Выбрать главу

    Perilawos otworzył usta, lecz nie odpowiedział. Spojrzał jedynie znacząco na obu stojących, jak gdyby pragnął rzec: ,, Widzicie! Taki oto jest mój żywot. I taki był od dnia moich narodzin! Nędzny żywot księcia królewskiej krwi!"

    Lecz Białowłosy nie myślał w tej chwili o nim i jego sprawach. Od siedmiu dni, od chwili, gdy przybyli do Knossos, znajdował się w tym ogromnym, nieskończonym pałacu, będącym plątaniną korytarzy, dziedzińców, wewnętrznych ogrodów, sal, schodów, krużganków, komnat i zakamarków, które rozciągały się na wszystkie strony, a prócz tego w górę i głąb podziemną, jak wielkie miasto mrówek. Przybyli do kamiennej przystani portu wieczorem, tuż po zachodzie słońca, i przeszli ulicami, idąc po obu stronach lektyki młodego księcia.

    Był już mrok. Wówczas Białowłosy dostrzegł jedynie, że port jest wielki, domy wysokie, a miasto rozległe. Do pałacu królewskiego w Knossos droga wiodła za miasto i przybyli na miejsce, gdy było już zupełnie ciemno. Dla tej przyczyny niewiele wiedział o ludziach zamieszkujących Amnizos, gdyż tak zwał się ów gród przytykający do morza. Później, w ciągu kilku następnych dni, wolno im było wraz z młodym księciem udawać się na wycieczki w głąb okolicy, aż do stóp gór. Były tam lasy i uprawne pola, i domy, dostojników zapewne, rozrzucone pośród ogrodów, lecz ludzie ci byli z pewnością mieszkańcami tego kraju i nosili strój kreteński. Teraz, usłyszawszy z ust książęcego syna słowo: ,, Egipcjanie!", zadrżał.

    A więc znajdowali się tu! Zapewne prowadzili rozległy handel z władcami tego kraju, wymieniając bogactwo Krety na bogactwa Egiptu... A jeśli tak było, mogło się wydarzyć, że...

    Potrząsnął głową. Któż mógłby przypuszczać, że samotny chłopiec, który uciekł z grobowca zagubionego pośród wzgórz Egiptu, znajduje się teraz za morzem w pałacu władców Krety? Nie, tu najprzemyślniejszy nawet egipski kapłan szukać go nie będzie, nigdy. A choćby najgorszym zrządzeniem losu któryś z kapłanów Sebeka przybył tu i ujrzał go przypadkiem, cóż mógłby mu uczynić? Życia jego strzegło słowo brata władcy tej krainy.

    Uniósł głowę, gdyż Perilawos rzekł zwracając się do niego:

    - Chciałbym, abyś nauczył mnie pływać j nurkować, tak jak ty to potrafisz!

    - Uczynię, co rozkażesz, książę! Białowłosy pochylił głowę.

    Sala, w której miał się odbyć obrzęd włożenia korony na skronie Minosa, nie była wielka, więc ci, którym urodzenie zezwalało być świadkami owej doniosłej chwili, stali gęsto stłoczeni, ą wspaniałe, bufiaste suknie dam dworu kreteńskiego i ich ogromne uczesania, często niemal tak wysokie jak niewiasty, które je nosiły, czyniły ścisk jeszcze większym.

    Pośrodku, od drzwi prowadzących z głębi aż do kamiennego tronu, okolonego dwiema stojącymi pod ścianami, także kamiennymi, prostymi ławami, biegła jak gdyby niewidzialna linia, której nikt nie ośmielił się przekroczyć. Nad tronem po obu jego bokach wymalowano dwa skrzydlate gryfy, spoczywające z uniesionymi głowami pośród rozkwitających lilii, ulubionego kwiatu Kreteńczyków.

    Na prawej kamiennej ławie tuż obok tronu zasiadł brat królewski Widwojos, a u jego boku syn, który wszedł wraz z dwoma młodzieńcami stanowiącymi jego straż przyboczną. Pozostawili oni, jak i wszyscy inni, oręż swój w wielkim przedsionku, a teraz stali przy drzwiach nieruchomi i wyprostowani w swych złocistych opaskach, bosonodzy w przeciwieństwie do kreteńskich możnowładców.

    Zapadła cisza. Wszyscy oczekiwali odległego okrzyku zwiastującego chwilę, gdy promień słoneczny padnie pomiędzy dwa wielkie rogi na dachu pałacowym.

    Białowłosy, który był niższy niż Terteus, widział jedynie skłębiony tłum przed sobą, daleki tron, wdychał woń pachnideł, którymi polanę i namaszczone były ciała zarówno kobiet jak i mężczyzn, i słyszał nieustanny cichy szelest, gdyż ludzie szeptali niemal niedosłyszalnie, pochylając się ku sobie, jak gdyby byli wiotkimi i poruszanymi łagodnym powiewem roślinami, a spokój i godne milczenie były im nic znane. Lecz nagle zamilkli.

    Daleko, jak gdyby nadbiegający z innego, odległego świata, dobiegł wysoki, wznoszący się coraz wyżej głos ludzki:

    - Aiiiiiiiii... aiiiiii... aiiiiiia!

    Głos urósł, trwał przez chwilę i ucichł.

    Tłum zafalował i znieruchomiał. Z wolna wielkie podwójne odrzwia z brązu otworzyły się bezgłośnie. Białowłosy uniósł się na palcach.

    I nagle serce załopotało mu gwałtownie. Mimowolnie uniósł do czoła pięść zwiniętą dla oddania czci.

    To była ona, Wielka Matka! Wysoka, nieco przygarbiona, trzymająca w wyciągniętych rękach dwa gołębie. Okrywała ją długa, prosta biała szata, jakże inna niż stroje otaczających ją niewiast.

    Uniosła ręce i dostrzegł powolny ruch jej rozwierających się palców. Gołębie wyfrunęły, zatoczyły z trzepotem krąg pod stropem sali i ocierając się niemal o głowy tłumu, frunęły ku otwartym drzwiom i zniknęły.

    Wielka Matka szła przez salę nie spojrzawszy na tłum nisko pochylonych głów. Zatrzymała się przed pustym kamiennym tronem i odwróciła. Uniosła ręce. Dopiero w owej chwili Białowłosy dostrzegł, że w drzwiach którymi weszła, stał człowiek. Był wysoki i nagi, prócz białej przepaski na biodrach. Głowę miał uniesioną i spoglądał w oblicze bogini. Na znak jej uniesionych rąk on także ruszył w kierunku tronu. Za nim postępowały trzy biało odziane kapłanki. Jedna z nich niosła wielką podwójną siekierę na długim drzewcu. Siekiera była kamienna. Druga z kapłanek trzymała przed sobą zawiniątko ukryte w płachcie z białego lnu, a trzecia miała w obu rękach dwa małe gliniane dzbanki prostej roboty, najwyraźniej bardzo stare.

    Gdy rosły półnagi człowiek zbliżył się do tronu, Wielka Matka ujęła jego dłoń, poprowadziła go ku kamiennym stopniom i odwróciła się wyciągając ręce.

    Niosąca dzbanki kapłanka zbliżyła się i pochyliwszy nisko głowę wręczyła jej jedno naczynie. Bogini wylała sobie jego zawartość na dłoń i dotknęła najpierw czoła, później warg, a wreszcie wnętrza obu dłoni stojącego przed nią człowieka.