Ruszyli prostując zdrętwiałe nogi i ramiona. Okręt nie był załadowany, więc wielka, ogromna bariera ładownie na rufie była pusta. Tam na znak nadzorcy skupili się, padając na spojone smołą deski. Terteus usiadł obok Białowłosego.
- Przybijamy do Kazos... - rzekł półgłosem. Uniósł głowę i przyjrzał się dalekiemu szczytowi góry widniejącej nieco na lewo przed dziobem pod reją wzdętego żagla. - Tam zapewne zabiją mnie... - Uśmiechnął się bezradośnie. - Lecz ty będziesz żył. Mają oni wielu pisarzy i urzędników, którzy będą pytali każdego z nas, kim jest i skąd pochodzi, aby przydzielić go do pracy, którą umie wykonywać. Jedynie piratów składają na ofiarę Wielkiej Matce lub Minotaurowi, który objawia się widomie jako święty byk, a jest ich bogiem podziemnym.
- Lecz czemuż by nie mieli cię pozostawić jako niewolnika na okręcie? -Białowłosy pokręcił z niedowierzaniem głową. - Jesteś młody, silny i cóż im przyjdzie z odebrania ci życia?
- Każdy pirat, który wpadnie w ich ręce, musi zginąć, jak ci już rzekłem. Gdyż moc ich jest wsparta na morzu, handel ich jest handlem morskim, a ludy przez nich podbite dzieli od nich morze. Jest ono dla nich tym, czym powietrze dla ciebie i dla mnie. A piraci szarpią ich i tych, z którymi oni handlują, porywają ich okręty, towary i ludzi. Słusznie więc czynią zabijając nas. - Wzruszył ramionami. - Człowiek rodzi się po to, aby umrzeć. Skoro mam zginąć na Kazos, nie zginę gdzie indziej. Nie będę też cierpiał smutków starości, pochylonych pleców, osłabłych ramion i na wpół oślepłych oczu. Zresztą tak długą nić uprzędły dla mnie Parki w chwili, gdy narodziłem się, a nie dłuższą. Na nic nie zdadzą się tu łzy ani smutek. Przodkowie moi czekają na mnie w krainie cieni.
- Żyjesz jeszcze, Terteuszu, więc nie uprzedzaj woli bogów. I ja bytem już jedną nogą w Hadesie i żegnałem się z życiem, i to nie raz, lecz kilka razy, choć jestem jedynie chłopcem, a nie dojrzałym mężem. A oto widzisz mnie żywego.
- Dobry z ciebie chłopiec...
- Tertues uśmiechnął się.
- Lękam się jednak, że stanie się tak, jak stać się musi. A nie wiem nawet, czy nie zabiją mnie lub innego ze schwytanych piratów na ołtarzu okrętowym, nim okręt przybije do brzegu. Gdyż bywa i to w ich zwyczaju, gdy powracają po zwycięskiej bitwie. Spójrz na żołnierzy. Nie spuszczają nas z oka, choć nie mamy gdzie uciec, a do brzegu nie przybijemy przed południem, jeśli nie później.
Rzeczywiście, wioślarze odgrodzeni byli od reszty okrętu rzędem wojowników, którzy wsparci na tarczach stali w rozkroku, trzymając w rękach obnażone krótkie brązowe miecze.
Od śródokręcia zbliżył się jeszcze jeden żołnierz, podszedł ku leżącym wioślarzom i końcem włóczni trącił Białowłosego, a później Terteusa:
- Pójdźcie za mną po wodę i jadło dla wioślarzy.
Odwrócił się, nie obdarzywszy ich nawet spojrzeniem, i ruszył ku dziobowi okrętu. Zerwali się i poszli za nim. Żołnierze przepuścili ich rozsunąwszy tarcze i zwarli je za nimi, jak gdyby zamykali wrota.
Na dziobie stały powiązane rzemiennymi sznurami wielkie pitosy z wodą, nakryte glinianymi pokrywami. Obok przytwierdzone były surowe, niemalowane dzbany. Żołnierz zatrzymał się i stojącemu obok pitosów człowiekowi wskazał Białowłosego i Terteusa.
- Jest ich pięćdziesięciu jak wprzódy - rzekł obojętnie. - Żaden jeszcze nie umarł.
Odwrócił się i cofnął szybko, gdy dostrzegł nadzorcę zbliżającego się do dzioba.
- Usuńcie się! - krzyknął nadzorca i po raz drugi uderzył Terteusa batem, tym razem przez pierś.
Odskoczyli Ku obrzeżeniu z desek okalającemu dziób.
Od strony namiotu zbliżał się Widwojos, a towarzyszył mu chłopiec z małpą na ramieniu.
Małpa wydawała się bardziej ożywiona i wyciągała owłosione rączki do owocu, który chłopiec trzymał z dala od niej na długość wyciągniętego ramienia, drażniąc się z nią i przytrzymując ją drugą dłonią.
Dostojny Widwojos był zagłębiony w myślach, uniósł głowę i spojrzał na daleki ląd, a później odwrócił oczy. Szli obaj po pomoście biegnącym przez środek okrętu, mając po obu stronach w dole ławy wioślarzy.
Terteus i Białowłosy nieznacznie zsunęli się w dół, by nie stanąć w drodze nadchodzącym, i przywarli do niskiego podwyższenia burty tuż ponad grzbietami fal.
Dostojny Widwojos zatrzymał się przed pitosami na dziobie i powiódł wzrokiem po morzu. Przed nim była daleka wyspa wynurzająca się z wolna i rosnąca wokół wierzchołka góry, który ujrzeli już wcześniej. W tyle, za nimi, płynęły w znacznej odległości inne okręty kreteńskie.
Białowłosy, pochyliwszy głowę, przyglądał się spod oka miękkim butom dostojnika, lekkim i tak obciskającym nogę, jak gdyby namalowano je na skórze.
W tej samej chwili małpa wyrwała się chłopcu, pochwyciła owoc i skoczyła na obramowanie biegnące od dzioba ku bokom okrętu.
Chłopiec krzyknął i skoczył za nią, potknął się o leżący koniec liny przytwierdzającej dół żagla do burty, zrobił wielki, zbyt wielki, krok ku przodowi, uderzył ramieniem o burtę i nadal mając wyciągnięte odruchowo ręce, pochwycił nimi małpę, zachwiał się i wyrzucony ruchem okrętu zstępującego z fal, zniknął za burtą tak cicho, jak gdyby pragnął tego. Nie wydał przy tym głosu.
Ktoś krzyknął. Dostojny Widwojos uniósł głowę, jakby nie pojmując, co się wydarzyło. Białowłosy odwrócił się i wychylił za obramowanie.
- Stój! -syknął Terteus.
Chłopiec nie usłyszał go. Uniósł się i skoczył w zielone fale, jak najdalej od przesuwającego się błękitnego kadłuba. Lecąc w powietrzu, myślał przez ułamek chwili o tym, jak daleko przesunęli się od czasu, gdy chłopiec wypadł.
Dotknął wody, zanurzył się i wypłynął. Fale nie były, na szczęście, wysokie, lecz nie mógł dostrzec niczego w odległości większej niż kilka stóp. Usłyszał okrzyki na okręcie, który minął go już. Nie zwracał na nie uwagi. Zagarniając wodę ruszył w przeciwnym kierunku.