Bogom podobny Widwojos pozostał wraz ze starym niewolnikiem w namiocie, czuwając nad śpiącym chłopcem. Później, gdy Białowłosy powrócił, ujrzał chłopca uśmiechającego się do ojca i przemawiającego cichym, słabym głosem. Widwojos siedział przy nim, trzymając jego rękę i patrząc nań wzrokiem pełnym miłości. Ujrzawszy Białowłosego uniósł głowę, a później zwrócił się ku synowi:
- Oto młody rybak, który uratował cię z morza. Białowłosy uniósł dłoń do czoła i pozdrowił leżącego tak, jak nakazywała cześć dla władców i ich rodu. Milczał.
- Jesteś wolny... - rzekł chłopiec cicho. - Ty i ów drugi. Gdyż uratowaliście mnie. Także inni rozbójnicy morscy nie zostaną pozbawieni życia, lecz odejdą do kopalni lub do wioseł na okręt. Taka jest moja wola... - dodał słabym głosikiem. - I dzięki ci za to, że uratowałeś mą małpę. Kocham ją bardzo...
Białowłosy pochylił głowę.
- Dzięki ci, wnuku królewski... - Lecz nie uniósł głowy, gdyż nie mógł opanować uśmiechu. Dorastający chłopiec, który dziękował za uratowanie umiłowanej małpki, jak gdyby była człowiekiem, rozśmieszył go, choć był, być może, przyszłym władcą mórz tego świata i tysięcy przemierzających je okrętów. - Czy mogę obwieścić nowinę Terteusowi, którego pojmano wraz ze mną?
- Uczyń tak! - rzekł Widwojos wesoło. - A póki nie odprawimy was z podarunkami do waszych krain, gdziekolwiek się one znajdują, chcę, abyście towarzyszyli memu synowi! Któż wie, gdzie może jeszcze skoczyć jego ukochana małpa?
Mówiąc to roześmiał się, lecz Białowłosy, który w ciągu ostatnich miesięcy nauczył się słuchać czujnie, uniósł głowę i ośmielił się spojrzeć mu w oczy. A oczy te były poważne i pełne niepokoju.
- Panie - rzekł pochylając nisko głowę. - Jeśli zechcesz tak uczynić, a twój najczcigodniejszy syn nie uzna nas za zbyt niegodnych, abyśmy mu towarzyszyli, uczynimy wszystko, co ty lub on nam rozkażecie...
- Jesteście dzielni i... - Widwojos zawahał się. -Nie należycie do mego ludu...
Słowa te wydały się Białowłosemu niezrozumiałe. Milczał.
- Odejdź teraz, chłopcze. Dam rozkaz, aby was odziano godnie i uzbrojono. Zawezwę was przed przybiciem do brzegu.
- Tak, panie... - odparł Białowłosy nie wiedząc, co rzec. Raz jeszcze przyłożył dłoń do czoła i wycofał się z namiotu.
A oto teraz stali obaj, on i Terteus, spoglądając na zbliżające się nadbrzeże, za którym rozciągało się miasto o wysokich czerwonych domach i dwu szerokich ulicach, które zbiegały się w przystani, prowadząc do stóp zbocza porośniętej lasem góry wznoszącej się rozległymi zielonymi zboczami, które wyrastały tuż za dachami ostatnich domów.
Widwojos wezwał ich przed swe oblicze tuż przed przybiciem. Był sam, gdyż chłopiec usnął, a czuwał nad nim nadal stary piastun-niewolnik.
Długo wpatrywał się w stojących przed nim, nie mówiąc słowa. Raz nawet otworzył usta, lecz zamknął je ponownie i potrząsnął głową, jak gdyby nierad z tego, co pragnął rzec. Wreszcie przemówił zwracając spojrzenie ku Terteusowi:
- Darowałem życie twym ludziom, a wolność tobie, choć nie możesz jej jeszcze odzyskać, póki nie dopłyniemy do Krety i nie uzyskam pewności, że będziesz mógł powrócić bezpiecznie ku swoim... - Urwał i dokończył cicho: - Odpłaciłem ci więc za przysługę, którą mi wyświadczyłeś, ty i ów młodzieniec, będący jeszcze niemal dzieckiem... Uratowaliście z fal morza syna mego, który zginąłby w nich niechybnie, gdyż nie umie pływać, a okręt oddalił się, nim ruszyła pomoc. Znowu urwał. Milczeli obaj, nie wiedząc, co mu odrzec. Lecz on także wahał się jak gdyby. Wreszcie rzekł:
- Zadziwią was, być może, moje słowa. Oto ja, potężny książę Krety panującej nad niezliczonymi ludami, będę chciał, abyście wy, jeńcy moi, których obdarowałem życiem, uczynili mi nową przysługę. A choć rzeknę wam, o jaką przysługę chodzi, nie będziecie mnie mogli pojąć nadal, gdyż wiecie, że znajduję się na mym okręcie, a bezpieczeństwa mego i syna mego strzegą liczni żołnierze, podczas gdy wiele innych okrętów z silną załogą płynie za nami, abym nie napotkał trafem przeważających sił wrogów w mej podróży... Nie pytajcie mnie więc, czemu do was się zwracam. Zapewne czynię tak, gdyż los wasz nadal jest w moim ręku, a być może także i dlatego, że okazaliście wielką dzielność, a ty... - znów spojrzał na Terteusa - zaprawiony jesteś w boju i niebezpieczeństwach. Otóż chcę wam krótko rzec, że choć uratowaliście mego syna od śmierci, może ona zagrażać mu nadal, choć nie ukryta pośród fal morza. Pragnę, abyście nie odstępowali go na krok, gdy pozostanie na okręcie. Ja zejdę na ląd, gdy dobijemy do przystani tej wyspy, i muszę go pozostawić. Jest zbyt słaby jeszcze. Namiotu, w którym się znajduje, nadal strzec będą żołnierze, jak to czynią teraz. Lecz... - zawahał się na krótko - wydam rozkaz, aby nikt do namiotu nie wchodził, i pragnę, abyście zabili każdego, kto zechce ów rozkaz złamać, nim powrócę. Jedynie stary niewolnik Alexander, któremu ufam bezgranicznie, może przebywać przy mym synu. A każdego innego człowieka, choćby go nawet przepuścili żołnierze dla znaczenia jego rodu, godności lub dlatego, że nakazałby im tak uczynić ich dowódca, zabijecie bez wahania, gdy przekroczy próg, nie pytając, kim jest ani z czym przybył choćby rzekł, że przybywa ode mnie! Czy uczynicie tak?
- Uczynimy, panie! - Terteus pochylił głowę, a później uniósł ją i uśmiechnął się prostując potężne ramiona. - Jeśli sprawisz, aby dano nam miecze i włócznie, byśmy nie byli bezbronni i mieli czym zadawać śmierć śmiałkom, gdy zajdzie potrzeba.