Terteus odgadł zapewne jego myśli, gdyż zerknął nań i także uśmiechnął się ledwie dostrzegalnie. Uśmiech ów był tak krótki jak cień drobnego obłoczka przesuwającego się po wodzie i zniknął niemal tak szybko, jak się ukazał. Młody pirat zmarszczył brwi i niechętnie potrząsnął głową. Weszli do namiotu. Za nimi wsunął się Widwojos, a za nim stary niewolnik, tak jak i jego pan ocierający łzy z oczu.
Terteus ostrożnie złożył chłopca na posłaniu z miękkich białych skór, a później począł łagodnie masować jego nogi i ręce. Białowłosy ponownie przyłożył ucho do piersi leżącego. Serce biło nierówno i cicho, lecz biło i nie ustawało. Terteus masował coraz szybciej. Wreszcie chłopiec jęknął i otworzył oczy.
- Wyrwała mi figę i potknąłem się o linę... -wyszeptał cicho. - A później runąłem w dół...
Zaczął kasłać gwałtownie i usiadł. Białowłosy podtrzymał jego plecy. Ojciec i stary niewolnik pochylili się wyciągając bezradnie ręce, lecz lękając się go dotknąć, jak gdyby obawiali się, że nieostrożny ruch może go zabić.
Wreszcie chłopiec przestał kasłać i oparł się na otaczającym go ramieniu Białowłosego.
- Pić...
Terteus skinął twierdząco głową ku staremu niewolnikowi, który szybko wysunął się z namiotu.
Białowłosy łagodnie złożył głowę chłopca na posłaniu i wstał. Później pochylił się i zwinąwszy jedną ze skór podłożył mu ją pod głowę. Chłopiec patrzył na niego przez chwilę, później przymknął oczy. Widwojos szybko pochylił się nad nim.
- Będzie żył, panie... - rzekł półgłosem Białowłosy. - Uśnie teraz, gdyż siły go opuściły, a gdy przebudzi się, będzie tak zdrów, jak był, zanim wpadł pomiędzy fale.
Widwojos wyprostował się i uśmiechnął ku niemu zmęczonym, łagodnym uśmiechem. W oczach jego czaiło się jeszcze przerażenie.
- Kim jesteś?
- Jestem synem rybaka, panie, a on... on... - Urwał.
- A ja jestem wolnym żeglarzem i żeglarzami byli przodkowie moi, odkąd sięga pamięć ludzi na mej wyspie - rzekł spokojnie Terteus, - Lecz żaden z nich nie wpadł w ręce swych wrogów i ja także nie byłbym twym niewolnikiem, gdyby nie owa sieć, którą nas zagarnąłeś jak ryby.
- Czy nienawidzisz synów Krety?
- Po cóż pytasz mnie o to, Kreteńczyku, mając mnie w swej mocy? Czy pragniesz, abym ci skłamał?
- Czemu więc ty także wskoczyłeś do morza, by ratować mego syna?
- Nie uczyniłem tego dla niego, lecz dla stojącego tu młodego Trojańczyka, gdyż uratował mi on życie w pewnej bitwie, choć nie byłem ani jego krewnym, ani rodakiem, ani przyjacielem. Jakże mogłem pozostawić go na łasce fal, gdy wiedziałem, że -może utonąć wraz z twym synem?
Widwojos spojrzał na leżącego chłopca. Drżącymi szczupłymi dłońmi podciągnął on na pierś skórę, którą był nakryty, i otworzył oczy, a później znów je przymknął. Ojciec przyklęknął przy nim i położył mu dłoń na czole. Później wstał z wolna i odetchnął głęboko.
- To mój jedyny syn... - rzekł niemal szeptem. - Uratowaliście go od śmierci... -Uniósł głowę i spojrzał na Terteusa, - Dzielnym musisz być człowiekiem chcąc pomniejszyć swą zasługę, gdy jesteś w mej mocy i wiesz, że będąc rozbójnikiem morskim musisz zginąć... I być może zginąłbyś, gdybyś nawet uratował syna któregoś z możnych Krety... lecz ów, który tu leży u waszych stóp i którego ojciec nie może spoglądać na was bez wdzięczności, kimkolwiek jesteście, jest kimś więcej.
Białowłosy, który ukląkł obok chłopca, by poprawić mu wezgłowie, znieruchomiał. Terteus nie drgnął. Stał wyprostowany naprzeciw Widwojosa patrząc mu prosto w oczy. Górował nad nim wzrostem i potężnymi ramionami i zdawało się, że spogląda ze wzgardą na jego szczupłą postać i długie trefione włosy.
- Gdyż chłopiec ów - dokończył Widwojos spokojnie - to jedyny wnuk Minosa, potomka bogów i władcy wszystkich mórz, które opływają ziemię.
Nawet w półmroku, który panował w namiocie, Białowłosy dostrzegł, że spalona słońcem i wichrem twarz Terteusa pobladła gwałtownie. Z wolna, jak gdyby przeciw woli młodego żeglarza, ręka jego uniosła się ku czołu, którego dotknął zwiniętą pięścią.
- Bądź pozdrowiony, synu bogów... - wyszeptał ochryple. - Ukarz mnie za mą śmiałość, choć nie wiedziałem, ani kogo ratuję, ani do kogo przemawiam tak hardo. Lecz zanim zginę, wiedz, że to, co rzekłem, rzekłem szczerze.
- Jeśli zginiesz - odparł Widwojos - nie stanie się to z mego rozkazu. Czy sądzisz, że potomkowie królów winni okazywać za uratowanie żywota mniej wdzięczności niż zwykli śmiertelnicy?
- Panie... - Terteus odjął dłoń od czoła i opuścił rękę. Głowa jego nadal była pochylona, jak gdyby nie chciał spojrzeć w oblicze mówiącego. - Życie moje jest twą własnością i jakkolwiek postanowisz, pamiętaj, że nie prosiłem cię o łaskę.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Wy, którzy władacie ciemnością!
Przystań wyspy Kazos zamknięta była długim wygiętym na podobieństwo księżyca w nowiu falochronem z szarych grubo ciosanych i spojonych z sobą głazów. U wejścia na wysokim kamiennym cokole stała kamienna podwójna siekiera na długim drzewcu, górując nad spokojną wodą przystani.
- Zwą ją Labrys... - rzekł Terteus. - Po niej poznasz, czy ląd, do którego przybijesz, jest pod władzą Minosa. To ich święty topór. Jak słyszałem, ścinają nim ludzi na ofiarę w dniu święta Byka, który jest ich bogiem i zamieszkuje podziemną pieczarę w ich stolicy.
Stali obaj na dziobie okrętu, wsparci na obramowaniu burty. Od chwili, gdy wyszli z namiotu, a żołnierz podał im jadło w pięknej misie i wodę w glinianych kubkach malowanych tak zmyślnie, że roiło się na nich od maleńkich stworzeń morza, mogli czynić, co chcieli. Terteus zjadł nieco i podzielił się resztą z towarzyszami u wioseł. Białowłosy dostrzegł, że nadzorcy, którzy obaj teraz czuwali nad załogą, spoglądali na to złym okiem, lecz żaden nie zbliżył się do młodego rozbójnika morskiego, na którego spłynęła łaska książęca.