Wszystko to działo się w zupełnym milczeniu. Tłum trwał zgięty w pokłonie, z oczyma wbitymi w posadzkę. Zerkając, Białowłosy dostrzegł, że nawet Widwojos i syn jego powstali z ławy i trwali w podobnej, pełnej pokory postawie.
Bogini i rosły człowiek stali naprzeciw siebie i przez chwilę spoglądali sobie w oczy milcząc.
- Bądź pozdrowiony, Minosie! - wyrzekła wreszcie niewiasta. - Zasiądź na tronie swoim!
Ujęła go ponownie za rękę i czekała, aż zasiądzie na kamiennym podwyższeniu. Słowa, które . wypowiedziała, były ciche, a głos zdawał się z trudem wydobywać z jej krtani.
Nagle zabrzmiały one jak spiż. Zwracając się ku drugiej z kapłanek zawołała wielkim głosem:
- Oto labrys! Minosie, ujmij w dłoń topór królestwa twego!
Palce wysokiego człowieka zacisnęły się mocno na drzewcu.
- Boże ukryty w Najświętszym Byku, ojcze Minosa, spójrz! Staje się on Tobą, a Ty nim!
Słowa zabrzmiały pod stropem i ucichły. Trzecia kapłanka zbliżyła się. Bogini odwinęła róg białej płachty i ujęła w obie dłonie wąski krąg z ciemnego metalu.
Z kręgu tego wznosiły się w górę dwa proste tępe rogi.
Minos pochylił lekko głowę i czarna nieozdobna korona przodków osiadła na niej, opasując czoło. Bogini odstąpiła o krok i uniosła ręce. Później bez słowa, nadal nie obdarzając nawet jednym spojrzeniem pochylonych przed nią głów tłumu, zwróciła się ku drzwiom i ruszyła z uniesionymi prosto rękami.
Władca Krety powstał z tronu i począł postępować za nią ściskając w ręce kamienny topór.
Zniknęli, a za nimi trzy biało odziane kapłanki.
Wówczas dopiero ruszył za nimi Widwojos mając u boku syna, a dalej tłum, pośród którego poczęły przebiegać przyciszone szepty.
Korytarz kończył się ogromnym, otwartym portykiem opadającym szeregiem rozległych stopni ku wielkiemu dziedzińcowi otoczonemu zewsząd rzędami kamiennych ław.
Wynurzywszy się na światło dzienne, Białowłosy dostrzegł pośrodku dziedzińca kamienny ołtarz, a na nim związanego białego byka trzymanego przez czterech nagich ludzi.
- Byk ów jest równie białowłosy jak ty!... -usłyszał tuż przy uchu wesoły szept Terteusa. Zwrócił się ku niemu głową.
- Kim jest owa bogini? - zapytał niemal z lękiem. - Czy to Wielka Matka zstąpiła, by go namaścić?
- To Ariadna, nieśmiertelna jak i Minos, gdyż odradza się wiekuiście pod tym samym imieniem. Być może Wielka Matka zesłała ją tu, a być może jest inaczej...
Terteus wzruszył ramionami.
Ariadna i Minos zeszli po kamiennych stopniach na dziedziniec. Tłum w milczeniu rozlewał się wzdłuż ław, zajmując miejsca w amfiteatrze.
Ariadna zbliżyła się ku ołtarzowi i stanęła na kamiennym podniesieniu. Pośrodku, ponad spętanym zwierzęciem, stało małe ciemne naczynie z niemalowanej gliny. Ujęła je i uniosła zwracając się ku czterem stronom świata.
Minos przystanął mając u stóp spętanego byka. Powoli uniósł kamienny topór, który trwał przez chwilę nad jego głową lekko wychylony do tyłu.
I nagle topór opadł.
Byk zacharczał głucho i ucichł. Ariadna zbliżyła się i przytknęła naczynie ku buchającej krwią szyi. Po chwili wyprostowała się i podała królowi naczynie. Wsparty na drzewcu topora, uniósł je ku wargom i przechylił.
Gdy oddał je na powrót Ariadnie, Białowłosy dostrzegł z dala, że jego oblicze umazane jest krwią.
Tłum ożył. Rozległ się ryk jak gdyby nagle wzburzonego morza. Stojąc i wymachując rękami, możnowładcy zebrani w Knossos czcili tak, wraz ze swymi żonami i dziećmi, nowego władcę.
A daleko za bramami pałacu ryk ów pochwyciły nieskończone tłumy i powrócił on ogromnym echem.
- Pójdź... - rzekł Terteus pochylając się ku Białowłosemu. - Odbierzemy nasze miecze, które pozostały w przedsionku. Źle mi bez nich...
ROZDZIAŁ DRUGI
Część jego ciała zabrali z sobą
Perilawos zręcznie powodował koniem, co nie mogło dziwić, gdyż Knossos otrzymywało w daninie rumaki z Argos, o którym krążyły wieści, że pasą się tam najpiękniejsze wierzchowce w świecie. Co prawda Białowłosy słyszał podobne słowa o koniach trojańskich, lecz te, których teraz wszyscy trzej dosiadali, były szybkie jak ptaki.
Zbliżyli się do porośniętego krzewami grzbietu wzgórza, aby wzdłuż krawędzi rosnącego na zboczu lasu zawrócić ku pałacowi widniejącemu w oddali na równinie.
Perilawos, który jechał pierwszy, odwrócił się i zawołał ku Białowłosemu:
- Ugodziłem je sam, bez waszej pomocy, a jednego w locie! Co możecie przyświadczyć Alexandrowi, a on doniesie o tym czcigodnemu ojcu! Nie wiem tylko, czy go to ucieszy, czy też...
Nie dokończył. Rozległ się krótki, ostry świst i koń Perilawosa stanął dęba, zrzucając go na ziemię.
Białowłosy zerwał łuk z ramienia, napiął i spuścił cięciwę, zanim nisko skulony kształt zdążył przebiec od skraju zarośli ku pierwszym drzewom lasu.
Człowiek ów zatrzymał się, wyprostował, rozłożył ramiona, a później uczynił dwa kroki i upadł na twarz. Lecz nim upadł, ugodził go oszczep Terteusa.
Zeskoczyli z koni i podbiegli ku leżącemu chłopcu. Białowłosy pochylił się nad nim i odetchnął z ulgą, widząc, że zaczyna gramolić się z ziemi.
Odwrócił głowę.
Koń Perilawosa klęczał kwicząc i tocząc z pyska krwawą pianę. Terteus podszedł ku niemu i wyciągnął mu z boku długą, ciemną strzałę.
Koń wyprostował się, opadł na bok i znieruchomiał.
- Niewiele brakowało... - mruknął Terteus. - Gdyby zmierzył nieco wyżej, przeszyłby na wskroś jego, a nie konia.