Выбрать главу

    Starli się burtami z Kreteńczykami. Zrywając się na nogi ujrzał na tamtym okręcie twarze pod wysokimi brązowymi hełmami.

    Usta ich były otwarte, lecz nie słyszał krzyku. Coś uderzyło w jego tarczę i osunęło się, nie przebijając jej. Zachwiał się, wyprostował i zamachnął.

    Widział wyraźnie swą włócznię, unoszącą się w powietrzu i płynącą ukośnie w górę ku kreteńskiemu pokładowi. Ujrzał człowieka, który osłonięty był wielką, sięgającą od stóp do brody tarczą, lecz poruszył się i przesunął ją o tyle, że włócznia wpadła w tę lukę, zatrzymała się ugodziwszy go w bok, uniosła i z wolna opadła, a wraz z nią ów człowiek, lecący głową w dół... Zniknął.

    Obejrzał się. Drugi okręt kreteński był tuż-tuż. Białowłosy skulił się i nakrył tarczą, gdy grad strzał runął ponownie, tym razem w plecy walczących.

    Dostrzegł jeszcze Terteusa, który z uniesioną tarczą i wymachując mieczem nad głową rzucił się ku nacierającemu drugiemu okrętowi.

    I wówczas stało się coś, czego Białowłosy nie przewidział. Ludzie na kreteńskim okręcie odrzucili oręż, schylili się, unieśli w rękach długą sieć i cisnęli ją na stłoczonych piratów.

    Poczuł, jak oplatają go ostre wrzynające się w ciało sznury. Zobaczył czerwony pióropusz Terteusa zagarnięty w głąb sieci i upadł.

    A wówczas tamci z mieczami w rękach zaczęli zeskakiwać w dół, na dno pirackiego okrętu.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Nie prosiłem cię o łaskę

Wstał świt, drugi od chwili ich pojmania. Pochylając się nad wiosłem Białowłosy dostrzegł kątem oka niewielką skrzydlatą rybę, która wystrzeliła ponad krótkie fale, przecięła powietrze jak ciemnobłękitna strzała i zniknęła bez plusku pod rozmigotaną zieloną powierzchnią.

    Oblizał językiem słone wargi i przymknąwszy oczy naparł piersią i ramionami na wiosło. Przed sobą miał rząd pleców pochylających się wraz z jego plecami i prostujących, gdy głos nadzorcy kończył śpiewnie swój nieustający, powracający rozkaz. Nadzorca był teraz w przedzie. Przechadzał się z wolna, nawołując i zatrzymując od czasu do czasu, by sprawdzić, czy wioślarze-niewolnicy wkładają wszystkie siły w pracę. Chłopiec usłyszał z dala świst bata i ostry odgłos uderzenia w skórę ludzką. Zagryzł wargi. Przed nim pochylał się nagi grzbiet Terteusa, przecięty krwawą pręgą. Przed godziną nadzorca uderzył go bez żadnej przyczyny, gdyż wiosłował jak inni, a może lepiej, będąc człowiekiem młodym, o wielkiej sile i wprawnym do wioseł od dzieciństwa. Lecz Kreteńczycy wiedzieli, że przewodził na zatopionym okręcie pirackim i zapewne czekała go śmierć, a nie napotkał jej jeszcze jedynie dlatego, gdyż wraz z innymi musiał zastąpić wioślarzy kreteńskich, zabitych i rannych podczas starcia.

    Ponownie rzucił okiem na morze. Pośród mgły porannej widać było wysoki, odległy samotny szczyt górski, a dalej inne. Wymijali je od południowej strony, kierując się ku północnemu zachodowi. Szczyt ów był daleko, zapewne o pół dnia drogi, może nieco mniej. Lecz nie mogła to być Kreta, gdyż ląd cofnął się i ponownie przed dziobem ukazało się bezkresne morze, coraz jaśniejsze w blasku rozpoczynającego się dnia.

    Nieustannie wiał przeciwny wiatr i wczoraj w południe zwinięto żagiel na wysokim maszcie. Złocista głowa byka o pustych oczach zniknęła, lecz wraz z nią i nadzieja, że wioślarze z nogami przywiązanymi do poprzecznych belek swych ław będą mogli wstać, a później położyć się i odpocząć nieco. Nocą kapitan nakazał na pewien czas zaprzestać wiosłowania połowie wioślarzy, a później drugiej połowie. Otrzymali też suche placki i wodę w glinianych naczyniach roznoszoną przez ciemnoskórych żołnierzy. Usnął wówczas z ramionami opartymi na drzewcu wciągniętego wiosła. Zbudziło go uderzenie pięścią w plecy. Ciemnoskóry żołnierz szedł szybko, uderza jąć kole j no siedzących, obojętny i sprawny, jak gdyby uderzał w drewniane figury. Cios pięścią był tak silny, że chłopiec stracił oddech i przez długą chwilę kasłał napierając na wiosło. Nadzorca zbliżył się wówczas i stanął nad nim przyglądając mu się uważnie. Lecz nie uderzył go i odszedł na rufę, skąd nadal dobiegał jego śpiewny, donośny głos. W tej chwili Białowłosy wiedział już, że nadzorców tych było dwóch i pełnili swą powinność na zmianę. W tyle okrętu i w zagłębieniu pod jego wysokim dziobem siedzieli żołnierze, a co pewien czas czterej z nich chwytali swe lekkie oszczepy i ogromne tarcze, uczynione jak gdyby z dwóch spojonych z sobą kół, i udawali się ku podwyższeniu pod masztem, gdzie rozpięto purpurowy namiot wyszywany w rozkwitłe błękitne lilie. Tam stawali przed wejściem i trzymali straż, stojąc tak nieruchomo, jak na to pozwalało kołysanie okrętu.

    Białowłosy widział to wszystko dokładnie, gdyż miejsce jego znajdowało się na wprost namiotu.

    W namiocie mieszkał człowiek o wielkim zapewne znaczeniu, gdyż nadzorcy mówili do niego zgięci w pokłonie i z dłońmi przyłożonymi do piersi.

    Człowiek ów odziany był w złotą opaskę na biodrach i błękitne obcisłe buty z cienkiej skóry sznurowane purpurowymi wstęgami. Włosy miał długie, ciemne, opadające puklami na nagie ramiona, jak gdyby był kobietą, a twarz jego była gładko wygolona jak twarze egipskich kapłanów. Nie był stary, lecz brak brody czynił go w oczach chłopca jeszcze młodszym. A najbardziej zdumiewające było to, że choć był tu najwyraźniej panem i wodzem, nie nosił żadnej broni, a gdy raz wyszedł przed wieczorem z namiotu, trzymał w ręce rozkwitły czerwony kwiat na długiej łodydze i przechadzając się wąchał go od czasu do czasu w zamyśleniu. Gdy minął Białowłosego, pozostawił za sobą woń podobną kwiatom. Zapewne namaszczony był pachnidłami jak córki kupca Ahikara w Gubal. Wraz z owym dostojnikiem dzielił namiot chłopiec, być może nawet czternastoletni, lecz drobny, szczupły i jak gdyby przedwcześnie dojrzały, gdyż ruchy jego były równie wyniosłe i powolne jak ruchy jego brata... Gdyż Białowłosy osądził, że ów dostojnik z kwiatem w dłoni zbyt młody jest, aby mógł być ojcem dorastającego syna.