- Cóż to było? -zapytał Perilawos wstając i pocierając obolałe ramię. - Koń mój stanął nagle dęba. Nigdy dotąd tego nie czynił.
- Bo też nigdy dotąd nie zraniono go śmiertelnie strzałą... - Terteus wzruszył ramionami.
- A któż... któż ośmieliłby się to uczynić?! - W głosie chłopca było więcej zdumienia niż lęku.
- Pójdź, książę, a przekonamy się. Terteus ruszył pierwszy. Białowłosy nałożył drugą strzałę na cięciwę i ruszył za Perilawosem rozglądając się bacznie.
Człowiek leżał z twarzą ku ziemi. Gdy Terteus wyrwał mu oszczep z pleców i podawszy Białowłosemu strzałę tkwiącą pod łopatką umarłego, odwrócił go nogą, ujrzeli szeroko otwarte oczy i oblicze, którego nigdy dotąd nie widzieli.
Obaj, jak gdyby powodowani jedną myślą, unieśli oczy i spojrzeli na młodego księcia, który potrząsnął głową, pojąwszy ich nieme pytanie.
- Nie widziałem go nigdy dotąd... Być może to zbiegły wieśniak lub rozbójnik z gór. Kryją się oni w niedostępnych pieczarach i napadają na kupców przemierzających wyspę lub na spokojnych mieszkańców... - Zmarszczył brwi. - Lecz nie mógł nas przecież wziąć za kupców... było nas trzech i uzbrojonych. Cóż mógł zyskać zabijając jednego?
- Był na skraju lasu i gdybyśmy nie zabili go tak prędko, jak to uczyniliśmy, mógł umknąć z łatwością, dopadłszy pierwszych drzew. Widzisz, książę, jak gęste jest tu poszycie.
- Lecz czemu to uczynił?
- Cóż, wnuk bogom podobnego Minosa nie zna wszystkich mieszkańców królestwa, lecz wielu mieszkańców królestwa zna wnuka bogom podobnego Minosa... Mógł cię łatwo rozpoznać z tak niewielkiej odległości.
- I pragnął mnie zabić, choć nie znam go i nie uczyniłem mu żadnej krzywdy?
Terteus uśmiechnął się i po swojemu wzruszył ramionami.
- Może nie on chciał cię zabić, książę, lecz kto inny? Ktoś, kto go najął, gdyż wydaje mi się, że wygląda on na pospolitego rozbójnika, nie na zabójcę książąt.
Perilawos uniósł głowę i przez chwilę wpatrywał się w Terteusa.
- , Być może masz słuszność... - I dodał z nagłym ożywieniem: - Lecz jeśli miłujecie bogów, nie rzeknijcie o tym nikomu, a szczególnie memu czcigodnemu ojcu, gdyż nie zezwoli mi on już nigdy nawet na konną przejażdżkę.
- Myślę, książę, że powinnością naszą jest donieść mu o tym - rzekł Terteus, a Białowłosy potwierdził ruchem głowy. - Był tu zaczajony w zasadzce. Zapewne wiedział już, że odbywamy przejażdżki w tej okolicy. A miejsce wybrał dobre do spełnienia swego zamysłu. Spójrz. Po jednej stronie ciągną się gęste, splątane zarośla, po drugiej rośnie, las. Tędy wiedzie najlepsza droga dla koni pragnących wspiąć się na grzbiet wzgórza. Dla tej przyczyny my także skierowaliśmy się tu. Był to ktoś, kto chciał cię zabić, książę. Dlatego twój bogom podobny ojciec winien dowiedzieć się o tym niezwłocznie. My możemy cię osłonić przed niebezpieczeństwem, jak to uczyniliśmy dziś, lecz nie każdy zabójca będzie strzelał tak niewprawnie i nie każdy pozwoli się zabić uciekając.
Perilawos spoglądał przez długą chwilę na zabitego. Wielka zielona mucha nadleciała z wysokim brzękiem, zawirowała szybko nad zwłokami i usiadła na krawędzi otwartych, nieruchomych ust. Terteus niecierpliwie spędził ją ruchem oszczepu.
- Chodźmy! - rzekł. - Pozostały nam dwa konie. Myślę nad tym, czy ów człowiek nie pozostawił gdzieś swego wierzchowca?
Rozejrzał się nadsłuchując. Później ruszył szybko ku grzbietowi wzgórza i zniknął za nim. Obaj chłopcy pozostali sami. Białowłosy odruchowo skierował spojrzenie ku ciemnej ścianie. Napięty łuk trzymał kierując grot strzały ku ziemi.
- Czy zabiłeś już wielu ludzi? - zapytał nagle Perilawos z dziecinnym zaciekawieniem.
Białowłosy chciał odpowiedzieć, że o dwóch wie z pewnością, lecz że jednym z nich był kreteński wojownik, którego ugodził włócznią podczas walki okrętów, więc nie rzekł słowa, tylko uśmiechnął się w milczeniu.
- Będziesz mi musiał o wszystkim opowiedzieć wkrótce... - Młody książę odwrócił się od zabitego i ruszył w kierunku, w którym zniknął Terteus. -Ja także chciałbym zabijać ludzi i walczyć na morzu! Cóż, kiedy mój najczcigodniejszy ojciec wolałby zapewne przegrać bitwę niż narazić mnie na niebezpieczeństwo. Gdy powracając na Kretę wypatrzyliśmy wasze okręty i postanowiliśmy na nie uderzyć, ukryto mnie w namiocie, a czterej żołnierze osłaniali moje ciało wielkimi tarczami. Nie widziałem nawet walki. Zezwolono mi wyjść z namiotu wówczas, gdy związanych wrzucono was na nasz okręt.
- Nie będziesz musiał walczyć, gdy zostaniesz królem... - rzekł Białowłosy chcąc go pocieszyć. - Królowie nie walczą sami. Wojownicy czynią to za nich.
- Gdy zostanę królem? - Perilawos pokręcił głową. Gdy przemówił ponownie, głos jego nie brzmiał już jak głos dziecka. - Zapewne umrę znacznie wcześniej...
Osiągnęli nagi szczyt wzgórza i ujrzeli Terteusa prowadzącego pięknego czarnego konia.
- Uwiązał go w lesie, tak jak sądziłem, że go uwiąże! - zawołał z dala.
Gdy zbliżył się, poczęli razem schodzić ku pasącym się spokojnie zwierzętom.
- Gdy pozostawimy owego umarłego tutaj? -zapytał nagle Perilawos.
- A cóż chcesz z nim uczynić, książę? - Terteus spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Pomyślałem, że być może należałoby ciało zabrać do pałacu... Ktoś mógł znać tego człowieka... zapewne ojciec mój będzie pragnął wiedzieć, kim był i jak wyglądał.
- Więc udajmy się jak najspieszniej przed oblicze twego bogom podobnego ojca, książę, a jeśli będzie pragnął go ujrzeć, powrócimy z nim tu lub przywiedziemy niewolników, którzy zabiorą ciało.