Knossos i mając ciebie w zasięgu swej władzy, będzie mógł koronować się spokojnie.
- A później? - rzekł Widwojos. - Czy sądzisz, że gdy brat mój zostanie Minosem, pokocha mnie nagle? On, który od chwili narodzin mego syna nienawidzi mnie i nie kryje się z tym?
- Nie może cię zgładzić, panie... - Głos wielkorządcy był niemal niedosłyszalny. - Lud wierzy w boskość twego rodu i chce, aby Minosem był jedynie ów, kto z rodu tego pochodzi. Nie odważyłby się on uczynić
krzywdy tobie lub twemu synowi...
- Gdy dziad mego pradziada - odparł Widwojos spokojnie - uderzał z lądu stałego na Kretę, wiodąc ze sobą dwieście okrętów, byliśmy barbarzyńcami, a mieszkańcy tej wyspy tonęli w przepychu, mieli potężną administrację i wielką flotę. Zdobyliśmy nasze królestwo łatwo... i z wolna lud ten, obcy nam całkowicie, pochłonął nas... staliśmy się czcicielami tegoż przepychu, utrzymaliśmy ich wspaniałą administrację i flota nasza jest równa ich flocie, jeśli nie potężniejsza. Pokonaliśmy ich tak łatwo, gdyż był to lud zgniły... ani księgi, ani pałace, ani pachnidła nie zbawiły ich. Zaraził on nas swą zgnilizną. Zachowaliśmy jedynie naszą dawną mowę i każemy pisarzom spisywać w niej nasze bogactwa. Lecz barbarzyńcy, z których się wywodzimy, mówią nadal tą samą mową i nie są zgnili. I z kolei oni nas zniszczą... Tak sądzę... Dziś, gdy tonął mój syn, wpadłszy do wody, nie skoczyłem go ratować, gdyż ja, syn władcy mórz, nie umiem pływać... Nie skoczył do morza także żaden z najemnych żołnierzy. Chłopca uratowali dwaj pojmani rozbójnicy morscy. Pomyśl o tym... Kreta gnije za życia... I nawet jeśli wszyscy rozumni ludzie w stolicy wiedzą, że brat mój będzie złym, okrutnym i nie dbającym o swe królestwo władcą, nikt mu się nie sprzeciwi, gdyż jedynie dary, jakie można od niego otrzymać, przywileje i stanowiska przy dworze stanowią o ich wierności. A wiedzą oni, że gdybym ja zasiadł na tronie, uczyniłbym wszystko, aby odwrócić nadciągający upadek mego kraju i przywrócić Krecie dawną potęgę, opartą na sercach jej ludu, a nie na najemnych żołnierzach i załogach okrętów.
- Masz, panie, wielu zwolenników...
- Mniej, niż przypuszczasz. Opłynąłem wyspy... Zgnilizna sięga głęboko... Nadal jeszcze flota nasza jest postrachem rozbójników i najeźdźców. Handel nasz nadal obejmuje świat tysiącem ramion, to prawda. Lecz im potężniejsza jest sieć naszych wpływów, tym jaskrawsza wydaje się słabość stolicy i państwa. Być może mylę się... Zapewne i ja nie jestem człowiekiem czynu, a jedynie zniewieściałym księciem, marzącym o kąpieli i pachnidłach... Nie wiem, lecz lękam się teraz... Lękam się o mego syna, gdy brat mój obejmie tron. Nie przeciwstawię się mu, gdyż nie widzę sił, które pozwoliłyby mi zwyciężyć. Jest on przemyślny i wziął zapewne w rachubę wszelkie moje posunięcia. Lecz obawia się mnie i póki żyje mój syn, poty nie uśnie spokojnie, gdyż będzie podejrzewał, że zechcę ocalić królestwo od niego i zapewnić sobie i memu synowi władzę nad Kretą.
- Cóż więc chcesz uczynić, panie mój?
- A cóż mi pozostało? Każ naładować okręty żywnością, winem i wodą. Pozostawię ci kilkunastu rozbójników wziętych żywcem, gdy dopadliśmy jeden z ich okrętów...
- Czy mam ich stracić, gdy dojdzie do mnie przekazana przez kancelarię królewską wieść o śmierci twego boskiego ojca i wstąpieniu twego boskiego brata na tron Minosa?
- Nie. Załadujesz ich na jeden z twych okrętów i wysadzisz tam, gdzie jest ich ziemia rodzinna lub w jej pobliżu ~ żywych.
- Tak mam uczynić, panie mój? - Wielkorządca spojrzał na niego oczyma rozszerzonymi ze zdumienia.
- Tak. Gdyż wódz ich uratował życie Perilawosowi, synowi memu. Darowałem więc im życie.
- Pojmuję, panie mój, i uczynię jak każesz. Widwojos westchnął.
- Wyślij do przystani człowieka z rozkazami. Niechaj ładują żywność na okręty. Chcę odpłynąć rankiem.
- Czym mam posłać lektykę po twego boskiego syna, panie?
- Nie. Niechaj pozostanie na okręcie. Jest wielce wyczerpany swą przygodą. - Uśmiechnął się. - Gdyby brat mój wiedział, jak blisko był dziś kresu swych trosk. Lecz bogowie zechcieli zapewne, aby było inaczej... Czy wierzysz w bogów?
Pytanie było tak niespodziewane, że wielkorządca zmieszał się.
- Panie mój... - Urwał na chwilę.
- Otóż to... - Widwojos wstał i ruchem ręki wskazał. mu ręczniki. - Otóż to... Gdybyśmy więcej wiedzieli o bogach, być może łatwiej byłoby żyć... lecz nie wiemy. Idź już i wydaj rozkazy.
Wielkorządca skłonił się nisko i wyszedł szybko, nim jednak posłał do przystani niewolnika z glinianą tabliczką pokrytą drobnym i śmiałym pismem, nakreślił drugi list, równie krótki, na skrawku papirusu, przyłożył doń małą pieczęć umoczoną w szkarłatnej farbie i rzekł:
- Każ, niechaj natychmiast odbije najszybszy z naszych okrętów i popłynie do Knossos. Kapitan ma wręczyć to pismo bogom podobnemu synowi Minosa.
Niewolnik wybiegł bez słowa. Jeden z listów zawierał rozkaz załadowania prowiantu na okręty. Na drugim wielkorządca nakreślił jedynie kilka słów, które brzmiały:
,, Panie mój i władco, twój boski brat wyrusza jutro do Knossos, nie zyskawszy sprzymierzeńców".
Następnego ranka okręt Widwojosa odbił od nadbrzeża przystani.
Płynęli dzień cały przez odkryte morze ku zachodowi, a gdy po południu ujrzeli góry na widnokręgu, żeglarze unieśli ręce i pochylili głowy na znak czci, a Terteus rzekł półgłosem do Białowłosego:
- Oto Kreta przed nami.
- Czy tu będzie kres naszej podróży?
- Nie, gdyż płyniemy do stolicy, która znajduje się o dwa dni drogi pod żaglem, na północnym wybrzeżu wyspy. Lecz zapewne zawiniemy na noc do którejś z przystani wschodniego brzegu.