobiegał do brzegu, trafiła go strzała. Uniósł palce ku oczom i spojrzał. Rana nie krwawiła już, choć wyczuwał jej poszarpaną krawędź i dotknięcie sprawiło mu ból.

    Poruszył ostrożnie nogą. Bolała, lecz nie utracił w niej czucia ani siły.

    Starając się nie dotykać zranionym udem desek dna i podtrzymując je rękami siadł i spojrzał na morze.

    Po prawej, na niewysokich, łagodnych falach płynęły pod rozwiniętymi żaglami inne okręty. Naliczył ich siedem. Jeden był tak blisko, że nawoływanie sternika dobiegało wyraźnie ponad wodą, tłumiąc szum niewielkich fal i śpiew wiatru.

    Opadł z powrotem na deski i ostrożnie podkulił zranioną nogę. Później, zauważywszy kątem oka, że jeden z trzech siedzących pod masztem wojowników wstaje, spojrzał na niego. Choć nie miał on teraz na głowie hełmu z czerwonym pióropuszem, Białowłosy rozpoznał w nim młodego dowódcę okrętu, który chciał go kupić od starego wodza plemienia.

    Odsunąwszy lekkim kopnięciem śpiącą kobietę, człowiek ów zbliżył się ku niemu.

    - Czy możesz poruszać nogą, Trojańczyku?

    - Tak, panie.

    - Odwróć się, abym ujrzał ranę! - Ujął go za ramiona i przekręcił tak, że Białowłosy dotknął piersią desek. Lecz  choć dotyk jego dłoni był silny i zdecydowany, uczynił to łagodnie. Przez chwilę wpatrywał się w ranę.

    - Spróbuj poruszyć nogą! Zaciskając zęby, chłopiec uniósł stopę i opuścił ją z wolna, póki palce nie dotknęły desek.

    - Krwawiłeś tak obficie, że towarzysze moi chcieli cię wyrzucić do morza, abyś nie był zbędnym ciężarem wioślarzom i nie umarł tu, gdyż cień twój mógłby zawiązać nam drogę powrotu... - Roześmiał się krótko. - Nie zezwoliłem im na to i nie zezwoliłem przewiązać rany, aby zła krew spłynęła, gdyż strzała mogła być zatruta... - Zamilkł i znów pochylił się nad chłopcem. - Lecz nie była, gdyż brzegi rany są czyste i zagoiły się już.

    - Dzięki ci, panie... - rzekł Białowłosy cicho, wciąż leżąc twarzą na deskach i nie odwracając głowy.

    - Uczyniłem to, co winienem był uczynić... - mruknął kapitan. - Gdy biegłem ku chacie owego starego wodza, aby zabrać z niej piękne, złote przedmioty tam nagromadzone, natknąłem się przed sąsiednim domostwem na wojownika z włócznią. Nie dostrzegłem go, a gdy uniósł włócznię i wymierzył nią w moją pierś, pojąłem, że żywot mój dobiega kresu, gdyż nie było już czasu, by się osłonić. Wówczas tyś wyskoczył z chaty i uderzyłeś go w głowę, włócznia nie opadła, a ja ściąłem go z nóg i pobiegłem dalej. Lecz rozpoznałem cię po tych białych włosach. Później bogowie zezwolili ci dopłynąć do mego odbijającego okrętu. Pojąłem znak i przyrzekłem sobie, że jeśli nawet okulejesz, nie zezwolę, aby cię zabito, lecz zabiorę cię na mą wyspę i będziesz żył w moim domu. A oto widzę, że rana twoja goi się w sposób niemal cudowny. A że jesteś tak młody i wiele już zapewne przeżyłeś, można wierzyć, że bogowie otaczają cię szczególną opieką. Jak cię zwą?